Jakie tajemnice kryją korporacje studenckie - o korporacjach akademickich we współczesnej Polsce.
Dlaczego, Nr 109 / 2009-05-01
Przestali już weryfikować niewłaściwe sądy na swój temat. Mają przecież mnóstwo innych zajęć. Spotykają się, bawią, pielęgnują przyjaźń i braterstwo. A wszystko w duchu miłości do ojczyzny. O kim mowa? O patriotach z uczelni – korporantach akademickich.
Polskie korporacje akademickie są starsze, niż mogłoby się wydawać. Ich historia sięga XIX wieku. Należało do nich wielu niezwykłych ludzi. Z jednej strony Józef Piłsudski, z drugiej Roman Dmowski, z jednej Otto von Bismarck, a z drugiej Karol Marks. – Od tamtych czasów powstało w Europie kilka tysięcy korporacji. I wiele z nich funkcjonuje do tej pory – mówi Bartłomiej Wróblewski prowadzący stronę internetową Archiwum i Muzeum Polskich Korporacji Akademickich. Czemu więc studenci słysząc o korporacjach, szeroko otwierają oczy ze zdumienia? Dlaczego Welecja kojarzy im się jedynie z podobnie brzmiącą nazwą miasta we Włoszech, a Sarmatia z rzeczpospolitą szlachecką? Niech tłumaczą się główni zainteresowani. Prezesi największych tego typu organizacji w Polsce...
KORPORANTEM BYĆ...
Kiedyś było inaczej. Studenci chętnie wstępowali do korporacji, dzięki czemu szybko stały się one popularne wśród młodych ludzi. Choćby Sarmatia, która po latach przerwy związanej z okresem rządów komunistycznych wznowiła działalność w 2002 roku. – Przed wojną było nas 400, więc można powiedzieć, że w jakimś stopniu stanowiliśmy organizacyjną siłę – mówi Krzysztof Fornalski, obecny prezes Sarmatii. Jak to się stało, że ideały sprzed kilkudziesięciu lat teraz się odrodziły? Przede wszystkim za sprawą studentów, którzy postanowili odnowić polskie korporacje. – Jeszcze będąc w liceum, natrafiłem na kilka artykułów prasowych na ich temat. I właśnie wtedy poczułem, że to coś dla mnie. Stowarzyszenie bez jakichś doraźnych celów, za to silnie związane z ideałami patriotycznymi i obywatelskimi – wspomina Michał Laszczkowski. By w danej korporacji objąć stanowisko prezesa, należy przejść długą drogę, która zawsze rozpoczyna się od... bycia fuksem. To czas, gdy przede wszystkim można zapoznać się z historią i ideałami organizacji. Później otrzymuje się barwy, czyli zostaje barwiarzem – członkiem działającym już na pełnoprawnych warunkach. Dalsza kariera zależy od umiejętności i charyzmy danej osoby. – Moja sytuacja zmieniała się bardzo szybko. Wkrótce po otrzymaniu barw Welecji zostałem wybrany na sekretarza, a już dwa lata później na prezesa – opowiada Michał. Bywa jednak, że idee korporacyjne ma się po prostu we krwi. Tak było w przypadku Pawła Wilskiego, prezesa warszawskiej Arkonii. – Moja rodzina jest związana z Arkonią od samego początku jej istnienia. Sam jestem przedstawicielem już czwartego pokolenia działającego w jej ramach. Z wielką przyjemnością kontynuuję tę tradycję – wyjaśnia Paweł.
PRZEDE WSZYSTKIM OJCZYZNA
Wszyscy korporanci podkreślają, że ich organizacje nie mają celów politycznych. Kilkadziesiąt lat temu było inaczej, lecz dziś profil ich działalności nieco się zmienił. – Naszym wspólnym dobrem jest praca dla ojczyzny i właśnie to stanowi punkt wyjścia. A czy ktoś jest socjalistą, „platformersem” czy „pisowcem”, to naprawdę nie ma znaczenia – tłumaczy Michał Laszczkowski. – Podobnie jak większość polskich korporacji określamy się jako stowarzyszenie apolityczne i areligijne. Wiadomo, że to są rzeczy, które mogłyby nas poróżnić, bo każdy ma swoje wewnętrzne przekonania i własne poglądy. A nam nie chodzi o to, by się kłócić – zapewnia. Na czym zatem polega ich regularna działalność? – Przede wszystkim na kształtowaniu siebie w dorosłym życiu. Tutaj nikt nie pozostaje bez wsparcia, bo zawsze może liczyć na kolegów. Chodzi o wspólną pracę i wspólne wychowywanie się w wartościach – mówi Paweł Wilski. Dlatego korporanci starają się spotykać jak najczęściej. Obowiązkowo regularnie na kwaterze, czyli w siedzibie organizacji, ale często także poza nią. Wśród członków zawiązują się często zażyłe przyjaźnie pielęgnowane wspólnymi wypadami na piwo, do kina lub na imprezę. – Na kwaterze spotykamy się co wtorek, by posłuchać wykładu zaproszonego prelegenta i odbyć dyskusję na dany temat. Tak wygląda część oficjalna. Później rozpoczynają się tzw. rozmowy kuluarowe i każdy chętny może siąść przy kuflu piwa i dowiedzieć się więcej – mówi. – Poza tym w czwartki mamy spotkania o dowolnym charakterze. Co parę miesięcy organizujemy też tzw. knajpy i wieczornice – przebierane potańcówki poświęcone konkretnemu motywowi. Ostatnio przebieraliśmy się za szpiegów, więc przyszło paru Bondów – wspomina Laszczkowski.
Nie ma jednoznacznej definicji idealnego kandydata na korporanta. – Moim zdaniem to trzeba po prostu poczuć. Jesteśmy organizacjami samokształceniowymi i ideowo-wychowawczymi, więc jeżeli ktoś czuje, że potrzebuje nowych wyzwań i ciągłego doskonalenia się, to przystąpienie do korporacji może się okazać świetnym pomysłem. Porównałbym to do zawieszania sobie poprzeczki na coraz większej wysokości. Niektórzy kończą studia, zaczynają pracę i zarabiają pieniądze, a inni, oprócz tego, chcą się cały czas dokształcać, choć w inny sposób niż „po godzinach” na uczelni – tłumaczy Krzysztof Fornalski, prezes warszawskiej korporacji Sarmatia. W jaki sposób? – Przede wszystkim poprzez toczone na spotkaniach dyskusje na przeróżne tematy. Zresztą organizowane przez nas wykłady są otwarte dla ogółu studentów. Każdy ma możliwość dodania czegoś od siebie, a wszystko przebiega na zasadzie wzajemnej nauki i pomocy. Bo przecież jeden z nas jest fizykiem, drugi historykiem, a inny prawnikiem. Każdy coś wie i każdy ma otwarty umysł oraz chęć dzielenia się wiedzą i doświadczeniem z pozostałymi – wyjaśnia Fornalski. To w zasadzie istota edukacji w korporacji w kilku zdaniach. Idea samokształcenia ma w przypadku tego typu organizacji kluczowe znaczenie. – W Polsce przecież wciąż potrzeba światłych, uczciwych i wykształconych obywateli, którzy wzorem przedwojennych korporantów stanowiliby w przyszłości elitę naszego państwa.
Wbrew niektórym publikacjom, jakie co jakiś czas ukazują się w prasie, członkami korporacji nie są jedynie katolicy, czyli wyznawcy religii najmocniej związanej z historią Polski. Organizacje mocno podkreślają swój rozdział od religii. – Sam jestem katolikiem, a jako stowarzyszenie celebrujemy najważniejsze święta jak Boże Narodzenie i Wielkanoc. Ale wśród korporantów są także przedstawiciele innych religii, np. muzułmanie czy ewangelicy. Kwestia wyznania to całkowicie prywatna sprawa danej osoby. My się tym nie zajmujemy. Od tego są duszpasterstwa i wspólnoty religijne, a nie my – tłumaczy Michał Laszczkowski. Równie nieprawdziwe są informacje, jakoby korporacje akademickie były ściśle powiązane z ruchami narodowymi. To jeden z tych zarzutów, który co jakiś czas jest odpierany przez głównych zainteresowanych. – Tego typu ataki to kalki z okresu przedwojennego, gdy rzeczywiście większość członków korporacji związała się z ruchem narodowym – tłumaczy Piotr Pilarczyk, prezes poznańskiej Hermesii. – Trudno nam jednak w ogóle reagować na te zarzuty, bo one jedynie utrwalają bardzo dawne schematy myślowe. Wątpię, by znalazła się u nas choć jedna osoba sympatyzująca z jakimiś skrajnymi partiami narodowymi – twierdzi Pilarczyk.
W życiu korporacyjnym biorą bowiem udział tylko i wyłącznie mężczyźni. – Strasznie żałuję, że w Polsce nie wytworzyły się korporacje żeńskie. Zazdroszczę np. Łotyszom czy Estończykom, u których relacje kobiet i mężczyzn działających w tego typu stowarzyszeniach są czasami bardzo zażyłe.Według mnie to jest właśnie wspaniałe. Natomiast to, że w ramach jednej korporacji działają osoby tej samej płci, ma zwyczajnie swoje uzasadnienie. Prędzej czy później nawiązałyby się głębsze relacje damsko- męskie, które mogłyby powodować konflikty wewnątrz stowarzyszenia, a chodzi przecież o coś innego – tłumaczy Paweł Wilski.
Specyficzną atmosferę wokół korporacji wytwarza również terminologia, którą posługują się działacze organizacji. Kandydat na pełnoprawnego członka to fuks, który następnie staje się tzw. barwiarzem, inaczej komilitonem. Każdy nosi zaś dekle, czyli charakterystyczne nakrycia głowy świadczące o przynależności do stowarzyszenia. – Dekiel jest wyróżnikiem, bardzo ważnym dla nas insygnium – wyjaśnia Fornalski. – Podobnie nasze barwy – brąz, srebro i seledyn – symbolizujące stałość, honor i przyjaźń. Zwłaszcza honor ma duże znaczenie, bo troska o przestrzeganie związanych z nim zasad odróżnia nas od zwykłych organizacji studenckich. Ponadto korporanta charakteryzuje tzw. banda, czyli wstęga w barwach korporacji opasująca pierś. W przypadku Sarmatii wstęgę zdobi dodatkowo Krzyż Maltański z wplecioną literą S. Ma to symbolizować ścisłe związki korporacji z Zakonem Kawalerów Maltańskich oraz odwołanie do ideałów sarmatyzmu. Całą dewizę Sarmatii można zresztą sprowadzić do trzech słów: praca, patriotyzm, przyjaźń. To filary, na których opiera się cała działalność stowarzyszenia – wyjaśnia Krzysztof.