> Strona główna > Czytelnia > Archiwum prasowe > Teksty współczesne


Z cyrklem w klapie - rzut oka na polskie korporacje akademickie.


Tygodnik “Lux“, nr 7, 6.01.1996

- Po ulicy zazwyczaj nie chodzimy w deklach (korporacyjnych czapkach), bo to bywa niebezpieczne - tłumaczy Paweł Dybała, prezes korporacji studenckiej Aquilonia. - Raz jednego kolegę napadli kibice Legii. Chcieli mu dać wycisk, bo byli przekonani, że jest Żydem. - Arkonia, inna warszawska korporacja, nosi na czapce siedmioramienną gwiazdę. Arkoni również niechętnie spacerują po ulicy w deklach, bo skini szybciej biją niż liczą.

Środowiska lewicowe też nie przepadają za korporantami, choć z innego powodu. Uważają ich, dla odmiany, za antysemitów. Prezes Aquilonii, student historii, bagatelizuje znaczenie tych oskarżeń: - To się bierze z faktu, że przed wojną korporanci rzeczywiście nie bardzo lubili Żydów. Ale wtedy takie były czasy. Teraz to już przeszłość. Zresztą, polski antysemityzm i tak wypadał dość blado na tle rosyjskiego czy niemieckiego. - Jak tylko rozpoczęliśmy działalność, Solidarność Socjalistyczna rozpoczęła akcję propagandową, że na Uniwersytecie Warszawskim pojawiają się faszyści - opowiada Piotr Czajka z Respubliki. - I taka etykietka wisi. A przecież tu chodzi o zwykły patriotyzm, bez żadnego radykalizmu. Przywiązanie do Ojczyzny powinno być cechą każdego dobrego obywatela.

Korporacja to stowarzyszenie studentów, oparte na więzach wzajemnej przyjaźni i zaufania. Ma wychowywać dobrych obywateli, porządnych Polaków. Przy okazji korporanci mają się ukulturalniać, organizują wykłady z savoir-vivre, zapraszając na nie specjalistów od protokołu dyplomatycznego; podczas spotkań uczą się prowadzenia dyskusji, razem odwiedzają teatry. Przeciwnicy widzą ich jako reprezentantów skrajnej prawicy. Oni sami wolą o sobie mówić, że są po prostu ludźmi normalnymi. - Korporant musi dawać przykład, wyróżniać się wyglądem, zachowaniem, kulturą, traktowaniem kobiet, nauką. To tradycyjne walory dobrze wychowanego człowieka - mówi prezes Respubliki. - Tak zostałem wychowany i to uważałem za normę. Korporacja pozwala krzewić te normy wśród przyjaciół. Jednak sprawy dla mnie zupełnie podstawowe, dla innych okazują się z jakichś powodów dziwne.

Piwna przyjaźń

Pytani, dlaczego zdecydowali się przystąpić do korporacji, ich członkowie - barwiarze lub mistrzowie, jak sami siebie nazywają - mówią, że żadna inna organizacja nie może dać im tylu atrakcji. Opowiadają o wykładach dla członków: raz o kulturze Dalekiego Wschodu, innym razem o islamie lub o reformie Balcerowicza. Czasem wspólnie wyjeżdżają na wakacje w góry, nad jeziora albo na Łotwę (jak Arkonia, która wywodzi się z ryskiej politechniki). Raz na tydzień - dwa po prostu spotykają się wszyscy na kwaterze, by w miłej atmosferze pogadać z kolegami i spożyć nieco złocistego napoju. Bo najważniejsza w korporacji jest wzajemna przyjaźń jej członków. Nowych barwiarzy przyjmuje się do koła tylko drogą kooptacji. Poprzedzający ceremonię wybarwienia okres - fuksowanie - pozwala poznać i polubić adepta. Do grupy nie przyjmuje się byle kogo, a tylko ludzi sprawdzonych. Przez to korporacja pozostaje nieliczna, ale zwarta. - Liczba aktywnych członków nie powinna w zasadzie przekraczać 60 - mówi Andrzej Morstin z Arkonii. - Wynika to z prostego faktu, że wszyscy oni powinni się wzajemnie znać. Nie, nie przyjaźnić, bo to niemożliwe; przyjaciół można mieć kilku. Znać i być kolegami, to wystarcza. Jeżeli korporacja robi się zbyt duża, do może grozić jej rozpad. W Arkonii już raz taki przypadek się zdarzył. Wyłoniła się z niej wtedy inna korporacja - Welecja.

Andrzej mówi o tym wydarzeniu tak, jakby sam w nim uczestniczył, choć Welecja powstała w 1883 roku. Członkowie mocno identyfikują się ze swoimi korporacjami. Arkoni zupełnie naturalnie mówią, że nasza korporacja była założona w Rydze, a po I Wojnie Światowej przenieśliśmy się do Warszawy i mieliśmy tam własną kamienicę. Aquiloni narzekają, że w latach 30-tych nie mieliśmy stałego miejsca spotkań, zaś podczas wojny całe nasze archiwum spłonęło. Członkowie Sarmatii mówią, że bardzo nie na rękę była dla nich ustawa Jędrzejewiczowska z 1933, zabraniająca powstawania studenckich organizacji międzyuczelnianych.

Ta identyfikacja pozostaje na długo. Dziś na spotkania przychodzą przedwojenni jeszcze filistrzy, nadal czujący związek z barwami korporacji.

Żadnych kobiet!

Do korporacji nie mogą należeć dziewczyny. Nie dlatego, żeby ktoś ich tam nie lubił.

- Noo, dziewczyny to my tu wszyscy bardzo kochamy - wyznaje z szerokim uśmiechem Andrzej Morstin. W podobnym tonie wyrażają się Sarmaci, choć nie chcą zapraszać ich na swoje kwatery i do knajp piwnych.

Dlaczego? - Jeżeli w kręgu mężczyzn pojawia się kobieta - tłumaczy Paweł Dybała, - to zaczyna się rywalizacja, rozbicie grupy, sprawy uczuciowe. - Podobnego zdania są członkowie Sarmatii. - W gronie mężczyzn można się czuć swobodniej. Prószę zauważyć, że faceci zaczynają się zachowywać zupełnie inaczej, gdy jest wśród nich choć jedna kobieta.

Innego zdania są członkowie Asklepiady, korporacji medyków powstałej na Uniwersytecie Śląskim w Katowicach. Założyły ją dziewczyny, które dowiedziały się o studenckich burszenszaftach podczas praktyk w Niemczech. Po powrocie założyły podobne stowarzyszenie w Polsce. Ale koedukacja nie znajduje wśród polskich korporantów zrozumienia. Sugerują członkiniom Asklepiady, by powołały koło pań i zrezygnowały z aktywnego członkostwa. W przeciwnym razie ich korporacja zostanie uznana za dziką i nie będzie mogła być reprezentowana w ogólnopolskim związku, który ma powstać na początku roku.

Koleżanki i przyjaciółki - mówi Paweł - można zapraszać na uroczystości rocznicowe, bale, herbatki, różne wycieczki i wyjazdy. Ale w samym modelu nie ma miejsca dla kobiet, bo korporacja ma służyć wychowaniu mężczyzn. Brak koedukacji to w ogóle dobra metoda.

Kłopoty z garderobą

Każdy porządny korporant musi mieć dekiel, czyli czapkę w odpowiednich barwach i z wyszytym fantazyjnym wzorem. W klapę wbija sobie cyrkiel - metalowy znaczek, który mówi, że dana korporacja vivat, crescat, floreat, czyli niech żyje, wzrasta, rozkwita. Przez pierś ma przewieszoną bandę, czyli trzykolorową tasiemkę. Te trzy elementy to korporancki uniform, do którego obowiązkowo należy nosić marynarkę, porządną koszulę i krawat.

Korporacje są z zasady apolityczne, więc żaden z ich członków nie ma prawa wystąpić w deklu na partyjnym zjeździe czy demonstracji. Nikt nie chce wciągnięcia w doraźną grę polityczną, bo korporacja ma być ponad tym. Nie odmawia się nikomu prawa do własnych poglądów, z reguły zresztą sympatie partyjne lokują się po prawicy. Polityczne dyskusje na kwaterze nie są jednak mile widziane.

Zasadą jest, że dekiel trzeba mieć na sobie podczas korporacyjnych spotkań i fet. Mile widziane jest noszenie go na terenie uniwersytetu. Na UW można czasem zauważyć takie charakterystyczne czapki, wśród których przeważają brązowe - sarmackie. Sarmaci chyba najbardziej okazują na zewnątrz swoją dumę z faktu przynależności do korporacji.

Przed wojną insygnia barwiarza ofiarowała fuksowi organizacja. Teraz przyjęło się, że prezentem jest jedynie cyrkiel i banda. Dekiel trzeba sfinansować sobie samemu. Na początku było z tym dużo zabawy. Żaden czapnik nie chciał się podjąć tak skomplikowanej pracy, nie było wstążek w potrzebnych barwach, jak np. brązowa, srebrna czy purpurowa. Tej ostatniej do tej pory nie udało się dostać Respublicanom, więc jako koloru zastępczego używają zwykłego fioletu. Z wyszyciem wzorów na deklach było jeszcze trudniej. Najpierw podjęły się tego zakonnice w którymś z warszawskich kościołów, dopiero niedawno znaleziono czapnika w Alejach Jerozolimskich, który ma do takich ornamentów specjalny komputer. W swojej bazie danych trzyma wzory chyba wszystkich warszawskich korporacji. Respublica zdobyła kontakt z nim dosłownie na dzień przed komerszem.

Komilitoni nie tają, że są na razie bardzo nieliczni. W skali całego kraju nie ma ich nawet 100. W tej chwili działa w Polsce zaledwie 6 korporacji, przed wojną było ich około 130. Ale mają nadzieję, że stopniowo wzmocnią się grupy już istniejące, a po nich przyjdą następne. - Że powoli? - uśmiecha się jeden z Arkonów. - Nie szkodzi. Co nagle to po diable.

Bartłomiej Kachniarz



« powrót