> Strona główna > Czytelnia > Archiwum prasowe > Teksty współczesne


Szlagier na Ganzemarszu - sceptycznie o korporacjach


“Nowe Państwo“ nr 48 (209), 26.11.1999


Niegdyś rządziły polskimi uniwersytetami i miały tysiące członków. Dziś korporacje akademickie powoli się odradzają. Władz uniwersyteckich nie rozsadza z tego powodu nadmierny entuzjazm.

“Sprawy honorowe, wynikające ze sporów z innymi korporacjami, ich członkami lub osobami spoza ruchu korporacyjnego, należały do bardzo ważnych. Ostojczycy nie mogli pojedynkować się inną bronią aniżeli szablami lub rapierami. Na znak tego nosili bandę z prawego ramienia na lewe biodro. Korporacje, których członkowie używali w tym celu broni palnej, nosili bandy w odwrotnym kierunku. Procedura była oparta na Kodeksie Honorowym Boziewicza. Kontrahenci nie mogli być w tej samej korporacji, jeden z nich musiał wystąpić. Wyznaczano po dwóch sekundantów, którzy tworzyli Sąd Honorowy i którzy wyznaczali arbitra na przewodniczenie.

Jeśli nie udało się doprowadzić do polubownego załatwienia sprawy, pojedynek odbywał się w najbliższym czasie, chyba że jedna ze stron zażądała odroczenia w celu nauczenia się fechtunku, co mogło być przyjęte. W wypadku obrażenia Korporacji, reprezentował ją najmłodszy fuchs. Miało to na celu danie równych szans obu stronom, podczas gdy w przeciwnym razie wybierano by najlepszych szermierzy na tego rodzaju spotkania.

Zbieg okoliczności zrządził, że przy jednej z takich okazji kolej na reprezentowanie Korporacji Ostoja wypadła na Jana Żakiewicza, który nie tylko miał wzrost 1,80 m, ale był znakomitym fechmistrzem. Podobno jedynie ostrzeżenie w czas przez jednego z sekundantów ocaliło życie przeciwnikowi. Pojedynki odbywały się przeważnie do pierwszej, a tylko bardzo rzadko - do drugiej krwi - wspomina członek przedwojennej Korporacji Ostoja Wiesław A. E. Rago w 10. zeszycie biuletynu “Polskie Korporacje Akademickie“.

Dziś znajdują się kontynuatorzy pragnący pielęgnować tradycje przedwojennych korporacji. W latach dziewiędziesiątych w Warszawie odtworzono stowarzyszenia “Sarmatia“, “Arkonia“, “Respublika“ i “Aquilonia“, “Coronia“. Próby odtworzenia innych korporacji podjęli także studenci z Poznania, Krakowa i Gdańska.

O status uniwersytecki

Choć dzisiejsi korporanci nadal chętnie trenują szermierkę i strzelanie, to na śmierć i życie między sobą już się nie pojedynkują.

Toczą za to pojedynek o - ich zdaniem - należną korporacjom pozycję na polskich uczelniach.

Członkowie warszawskich bractw zarzucają władzom uniwersytetu niechętny stosunek do ich organizacji.

- Oczywiście, jesteśmy zarejestrowani jako stowarzyszenie w sądzie. Jednak dla nas to nie załatwia sprawy - tłumaczy Filip Łajszczak, student trzeciego roku nauk politycznych, z korporacji “Respublika“. - Korporacje zawsze były nieodłącznie związane ze swoimi uniwersytetami. Konieczność uznania nas za organizację uniwersytecką powinna być oczywista.

Wcześniej korporacje “Arkonia“ i “Sarmatia“ nie miały z tym kłopotów. Jednak tym razem władze uniwersyteckie nie były zbyt przychylne.

“Stowarzyszenie działa na podstawie ustawy z dnia 7 kwietnia 1989 roku "Prawo o stowarzyszeniach", i może z powodzeniem realizować cele bez potrzeby uzyskiwania statusu organizacji uniwersyteckiej“ - napisał w odpowiedzi na pismo korporantów prorektor do spraw studenckich profesor Marek Wąsowicz.

- Jako zwyczajne stowarzyszenie “Respublika“ może bez problemów działać na terenie Uniwersytetu Warszawskiego. Rektor uznał, że nie ma sensu powtórnie rejestrować działalności organizacji już zalegalizowanych - twierdzi Marek Jarentowski, zajmujący się kontaktami władz uniwersyteckich z organizacjami studenckimi.

Odmiennego zdania są korporanci. Nie tylko względy prestiżowe każą się im ubiegać o status uniwersytecki. - Jako organizacja “z zewnątrz“, praktycznie nie możemy uzyskać nawet sali, aby organizować spotkania, a co dopiero mówić o przyznaniu nam stałego lokalu - skarży się Łajszczak.

Tylko dla Polaków

Oczywiście, spór toczy się nie tylko o sale. Organizacje zarejestrowane jako uniwersyteckie, tak jak na przykład koła naukowe, mogą ubiegać się o dotacje, które bywają niemałe.

Zdaniem korporantów, niechęć do nich wypływa z pobudek ideologicznych.

- Bierze się to z ogólnego stosunku władz uniwersyteckich do wszystkiego, co patriotyczne, co kłóci się z demoliberalną wizją państwa - twierdzi Piotr Gontarczyk z “Respubliki“.

Członkowie bractw uważają, że przyznawanie się do endeckiej spuścizny, jak też konserwatyzm dzisiejszych korporantów, wzbudzają niechęć władz uczelni. Jest to często spowodowane, ich zdaniem, ignorancją, która każe kojarzyć korporacje z antysemickimi ekscesami. Wojciech Dziomdziora z “Arkonii“ przypomina, że do tej korporacji należało przed wojną wiele czujących się Polakami osób pochodzenia żydowskiego.

- Być może wpływ na odmowę rektora miał statut organizacji? - przypuszcza Łajszczak. - W trakcie rozmowy z nami Jarentowski miał zastrzeżenia do nas i do współpracującej z nami korporacji “Aquilonia“, że przyjmujemy wyłącznie osoby narodowości polskiej i wyznania rzymskokatolickiego.

- To były moje prywatne uwagi. Nie miały nic wspólnego z decyzją rektora - broni się Jarantowski. Jego zdaniem, taką decyzję podjęto by w wypadku każdego innego wniosku.

- Tylko dlaczego nasz przypadek akurat stanowił przełom. Dlaczego wcześniej rejestrowano na uniwersytecie stowarzyszenia, które były już zgłoszone w sądzie i nikomu to nie przeszkadzało - dziwi się Łajszczak.

Warszawscy korporanci podają przykład działającej w Poznaniu “Lechii“, której honorowym filistrem jest nawet były rektor Akademii Ekonomicznej.

Tylko dla mężczyzn

- Zupełnie inaczej było kiedyś - mówią korporanci. Wywodzą oni swoje związki z istniejących na niemieckich uniwersytetach Burschenschaftów, czyli bractw studenckich. Ich członkowie wyróżniali się kolorowymi wstęgami i czapkami. Były to liczące od kilku do kilkudziesięciu osób koła koleżeńskie.

Za pierwsze polskie korporacje uważa się tajne związki powołano przed powstaniem listopadowym przez środowiska filaretów i filomatów. Były to między innymi “Panta Koina“ oraz “Konwent Polonia“, działający nielegalnie do 1907 roku. Wywodzili się z niego między innymi Bolesław Limanowski i Tytus Chałubiński. Kolejną korporacją była założona w Rydze i istniejąca do dzisiaj “Arkonia“.

Cele tych pierwszych korporacji były takie same, jak dzisiejszych: pogłębiać przyjaźń między członkami bractwa i wzajemnie wspierać się w dążeniu do określonych ideałów. Członkostwo, tak jak dziś, było dożywotnie. Po ukończeniu studiów korporant jako tak zwany filister wspierał związek i uczestniczył w jego zjazdach, czyli w komersach. Nierzadko też kierował do niego swoich synów.

Do bractwa nie można było się zapisać. To jego członkowie sami decydowali, kto ma zostać przez nich zaproszony. Nowo przyjęty członek przechodził okres próby jako tak zwany fuks, aż w końcu stawał się pełnoprawnym członkiem bractwa, czyli barwiarzem. Przynależność była i jest zastrzeżona wyłącznie dla mężczyzn.

Kurs endecki

W dwudziestoleciu międzywojennym korporacje zdominowały życie akademickie. Z ich szeregów wywodzili się rektorzy i politycy. Między innymi Władysław Anders, Stanisław Grabski czy Roman Dmowski. Dzisiejsza “Aquilonia“ najbardziej szczyci się Zbigniewem Stypułkowskim, późniejszym działaczem Stronnictwa Narodowego, sądzonym w procesie szesnastu. Korporantem był także Jan Kasprowicz. Większość tych organizacji obrała wtedy zdecydowanie endecki kurs. Wiązało się to często z walką z pozycją Żydów w ówczesnej Polsce. Wiele stowarzyszeń nie mogło przyjmować w swoje szeregi osób pochodzenia żydowskiego. Wyraźnie antysemicki charakter miały młode związki.

- Korporacji jako organizacji nie wolno było brać udziału w awanturach ulicznych. Co nie znaczy, że niektórzy jej członkowie nie ścierali się z nie mniej bojową młodzieżą z korporacji żydowskich - twierdzi Piotr Gontarczyk z odrodzonej “Respubliki“.

Krzysztof Tyszka z korporacji “Aquilonia“ przypomina, że to realia historyczne, w jakich działała ich korporacja przed wojną, sprawiły, że stosunek do mniejszości był negatywny.

Współcześni korporanci w rozmowach z dziennikarzami podkreślają, że w dzisiejszej Polsce nie ma problemu mniejszości narodowych i zaprzeczają oskarżeniom o antysemityzm.

Oprócz kształcenia w sferze ideologii i polityki, korporacje dbały o rozwój kulturalny i fizyczny swoich członków. Szczególny akcent w kładziono na umiejętność zachowania się wobec dam.

Charakterystyczne były i są śluby członków bractwa, w trakcie których młodzi przechodzili pod szpalerem wzniesionych rapierów.

Ważną rolę odgrywał też ściśle przestrzegany kodeks honorowy - stąd częste pojedynki. Ze względu na nie ulubionym sportem korporantów stała się szermierka.

Strzembosz i Starowieyski

Czy kontynuowanie dzisiaj tradycji tych związków ma sens? Młodzi korporanci obraziliby się na tak postawione pytanie.

Mechanizm przywracania do życia poszczególnych korporacji jest na ogół podobny. Zaczyna się od znalezienia filistrów któregoś z przedwojennych bractw. Przy ich pomocy odtwarza się symbolikę i tradycyjne formy związku. Na ogół tworzą go studenci tego samego wydziału lub o podobnym profilu.

- O tym, że zdecydowaliśmy się na “Sarmatię“, zadecydowała nazwa korporacji, jak też to, że miała ona wielu żyjących filistrów - mówi Wojciech Tokarski, jeden z założycieli.

Poszczególne korporacje nie są licznymi stowarzyszeniami. Wynika to z założenia - bractwa koleżeńskiego. Dlatego też związki ściśle ze sobą współpracują. Największy przedwojenny Związek Polskich Korporacji Akademickich zrzeszał około stu organizacji. Dziś jest ich około dziesięciu. Ciekawostkę stanowi niemieckojęzyczna “Salia-Silesia“ z Gliwic. Należy ona do związku zrzeszającego korporacje znajdujące się za zachodnią granicą. Oczywiście, istnieją one nie tylko w Polsce i Niemczech. Na świecie jest ich około tysiąca. Polakom szczególnie dobrze współpracuje się z korporacjami ukraińskimi i z krajów bałtyckich. Wszystkie mają podobne cele.

- W hymnie śpiewamy: “Sarmackie cnoty bez sarmackich wad“. Chcemy wychowywać kolejne pokolenia w duchu uniwersalnych wartości kultury łacińskiej i idei narodowych - mówi Tokarski.

Dzisiejsze korporacje zajmują się także działalnością “zewnętrzną“.

- Urządzamy na uniwersytecie otwarte spotkania. Wśród zapraszanych gości byli między innymi profesor Adam Strzembosz i Franciszek Starowieyski - chwali się były prezes “Arkonii“, Wojciech Dziomdziora. - Urządzaliśmy też bale, na które zapraszano rektorów największych warszawskich uczelni.

Mimo to wszyscy korporanci potwierdzają, że ich przedwojenni poprzednicy mieli na uczelniach o wiele większe wpływy. Na razie nie mogą uzyskać u władz uczelni nawet zgody na rejestrację.

Wiktor Świetlik



« powrót