> Strona główna > Czytelnia > Archiwum prasowe > Teksty współczesne


Dekle nie są passe - o bratniej K! Welecja w tygodniku Ozon


Tygodnik OZON, 6-10-2005


Dekle nie są passe

Bywają brani za masonów, Żydów, harcerzy, członków bractw piwnych lub towarzystw wzajemnej adoracji. Zdarza im się dostać od dresiarzy w twarz za noszenie dekli.

Korporacje studenckie - organizacje zrzeszające studentów - działają na uczelniach w całej Polsce. Istnieje ich 15. Korporantów można poznać na ulicy po tym, że chodzą w czapkach z daszkami w barwach swojej korporacji. Organizacje są na tyle zagadkowe i hermetyczne, że Dan Brown mógłby się pokusić o napisanie kolejnego (po “Kodzie Leonarda“) bestsellera. Nie zabrakłoby w nim niczego, co gwarantuje poczytność oraz sławę: wtajemniczenia, dziwnej symboliki, własnych obrzędów.

Niech to będzie przewodnik dla tych studentów, którzy ze światem korporacji dotychczas się nie zetknęli. Nie dla wszystkich jest on dostępny: tradycji tworzenia korporacji kobiecych w Polsce jeszcze nie ma.

Do korporacji nie można się zapisać, można jedynie zostać “wprowadzonym“. Krzysztof Lewenstam (II rok filologii polskiej na UW, wielbiciel Szekspira, bierze udział w konkursach recytatorskich, uprawia koszykówkę) trafił do korporacji, kiedy tropił ślady swojej rodziny. Po wojnie dziadek wojskowy dosadnie powiedział, co myśli o marszałku Rokossowskim, i już jako cywil wylądował w Słupsku. Dwa pokolenia później Krzysztof przyjechał na studia do Warszawy. Odnalazł ślad Ludwika Lewestama związanego z korporacją Arkonia. Jakiś czas później otrzymał zaproszenie na korporacyjną kwaterę.

Piotr Kornobis (V rok nauk politycznych na UW, stypendysta programu Sokrates-Erasmus, twórca hiphopowych bitów i wokalista awangardowo-rockowego zespołu Wanna Otchłani) jeszcze w liceum słyszał o istnieniu korporacji. Na Bednarskiej w Warszawie miał kolegę, którego dziadek działał w korporacji Welecja. Przez niego trafił na pierwsze spotkanie.

Łukasz Piesiewicz (kończy Międzywydziałowe Indywidualne Studia Humanistyczne na UW, honorowy dawca krwi, w 1/4 Kaszub, obserwator wyborów na Ukrainie, działacz samorządu studenckiego, wrażliwy społecznie - często dzwoni z interwencjami na 112) najbardziej lubi zakrapiane, ciekawe imprezy w dobrym towarzystwie. W korporacji znalazł się przez knajpę, to znaczy spotkanie dla korporantów i gości.

Każdy zaczyna od okresu “gościowania“. Przychodzi na kwaterę (lokal, w którym przebywają korporanci), słucha i obserwuje, a jego obserwują korporanci, bo zawsze istnieje ryzyko, że zaproszony nie jest jednak odpowiednią osobą. Jeśli pomyślnie przejdzie pierwszy etap, następny ruch należy do niego. Zaakceptowany przez korporantów gość sam decyduje, czy chce być w korporacji, czy nie. Co sprawia, że zostaje? Piotr: - Magnesem są ludzie. Kultura, szacunek... To robi wrażenie! Łukasz: - Spodobała mi się atmosfera piwno-konwersacyjna. Tworzy się tu dosyć fajny ferment intelektualny.

Od Gościa do Barwiarza

Gość, który powie “tak“ korporacji, musi być przygotowany na spotkanie z tradycją. Na początek zostaje “fuksem“. Wszystkie “fuksy“ przyjęte w jednym semestrze to “cetus“. Nowy członek korporacji sprawia sobie czarny dekiel (“dopasowaną pokrywkę“) i przyjmuje na siebie szereg obowiązków. Podaje piwo starszym kolegom, sprząta kwaterę lub chodzi po zakupy. Przy czym nie wolno mu się zbłaźnić ani skompromitować.

“Fuksowanie“, jak podkreślają korporanci, to okres wychowawczy, czas na uzupełnienie braków w obyciu i edukacji. Niektórzy podchodzą do tego sceptycznie, ale akceptują jako element tradycji. Tym bardziej że nikt nie wydaje rozkazów ani upokarzających poleceń. “Fuksem“ opiekuje się ojciec korporacyjny. To starszy kolega. Obrońca, wychowawca i promotor. O cały “cetus“ troszczy się “olderman“. “Fuksowanie“ trwa od kilku do kilkunastu miesięcy i kończy się przyznaniem barw.

Dopiero “barwiarz“ ma pełnię korporacyjnych praw, dekiel w barwach korporacji oraz bandę. Kiedyś przewieszanie bandy z prawego ramienia w lewą stronę sugerowało, że korporant pojedynkuje się na rapiery, a odwrotne - że korporacja preferuje pojedynki na pistolety. Ale tu akurat tradycja podupadła - od ponad stu lat nie było żadnego pojedynku. - Rozbudowany ceremoniał i nazewnictwo są wprost proporcjonalne do atrakcyjności każdego stowarzyszenia czy organizacji - uważa Konrad Maj, psycholog społeczny ze Szkoły Wyższej Psychologii Społecznej. - Surowość inicjacji przyciąga. Jeśli nie można łatwo się dostać, organizacja postrzegana jest jako atrakcyjna i elitarna. Progi i hierarchia mogą zachęcać do działania. Ich pokonywanie daje członkom wielką satysfakcję.

Druga wojna światowa i okres powojenny zmiotły korporacje z życia publicznego. Pozostawiły niewiele śladów w zbiorowej pamięci. A jeśli już, to czarną legendę przedwojennych gett ławkowych, rozrób i szowinizmu. Obecnie korporanci bywają brani za masonów, Żydów, harcerzy, członków bractw piwnych lub towarzystw wzajemnej adoracji. Zdarza się, że dostaną od dresiarzy w twarz za noszenie dekli. Co prawda jest kilka korporacji o charakterze wybitnie nacjonalistycznym, ale mają po trzech-czterech członków.

Praca nad sobą albo kara

Poważnym korporacjom zależy, mówiąc ogólnie, na dobru państwa. Korporacja Welecja definiuje się jako apolityczna i areligijna. Nie oznacza to, że jej członkom nie wolno rozmawiać na oba tematy. Mają tylko unikać doktrynerstwa. Ponadto weleci mają bezwzględny obowiązek uczestniczenia w wyborach. Z kolei w korporacji Arkonia obowiązuje zakaz wstępowania do partii politycznych. Bo student ma się uczyć, bawić i zdobywać fach. Na robienie polityki przyjdzie czas. Krzysztof: - My jesteśmy propaństwowcami. Ale nie ma nas łączyć polityka czy religia, lecz dobre imię organizacji. Łukasz: - Korporacja jest elementem społeczeństwa obywatelskiego. Wymaga postawy obywatelskiej i patriotyzmu. Nie w rozumieniu Młodzieży Wszechpolskiej, tylko następującym: to jest mój kraj, nie mam zamiaru go opuszczać, chcę tu pracować i budować coś trwałego. Stąd nacisk na samokształcenie. Korporanci wyznają kult “Siłaczki“ oraz pozytywistycznego myślenia i chcą tego bakcyla zaszczepić najbliższemu otoczeniu. - Grupa w rodzaju korporacji studenckiej daje wyzwanie, pozwala na samorealizację i poczucie, że jest się potrzebnym. Cel stowarzyszania się nie musi być czytelny. Sam fakt utrzymywania kontaktów społecznych może wpływać na lepsze samopoczucie psychiczne. Takie stowarzyszenie jest wspólnotą przeżywania - uważa Maj.

Studenci organizują więc wykłady. Zamknięte (dla członków organizacji) lub otwarte (dla wszystkich chętnych). Tematyka zamkniętych spotkań jest bardzo zróżnicowana: “Socjobiologiczna teoria agresji“, “Choroby weneryczne u mężczyzn“, “Stosunek Polaków do instytucji państwa i prawa w okresie transformacji“. Otwarte wykłady prowadzili ostatnio Norman Davies, prof. Jadwiga Staniszkis, Leon Kieres oraz autorzy filmu “Sprawa honoru“.

Korporanci pracują też nad charakterem. Każdy może dostać “eksa“. To kara prawie przyjemna. Delikwent staje na kwaterze pod ścianą, zdejmuje dekiel z głowy i trzyma go przed sobą. Do drugiej ręki dostaje półlitrowy kufel z piwem (ewentualnie z wodą). Koledzy śpiewają mniej lub bardziej składnie (“Fuks zbłaźnił się, więc wszyscy krzyczmy gwałtu. Pij, fuks, boś błazen jest, choćbyś miał się zrzygać fest“), a fuks wychyla duszkiem trunek, nie odrywając ust od kufla.

Na koniec wyciąga kciuk i odwraca kufel, pokazując, że nic w środku nie zostało. Dziękuje i potwierdza, że wie, za co go ukarano. Można pomyśleć, że korporacja równa się dryl plus edukacja, ale nie będzie to równanie prawidłowe. Zabraknie w nim dwóch najważniejszych danych: koleżeństwa i przyjaźni. Na zewnątrz budzi to wiele wątpliwości. Bo jak można zinstytucjonalizować przyjaźń? Przecież ona nie rodzi się na akord.

Krzysztof pamięta, jak na pytanie, kogo zaprosić do Welecji, usłyszał: “Tego, kogo mógłbyś nazwać swoim bratem“. - Reputacja każdego z nas przekłada się na reputację organizacji. Ktoś jest weletą i nie trzeba niczego więcej dodawać. Oddałbym koledze dom, rodzinę i pieniądze pod opiekę - deklaruje odważnie Krzysztof. Łukasz: - Jesteśmy zwykłymi młodymi ludźmi, którzy czasem mogą się pokłócić. Ale mamy do siebie zaufanie i jesteśmy zżyci.

Co jest najlepszym cementem przyjaźni? Piwo, rzecz jasna. Chociaż korporanci za kołnierz nie wylewają, to obowiązuje ich pewna kultura picia. Samokształcenie czasami dokonuje się podczas rozmów przy piwie, a nie na wykładach. Poza tym przy piwie rozwiązuje się problemy między samymi członkami.

Każdy może zaprosić każdego na tak zwaną specjalę, czyli wygarnąć komuś bez ogródek żale i pretensje. Wszystko po to, by nie stracić przyjaźni z powodu byle głupstwa. Innymi słowy, koleżeństwo wzrasta wprost proporcjonalnie do ilości wypitych wspólnie trunków. Obrzędowo przyjaźń potwierdza się na uroczystych urodzinach korporacji, podczas “sztycho-wania“. W odpowiedniej oprawie wokalnej (śpiew) przebija się rapierem dekiel osoby, której ślubuje się dozgonną przyjaźń.

Korporanci wspierają się w pracy i nauce. Na listach mailingowych trwa wymiana korespondencji. Ktoś szuka mieszkania, ktoś potrzebuje pomocy w przeprowadzce, ktoś rozgląda się za wakacyjnym stażem. Pomagają wszyscy. Także finansowo. Trwanie korporacji zapewniają filistrzy. Filister skończył studia i prowadzi normalne życie. Ale z korporacją człowiek wiąże się na zawsze.

Filister Arkonii Zbigniew Tyszka (rocznik 1947) tłumaczy, że filistrzy ukierunkowują i wychowują studentów. To głównie na nich spoczywa ciężar utrzymywania korporacyjnej kwatery. Wspierają też młodszych w poszukiwaniach pracy. U Zbigniewa Tyszki w biurze pośrednictwa w handlu nieruchomościami pracuje młody korporant Arkonii.

Czego nie napisze dan brown?

Może korporacje są jak Graal, którego wszyscy szukają? Może to trampolina do karier? Dan Brown by się ucieszył. Tymczasem korporanci cierpliwie tłumaczą. Łukasz: - Nie załatwiamy sobie stołków. Wspieramy się w rozwoju, ale nikt nam nie załatwia posad.

Zbigniew Tyszka zaś pyta, co jest złego w tym, żeby wspierać kogoś w karierze? Przecież w pracy ważne jest stuprocentowe zaufanie. Więc o co w tym wszystkim chodzi? Korporanci mówią, że o przyjaźń i koleżeństwo. A to nie jest temat na książkę. Takiej Dan Brown nigdy nie napisze.

Kuba Horoszko



« powrót