Biuletyn Arkoński nr 33 - spis treści
Artykuł redakcyjny - Witold Wiliński
Krótki zarys dziejów Arkonii w latach 1945-1990.
W rozproszeniu - Kraj. - fil. Roman Sroczyński
Arkoni średniego pokolenia - fil. Zbigniew Jan Tyszka
Jak się bawi Paryż - fil. Adam Tokarski
O wschodnim monastycyzmie - Andrzej R. J. Szeptycki
Bal Arkonji (wspomnienie sprzed 64 lat!) - fil. Adam Tokarski
Jak wszedłem do Arkonii - Bartłomiej Kachniarz
Zielone wspomnienia - Rafał Kozłowski
Artykuł redakcyjny
Zgodnie z decyzją Koła Arkonii przystąpiliśmy do wydawania Biuletynu - w historii Arkonii nie jest to pomysł nowy, gdyż zarówno przed wojną w Warszawie, jak i po jej zakończeniu w Londynie powstawały kolejne jego numery. W latach 1949-80 ukazało się w stolicy Wielkiej Brytanii łącznie 1266 stron Biuletynu! Właściwie ten fakt był bezpośrednią inspiracją do wskrzeszenia publikacji obecnie. Dlaczego? Z prostego powodu, otóż wydawnictwo londyńskie jest bardzo obszernym materiałem źródłowym nie tylko dotyczącym losów Arkonów na emigracji, lecz także działalności korporacji przed drugą wojną, zarówno w okresie warszawskim jak i ryskim.
Chcielibyśmy, by Biuletyn powstający obecnie stał się pomocny przy redagowaniu kolejnej jubileuszowej Księgi Arkonii, stąd też w kolejnych numerach ukazywać się będą artykuły dotyczące działalności korporacji w latach 1944-1990, jak również dotyczące jej najnowszej historii. Celem naszym nie jest jednak by Biuletyn był jedynie wydawnictwem koncentrującym się na przeszłości, pragniemy by stał on się miejscem wymiany myśli dotyczącej bieżącej działalności Arkonii i szeroko rozumianej Rodziny Arkońskiej.
Ten krótki wstęp chcielibyśmy zakończyć cytatem, jak najbardziej pasującym do niniejszego wydania, a zaczerpniętym z pierwszego Biuletynu wydanego w Londynie w roku 1949-tym. "Przechodząc do treści i układu numeru pierwszego zdajemy sobie w pełni sprawę. że są one dalekie od doskonałości, lecz nie naszą rzeczą jest wskazywać na usterki. To jest raczej przywilej Filistrów i Kolegów, z którego prosimy jak najszerzej skorzystać. Wszelkie uwagi krytyczne i wskazówki będą mile widziane, jako dowód zainteresowania i jako wytyczne, wskazujące jaki kierunek naszemu wydawnictwu nadać."
Witold Wiliński (cetus 1994)
Krótki Zarys Dziejów Arkonii w latach 1945-1990
W rozproszeniu - Kraj
Wraz z zakończeniem wojny w 1945 r. przestały istnieć w kraju jakiekolwiek formy organizacyjne Arkonii. Nowe komunistyczne władze rozwiązały wszelkie istniejące przed wojną stowarzyszenia, a wprowadzone zmiany ustrojowe generalnie nie dopuszczały istnienia organizacji młodzieżowych, oprócz Związku Młodzieży Polskiej, którego charakter był wyraźnie polityczny - komunistyczny.
W pierwszych latach nowej rzeczywistości, pomimo nieustannych represji politycznych, władze bezpieczeństwa nie interesowały się bliżej korporacjami, ani rolą, jaką odgrywały w przeszłości w życiu akademickim. Jedynie w niektórych publikacjach z tego okresu ukazywały się wzmianki odnoszące się do korporacji z krytycyzmem i złośliwością, traktując je jako stowarzyszenia reakcyjne, faszyzujące i propagujące antysemityzm. Swoistym wyjątkiem był wydrukowany w jednym z pism młodzieżowych artykuł o Arkonii, utrzymywany w poważnym tonie. Autor usiłował udowodnić jak silną i wpływową była ta organizacja, mająca w swych szeregach filistrów, zajmujących czołowe stanowiska w życiu przemysłowym i politycznym kraju, senatach wyższych uczelni, a także kleru i armii.
Klęska Powstania i zniszczenie Warszawy spowodowały w początkowym okresie rozluźnienie łączności koleżeńskiej między Arkonami. Warszawa była totalnie zburzona, a w niej budynek kwatery rozbity i wypalony (ocalał front, zajęty przez lokatorów). Siłą rzeczy pozostali przy życiu Arkoni, jak zresztą przygniatająca większość byłych mieszkańców stolicy, musieli szukać sobie punktów oparcia w innych, przedstawiających korzystniejsze perspektywy punktach kraju, przy czym o wyborze miejsca w pierwszym rzędzie decydowała możliwość zdobycia mieszkania i (wtórnie) znalezienia szans zarobku.
Najlepsze widoki "przetrwania" stwarzały w tym okresie, jak się wydawało, Gdańskie Wybrzeże i Śląsk, i tam też powstały w pierwszym rzucie dwa największe po wojnie skupiska Arkonów. Trzecim, mniejszym, poza okaleczoną Warszawą była Łódź. Już w krótkim czasie wszędzie tam odżyły więzy koleżeńskie. Miały one zrazu charakter towarzyski, nawiązywano jednak przy każdej okazji do tradycji arkońskich, spotykano się na składkowych "opłatkach", "jajkach wielkanocnych" i rocznicach komerszowych, przy czym w okresie tym, dla podtrzymania łączności koleżeńskiej i wszelkiej tradycji, ogromną rolę odgrywały domy rodzin arkońskich. Spotykali się w nich koledzy, wymieniając poglądy, omawiając troski życia codziennego, w miarę możności wzajemnie sobie pomagano. W ten sposób, pomimo rozproszenia, filisterska Arkonia trwa i nieprzerwanie istniała. Skład personalny powstałych ośrodków był oczywiście rzeczą przypadku, i tak np. na Wybrzeżu z ogólnej liczby 20-tu osiadłych tam Arkonów (A. Alexandrowicz, H. Bartmański, J. Ciechowski, J. Czyż, M. Jankowski, Z. Jankowski, A. Komar, K. Krzyżanowski, Z. Leśniowski, S. Maliński, J. Neuman, J. Nowicki, R. Nowicki, R. Osiecimski, T. Skarzyński, R. Sroczyński, P. Szawernowski, K. Świętorzecki, E. Wellman i I. Wilski) tylko 6-ciu (Ciechowski, Czyż, Krzyżanowski, Maliński, Sroczyński i Szawernowski) związanych było z Gdynią ich przedwojenną pracą. Reszta w większości (poza Alexandrowiczem, Bartmańskim, Neumanem, Osiecimskim i Wilskim, którzy pozostali na Wybrzeżu na stałe) traktowała Wybrzeże jako przejściowy etap, dopóki warunki nie pozwolą im wrócić do Warszawy. O pracę nie było trudno, wszyscy więc urządzili się jakoś, lepiej lub gorzej, a kilku bardziej przedsiębiorczych pozawiązywało nawet firmy (np. "LNW" - Z. Leśniowski, J. Nowicki i E. Wellman oraz H. Bartmański z R. Nowickim) działające przy odbudowie mostów i usuwaniu zniszczeń w miastach i obu portach. Wyróżniały się one solidnością wykonywanych robót, toteż prosperowały bardzo dobrze, do czasu kiedy reżim komunistyczny, zwalczający wszelką prywatną przedsiębiorczość, nie zmusił do ich likwidacji.
Stan ten utrzymywał się do końca lat 40-tych i początku 50-tych, kiedy to coraz więcej kolegów poczęło przenosić się do Warszawy, dobrowolnie, lub jak kol. K. Świętorzecki, przymusowo z administracyjnego wysiedleńczego nakazu, jako "podejrzany element, niepożądany w strefie nadgranicznej" z racji jego wojennej działalności w "Wachlarzu" AK, a po wojnie w WIN-ie.
Porównywalna sytuacja istniała na Śląsku, gdzie w Katowicach, Bytomiu, Gliwicach i innych miastach tamtejszej aglomeracji osiedliło się 10-ciu kolegów (M. Chodakowski, R. Chwalibóg, A. Gumiński, J. Kobzakowski, T. Lipkowski, E. Mieszczański, W. Olędzki, S. Sosiński, J. Tarwacki i S. Wilski). Tutaj ośrodkiem życia koleżeńskiego stał się stojący zawsze otworem dla miejscowych i przyjezdnych przyjaciół - Arkonów dom fil. M. Chodakowskich. Promieniowanie jego było tak silne, że wkrótce w charakterze jego stałych gości znaleźli się również, poza Arkonami, przebywający na Śląsku koledzy z Polonii, Welecji i Jagiellonii - stan uwieczniony wspaniałym poematem (na modłę "Pana Tadeusza") filistra konwentu Polonia, J. Sieradzkiego.
Podobnie jednak jak na Wybrzeżu, także i tutaj działał terror rządowy, którego ofiarami padli skazani na wieloletnie kary więzienia w sfingowanych procesach gospodarczych, Arkoni, fil. Erazm Mieszczański oraz fil. Alojzy Oliński.
W Łodzi przebywało trzech kolegów: A. Sroczyński (inwalida z kampanii wrześniowej - stracił oko), Z. Świętorzecki oraz B. Skotnicki często dojeżdżający do Warszawy i tu podtrzymujący żywe koleżeńskie kontakty, a poza tym wysoce zasłużony kronikarz życia międzywojennej Arkonii oraz pierwszy powojenny jej archiwista, którego zbiory stworzyły zalążek naszego dzisiejszego skromnego archiwum.
Opracował
Fil. Roman Sroczyński
(cetus 1930)
Arkoni średniego pokolenia
Parę miesięcy temu, przed wakacjami, rozmawiałem z kilkoma barwiarzami Arkonii na temat odrodzenia Korporacji Arkonia. Dotarło wówczas do mnie, że dla tych młodych ludzi działania pokolenia Seniorów Arkoni i nas tzw. średniego pokolenia, które miały miejsce w latach osiemdziesiątych, stanowią zamierzchłą przeszłość - prawie tak odległą jak czasy przedwojenne czy ryskie. Tę "głęboką historię" trzeba koniecznie przypomnieć, gdyż nie jest ona znana dzisiejszym fuksom i barwiarzom i co za tym idzie nie jest dobrze rozumiana.
Pisał o tych działaniach fil. Roman Sroczyński w swoim obszernym opracowaniu z 1993r. pt. "Krótki zarys dziejów Arkonii w latach 1945-1990" (z którego zaczerpnąłem część poniższych informacji). Z tym, że gros swego tekstu poświęcił latom wcześniejszym - od 1945 roku do stulecia Arkonii 1979 r. Ten czas Arkoni poświęcili na przetrwanie. W czasach PRL-u nawet szczątkowe przejawy życia Arkonii jako organizacji były zdecydowanie tępione przez ówczesne władze. Stąd arkońskie życie przebiegało głównie jako utrzymywanie stosunków przyjacielskich, towarzyskich, a w nieco mniejszym stopniu organizacyjnych. Oczywiście istniał powołany już w 1971 r. "aktyw" pełniący de facto funkcję Zarządu. Jego spotkania zwane "bridge" były zakonspirowane. W efekcie tych działań organizacyjnych usprawniono utrzymywanie więzi między Arkonami oraz komilitonami ze skartelowanych korporacji.
W 1976 r. uroczyście złożono w Skarbcu Pamięci Narodowej na Jasnej Górze uratowane przez fil. Stefana Wilskiego sztandary Arkonii - ryski i warszawski 50-lecia. Lata 1976-79 poświęcono na redagowanie i przygotowywanie do druku Księgi Pamiątkowej Stulecia Arkonii i przygotowaniom do Komerszu 100-lecia. W tym czasie odbyło się kilka spotkań towarzyskich, rodzinnych, świątecznych, na które byli zaproszeni filistrowiczowie. Chodziło o to, aby przedstawili się oni rodzinom Arkonów oraz poznali się wzajemnie.
Komersz 100-lecia stał się impulsem w odradzaniu się Arkonii. Uroczysta msza święta zgromadziła w kościele św. Marcina nie tylko Arkonów i zaprzyjaźnionych komilitonów, ale także ich rodziny. Później odbyło się spotkanie towarzyskie w podziemiach kościoła św. Anny. Organizatorzy zadbali aby na tę uroczystość zaprosić także rodziny nieżyjących Arkonów. Tym właśnie sposobem spotkałem się z tak liczną grupą Arkonów, gdyż byłem zaproszony na uroczystości jako syn Arkona wraz z matką i siostrą. Było to pierwsze i bez mała oficjalne spotkanie Arkonów oraz ludzi związanych z nimi więzami rodzinnymi lub przyjaźni.
W 1980 roku trzej filistrowiczowie: Maciej E. Domański, Jan Olizar i Witold Trzeciakowski wystąpili do fil. Zbigniewa Leśniowskiego z prośbą o rozmowę i następnie przedstawili trzem upoważnionym do rozmów Filistrom pragnienie kontynuowania działalności Arkonii w następnym, praktycznie powojennym pokoleniu. Stanowisko to było przygotowane i przedyskutowane wcześniej w szerszym gronie filistrowiczów. Zdawaliśmy sobie sprawę z ogólnej sytuacji w Polsce i z tego, że chcemy przystąpić do niedozwolonej organizacji. Jednak chęć kontynuowania tradycji arkońskich przeważyła.
Na zebraniu wszystkich Arkonów przedyskutowano propozycję potomków Arkonów. Filistrzy stwierdzili, że zarysowuje się szansa przedłużenia życia Arkonii tym bardziej, że pokolenie przedwojennych Arkonów staje się z każdym rokiem mniej liczne. Pokolenie filistrowiczów, w mniemaniu Filistrów, mogło by stanowić pomost, grupę ludzi którzy będą w przyszłości mogli przekazać młodzieży studenckiej ideały i tradycje arkońskie. Na początku lat osiemdziesiątych raczej nie było nadziei na to, iż przedwojenni Filistrzy będą mogli bezpośrednio przekazywać swe ideały młodzieży akademickiej. To ewentualnie mogli zrobić ich synowie.
Filistrzy ustalili co następuje:
• dla zwiększenia gwarancji dochowania tajemnicy do Arkonii będą przyjmowani jedynie kandydaci bezpośrednio związani z Nią węzłami rodzinnymi;
• pokładając nadzieję, że przyjdzie czas kiedy będzie możliwe odbudowanie Arkonii jako organizacji akademickiej, filisteriat postrzega aktualnie przyjmowanych kolegów jako pokolenie pośrednie między przedwojenną Arkonią i przyszłą młodzieżą studencką, której to filistrowicze przekażą legat Arkonii i jej ponad 100-letnią tradycję;
• z uwagi na to, że zgłaszający się kandydaci dawno wyszli już z wieku , który można by było określić jako młodociany, zajmują w życiu odpowiedzialne stanowiska i w znacznej większości założyli własne rodziny, uzyskiwać będą z chwilą przyjęcia ich do nieformalnego Stowarzyszenia pełne prawa filistrów Arkonii;
• dla stworzenia filistrowiczom jak najdalej idącej osłony przed ewentualnymi, niepożądanymi konsekwencjami przyjęto dla nieformalnego Stowarzyszenia kryptonim "Rodziny Arkońskiej" jako luźnego związku, do którego wchodziliby oni będąc rodzinnie powiązani z Arkonami starszego pokolenia.
Opracowano tekst "deklaracji" składanej przez kandydatów przyjmowanych do Arkonii. Na kole Komerszowym 103-lecia w 1982 r. (podczas stanu wojennego) przyjęto do Arkonii pierwszych 10-ciu nowych filistrów. Byli to: Dominik Dowgiałło, Jan Koszur, Andrzej Karnkowski, Jacek Leszczyłowski, Henryk M. Manteufel Szoege, Krzysztof R. Nowicki, Jan Olizar, Andrzej Ostromęcki, Witold A. Trzeciakowski i Zbigniew J. Tyszka.
W następnych latach (1985-1990) prawa filistrów Arkonii uzyskali następujący koledzy: Maciej Bartmański, Adam A. Gumiński, Piotr Siemieński, Ferdynand B. Ruszczyc, Jan Skotnicki, Ignacy H. Wilski, Maciej P. Ostrowski, Wojciech J.Nielubowicz, Antoni Sosnkowski i Michał S. Sosnkowski.
Dla nas z tzw. średniego pokolenia bycie Arkonem ogromnie zobowiązywało, ale też nie było łatwe. Musieliśmy poznać się wzajemnie, gdyż wielu z nas spotkało się po raz pierwszy na forum Arkonii. Pracowaliśmy, a zatem czas, który mogliśmy poświęcić Arkonii i sobie wzajemnie był bardzo ograniczony. Niektórzy z kolegów mieszkali poza Warszawą. Dlatego, przy wsparciu Filistrów Seniorów (to określenie zaczęło funkcjonować dopiero w latach 90-tych), były organizowane w prywatnych mieszkaniach spotkania towarzyskie, na których mówiliśmy o swym życiu i pracy. Filistrzy Seniorzy wprowadzali nas w tradycje i zwyczaje arkońskie, korporacyjne. Były organizowane prelekcje, na których przedwojenni Arkoni, Polonusi, Weleci i Jagielloni zapoznawali nas z wybranymi tematami zawodowymi lub historią (w tym korporacyjną). Jako oczywistość można wspomnieć stałe spotkania - komersz, jajeczko, rybkę. W sumie chodziło o doprowadzenie do pełnej integracji nowo przyjmowanych kolegów wewnątrz grupy i z wszystkimi Filistrami Arkonii. W maju 1990 roku oficjalnie zarejestrowano Stowarzyszenie Arkonia. Filistrzy "średniego pokolenia" wzięli czynny udział w tworzeniu statutu organizacji, chociaż ze względów formalnych założycielami nowo zarejestrowanego Stowarzyszenia Arkonia byli jej przedwojenni członkowie. Jeszcze w roku 1992 przyjęto do Arkonii czterech filistrowiczów. Byli to: Stanisław Dziewanowski, Jacek W. Niedziółko, Michał B. Poleski i Jan K. Żaryn. W tym też roku przyjęto pierwszych pięciu studentów! Arkonia zaczęła być, chociaż na razie w niewielkiej części, organizacją młodzieżową - akademicką.
Zamysł, aby Arkoni tzw. średniego pokolenia byli pomostem łączącym przedwojennych Arkonów z dzisiejszą młodzieżą akademicką powiódł się (chociaż dzięki przemianom w Polsce nie do końca). Z jednej strony "średnie pokolenie" włączyło się intensywnie w prace organizacyjne odrodzonej i oficjalnie działającej Arkonii oraz w wychowanie korporantów. Z drugiej strony, dzięki przemianom w Polsce, młodzież studencka mogła mieć, i ma, bezpośredni kontakt z przedwojennymi Arkonami i komilitonami innych korporacji.
W 1995 roku został ponownie zarejestrowany Związek Filistrów Arkonii, a Stowarzyszenie Arkonia stało się organizacją czysto młodzieżową (przekształconą w 1996 r. w Korporację Akademicką Arkonia). Decyzją walnego zebrania ZFA! W 1996 r. przyjęto bezpośrednie do stanu filisterskiego 4-rech kolegów: Stefana B. Assanowicza, Macieja Domańskiego (jednego z inicjatorów powstania w Arkonii "średniego pokolenia"), Andrzeja M. Jeleńskiego i Jerzego H. Skarzyńskiego. Koledzy ci nie zostali przyjęci do Arkonii wcześniej ze względu np. na swoją nieobecność w Polsce lub pracę z dala od Warszawy. Na tym zakończono przyjmowanie do Arkonii filistrowiczów - tzw. średniego pokolenia. Obecnie członkiem ZFA! Może zostać jedynie ktoś, kto wcześniej należał do Korporacji Akademickiej Arkonia.
Arkoni "średniego pokolenia" swą rolę spełnili. Z całą pewnością nie jesteśmy tak zżyci ze sobą jako grupa jak pokolenie przedwojenne czy dzisiejsi korporanci. Ale nie zaniechaliśmy działań idących w tym kierunku i staramy się uczestniczyć w spotkaniach arkońskich (np. organizowanych przez K!A) czy filisterskich spotkaniach przy piwie. Powoli przejmujemy władzę w ZFA! z rąk Filistrów Seniorów, ale też przekazujemy ją już w ręce młodego pokolenia filistrów mającego za sobą doświadczenia życia korporacyjnego. Dziś już kilku barwiarzy przeszło w stan filisterski i proces ten będzie postępował.
Można zaryzykować twierdzenie, że stworzenie w Arkonii grupy "średniego pokolenia" pozwoliło na łagodny, ewolucyjny powrót do stanu organizacyjnego sprzed wojny. Nie mieli tego szczęścia komilitoni z innych korporacji. Niektóre z nich odrodziły się w latach dziewięćdziesiątych przy bezpośrednim wsparciu przedwojennych członków, ale większość niestety nie. Pozostali w nich jedynie Filistrzy Seniorzy i ewentualne reaktywowanie korporacji będzie faktycznie powstaniem jej od nowa.
Dzisiejsza Korporacja Akademicka Arkonia jest silna i może liczyć na wsparcie filistrów. Chcemy, aby tak było dalej.
Zbigniew Jan Tyszka
(cetus 1982)
Warszawa, wrzesień 1998
Jak się bawi Paryż
Paryż cieszy się światową sławą, jako wielkie centrum życia kulturalnego. Ilość rozmaitych widowisk czy rozrywek kulturalnych jest olbrzymia. Aby sobie lepiej uzmysłowić na jak wysoką skalę są rozbudowane rozrywki Paryża, weźmy dla przykładu dane za jeden tylko tydzień od 8-ego do 14-ego kwietnia 1998 (zaczerpnięte z biuletynu widowisk w Figaroscope). A oto one:
1. Życie teatralne
• teatry dramatyczne - granych było 248 sztuk wystawionych w 151 salach
• przedstawienia operowe i operetki - 5 sztuk
• balet - 7 sztuk
• komedie muzyczne - 5 sztuk
2. Przedstawienia filmowe
• wyświetlanych było 260 filmów pełnoprogramowych w 104 salach
3. Spektakle muzyczne
• koncerty muzyki klasycznej - 23
• muzyka jazzowa - 100
• rock - 34
• lekka - 41
• egzotyczna - 27
co daje łącznie cyfrę 225 przedstawień!
Do listy tej można by jeszcze dorzucić widowiska teatrów rewiowych jak Lido, Moulin Rouge, Crazy Horse, Saloon itd.
A zestawienie powyższe obejmuje jedynie różne widowiska, a więc nie odnosi się ono do innych dziedzin życia kulturalnego, jak wystawy sztuki malarskiej i rzeźbiarskiej, ze słynnym muzeum Luwru na czele, których spora liczba mieści się w murach Paryża. Nic więc dziwnego, że gdy biedny turysta zawita do Paryża, znajduje się wprost zagubiony i przytłoczony ilością rozrywek, jakie go tutaj czekają.
Podpatrzył
Adam Tokarski
(cetus 1933)
12.05.1998 Paryż
O wschodnim monastycyzmie
Wśród galicyjskich wzgórz kilkadziesiąt kilometrów na południe od Lwowa przy piaszczystej drodze leży Uniów - niewielka ukraińska wieś złożona jedynie z kilkudziesięciu starych chałup, wiecznie zamkniętego sklepu, poczty i przystanku autobusowego. Parę kilometrów dalej, gdy minie się przydrożną kapliczkę zaczyna się inny świat. Wśród pokrytych lasami pagórków wznosi się klasztor Zaśnięcia Najświętszej Marii Panny należący od siedmiu stuleci do ukraińskiego greckokatolickiego zakonu studytów. Centrum pochodzących z XVII - XIX w. zabudowań monastyru stanowi niewielka cerkiewka w całości wymalowana wschodnimi freskami. Świątynię z czterech stron otaczają potężne obronne mury klasztoru, który może pomieścić stu do dwustu zakonników. Spod klasztoru bije źródło, którego woda ma według licznych wiernych cudowne właściwości. Za klasztorem ciągną się zakonne zabudowania gospodarcze - obory, warsztaty, garaże, a dalej ule, skąd pochodzi słynny uniowski miód, pola i stawy hodowlane.
Mieszkańcy klasztoru należą do założonego na przełomie VIII - IX w. przez Teodora Studytę z Konstantynopola zakonu studytów. Działa on na Ukrainie od X - XI w., a jego głównym centrum była w odległej przeszłości Ławra Peczerska w Kijowie, a od kilkuset lat - właśnie Uniów. Jest on centrum tzw. ławry uniowskiej, czyli zespołu rozrzuconych po zachodniej Ukrainie klasztorów, które podlegają przeorowi (ihumenowi) i stojącemu ponad nim archimandrycie. Obecnie klasztory należące do uniowskiej ławry mieszczą się we Lwowie, Zarwanicy, Jaremcze, Dori, Podkamieniu i Gródku Jagielońskim. Inni studyci żyją także poza Ukrainą - we Włoszech i w Kanadzie. W sumie do zakonu należy obecnie ok. stu zakonników.
Historia nie oszczędziła zakonu studytów. Najpierw zniszczyły go najazdy mongolskie, potem wiele jego wschodnich zwyczajów i tradycji uległo zapomnieniu po przystąpieniu do Unii Brzeskiej i przyjęciu katolicyzmu (1700 r.), wreszcie klasztor został zamknięty przez Austriaków (1787 r.). Zakon jednak odrodził się pod koniec XIX w. i ponownie rozkwitł w okresie międzywojennym w Polsce jako zakon przede wszystkim chłopski, do którego wstępowali prości ludzie, których nie chciano przyjąć do innych zakonów.
Najgorsze jednak nadeszło wraz z zajęciem Zachodniej Ukrainy przez Związek Sowiecki w wyniku II wojny światowej. Studytów pozbawiono majątku (1939 r.), następnie po zdelegalizowaniu ukraińskiego kościoła greckokatolickiego (1946 r.) rozpoczęto represje. Ihumen, 80-letni ojciec Klemens został zamęczony w więzieniu. Innych zakonników za antysowiecką działalność i wspieranie kontrrewolucyjnych band skazano na wieloletnie więzienie lub zsyłkę. Skonfiskowano archiwa, klasztorne pamiątki i sprzęt sakralny, spalono bibliotekę. Z premedytacją zniszczono zabytkowy ikonostas z XVIII w. i zamalowano freski na ścianach cerkwi. By zatrzeć pamięć po studytach zmieniono nawet nazwę wsi z Uniowa na Miżhirja. Z budynku klasztoru uniowskiego zrobiono początkowo przytułek dla inwalidów, potem dom wypoczynkowy dla komunistycznej nomenklatury, wreszcie azyl dla psychicznie chorych.
Zakon istniał jednak w podziemiu zachowując nieprzerwaną ciągłość przez cały okres sowieckiej okupacji. Przedwojenni zakonnicy wprowadzali do zakonu młodych ludzi, którzy prowadząc życie zwykłych chłopów i robotników spotykali się potajemnie, odprawiali msze święte i podtrzymywali tradycje studyckie. Działania te jeszcze do lat 80-tych spotykały się z represjami władz sowieckich, które robiły wszystko by zniszczyć i skompromitować kościół greckokatolicki, jako że był on ostoją ukraińskiej tożsamości i dążeń niepodległościowych.
Studyci odrodzili się w 1990 r. Odzyskali kompletnie zdewastowany klasztor w Uniowie, który został już praktycznie odremontowany dzięki pomocy płynącej od ukraińskiej diaspory i organizacji dobroczynnych na Zachodzie. Przejęli klasztory we Lwowie i Podkamieniu należące przed wojną do karmelitów i dominikanów, którzy obecnie nie są w stanie ich utrzymać.
Obecnie z roku na rok przybywa młodych studytów, choć dalej brak jest powołań na Wschodniej Ukrainie, gdzie 70 lat komunizmu wyrządziło bez porównania większe straty, niż rządy Sowietów we Wschodniej Galicji. Zakon składa się niejako z trzech pokoleń. Żyje jeszcze kilkunastu studytów, którzy do zakonu wstąpili przed 1939 r. Są oni w większości "na emeryturze", acz niektórzy cieszą się ogromnym szacunkiem jak ojciec Porfiriusz z Dori, który znany jest jako doskonały spowiednik i egzorcysta. Średnie pokolenie to zakonnicy wyświęceni w okresie komunizmu, którzy za swoje powołanie mogli zapłacić długoletnim więzieniem. Ci ojcowie i bracia to podpora zakonu, dzięki której był on w stanie się odrodzić. Młode pokolenie to często kilkunastoletni chłopcy przyjmowani do zakonu od 1990 r.
Większość studytów to prości ludzie wywodzący się podobnie jak przed wojną ze wsi. Po przyjęciu do zakonu spędzają oni życie na modlitwie i pracy - zajmują się rolnictwem, pracują przy odbudowie zniszczonych monastyrów, opiekują się dziećmi z klasztornego sierocińca itp. Większość mnichów to "bracia", którzy nie otrzymują święceń kapłańskich. Tylko niektórzy po wstąpieniu do zakonu są wysyłani na studia (najczęściej na KUL, lecz również do Europy Zachodniej), a następnie otrzymują święcenia kapłańskie. Ci kapłani, "ojcowie" wchodzą potem w skład "rady starszych", która podejmuje najważniejsze dla ławry decyzje. Bieżące decyzje podejmuje przeor (ihumen). Jest nim od kilku lat wyświęcony w podziemiu charyzmatyczny ojciec Sebastian, który doskonale łączy cechy świątobliwego zakonnika i doskonałego administratora i zarządcy, dzięki któremu ławra uniowska rozkwita stając się znów centrum wschodniego monastycyzmu.
Klasztor, podobnie jak ongiś jest dziś ważnym ośrodkiem kultury sakralnej. W jego zbiorach znajduje się kilkaset ruskich ikon, z których najstarsze pochodzą z XIV w. Przy klasztorze we Lwowie działa jedno z ważniejszych katolickich wydawnictw na Ukrainie Swiczado, który ma na swoim koncie wydanie licznych dzieł dotyczących teologii, etyki, biblioznawstwa, historii kościoła i prawa kanonicznego. Ważną rolę w życiu monastyru pełni tradycyjny cerkiewny śpiew, którego mistyczne piękno przerasta nawet chorały gregoriańskie. Zakonnicy nie ograniczają się tu przy tym do śpiewania tradycyjnych ruskich pieśni, ale w poszukiwaniu własnych wschodnich korzeni chętnie sięgają do pradawnych chrześcijańskich hymnów rodem z Grecji, a nawet z Bliskiego Wschodu.
Mimo że ongiś studyci byli raczej zakonem kontemplacyjnym, obecnie włączają się oni aktywnie w życie społeczne. Klasztor we Lwowie, a szczególnie mieszkający tam ojciec Josif aktywnie współpracują ze środowiskiem akademickim, a szczególnie ze stowarzyszeniem katolickich studentów Obnowa. Ponadto przy klasztorze w Uniowie działa nieformalny sierociniec dla dzieci z okolicznych wsi. Rokrocznie do mieszczącego się w ukraińskich Karpatach klasztoru w Jaremcze trafiają na kolonie dzieci z parafii studytów we Lwowie, dzieci czarnobylskie lub po prostu dzieci z biednych rodzin. Wobec ciężkiej sytuacji gospodarczej na Ukrainie, zakon w miarę swych możliwości wspiera biedne rodziny materialnie, udzielając im pomocy finansowej i żywnościowej, a czasem nawet finansując kosztowne leczenie za granicą chorych.
W tym roku w Uniowie w święto Wniebowzięcia Najświętszej Marii Panny odbył się doroczny odpust i uroczyste obchody stulecia odnowy zakonu studytów. Zgromadziły one tłumy wiernych, licznych hierarchów kościelnych, a także przedstawicieli aparatu państwowego, którzy zebrali się by świętować odrodzenie ławry, która, jak Feniks z popiołu uwieczniony na uniowskiej płaskorzeźbie, wbrew Austriakom, a potem Sowietom odrodziła się i już ósme stulecie rozbrzmiewa wciąż słowami
Wiruju w jedynoho Boha Otcja, wsederżytelja, tworcja neba i zemli. i wsoho wydymoho i newydymoho. I w jedynoho Hospoda Isusa Chrysta, Syna Bożoho, jedynorodnoho, wid Otcja, rożdenoho pered usima wikamy...
Andrzej R.J. Szeptycki (cetus 1995)
Bal Arkonji (wspomnienie sprzed 64lat!)
Przyjemnie jest czytać sprawozdanie z tegorocznego Balu Arkonji, który się odbył w Warszawie 25 kwietnia. A wspomnienie niniejsze odnosi się do takiego samego balu, ale mającego miejsce w 1934 roku, a więc 64 lata temu! Przedwojenne bale Arkonii były urządzane w przededniu święta Matki Boskiej Gromnicznej, tj. około 2-ego lutego. Tak było również z balem roku 1934. Bal miał miejsce w eleganckich salonach Resursy Kupieckiej, przy ulicy Senatorskiej.
Nad całością balu czuwał Komisarz balowy (tak jak dzisiaj), którym w roku 1934 był Roman Nowicki. Sprawy taneczne spoczywały w rękach głównego wodzireja Romana Osiecimskiego, który miał do pomocy 2-ch kolegów: Kazika Bogusławskiego i Tadeusza Skarzyńskiego. W myśl starych tradycji arkońskich przestrzegano na balu tańczenia tańców narodowych, jak: polonez, mazur, kujawiak i oberek. Tańce te były przeplatane modnemi wówczas tańcami salonowemi jak walc, tango, fox-trott. Na balu przygrywał duży zespół muzyczny złożony z 8 czy bodaj 12 grajków.
Wejście na bal było uwarunkowane imiennymi zaproszeniami, czego rygorystycznie przestrzegano. Obowiązującym strojem był dla panów frak, dla pań suknia wieczorowa lub balowa.
Bal otwierało odegranie pierwszej pieśni oficjalnej Arkonji, a następnie "Gaudeamus". Prezes Arkonji powitał obecnego na sali rektora Politechniki Warszawskiej (bodaj prof. Pieńkowskiego). Następnie orkiestra zaintonowała melodię poloneza, którego prowadził jeden z filistrów z najmłodszą filistrówną (chyba Myszką Ostrowską?). Komisarz balowy czuwał nad tem, aby wszystkie panie tańczyły. Miał więc do swojej dyspozycji fuksów, na których barki spadał obowiązek zapraszania do tańca pań. Nie było to zawsze przyjemne, bo panie nie tańczące, były nie zawsze bardzo atrakcyjne.
Z pośród tańców narodowych, specjalnie uroczyście był tańczony mazur figurowy, pod kierunkiem Romka Osiecimskiego. Dla nadania temu mazurowi pięknych form, została sformowana, specjalnie wyuczona grupa reprezentacyjna 16-tu kolegów. Grupa ta przygotowywała się do swego występu na parę tygodni przed balem. Partnerkami naszych kolegów były przeważnie nasze Panie z Rodziny Arkońskiej. O ile mnie pamięć nie myli, z ówczesnej 16-tki mazurowej chodzą jeszcze dziś po świecie Edzio Ruszczyc i niżej podpisany.
Reprezentacyjny mazur wypadł wspaniale. Mimo zajadłego tempa tego tańca, pary nie traciły energii. Mury resursy trzęsły się od mazurowych pląsów i hucznie brzmiącej muzyki. Biedny zarządzający resursą administrator patrzył z przerażeniem na trzęsące się mury, które w jego mniemaniu groziły zawaleniem się.
Nastrój na sali był pełny wesołości i serdeczności. To było przecież w pierwszym rzędzie święto Rodziny Arkońskiej, która na dzień balu zjeżdżała się nawet z dalekiej prowincji.
A gdy pierwsze promienie wschodzącego słońca zabieliły sale, rozbawione towarzystwo udało się na kwaterę, na ulicę Wilczą, gdzie czekał już gorący barszcz, mający odświeżyć nieco nadszargnięte siły, ktoś zasiadł do pianina i zabawa ciągnęła się dalej i dopiero po południu pomyślano o rozejściu się do domów.
Wspomnienia te odtworzył Wasz filister
Adam Tokarski
(cetus 1933)
12.05.1998 Paryż
Jak wszedłem do Arkonii
Może to i dziwne, ale moja droga do Arkonii była bardzo długa i w pewnym sensie wymyśliłem Arkonię sam.
W liceum miałem pewnego kolegę, z którym obmyślaliśmy założenie szczególnej organizacji. Miała się ona składać wyłącznie z wypróbowanych przyjaciół, którzy spotykaliby się od czasu do czasu w klubowym lokalu. Co dokładnie mielibyśmy tam robić, pozostawało niejasne. Pewne było, że będzie tam stała zawsze beczka piwa, a na stoliku leżały świeże gazety. Plany były na tyle zaawansowane, że przemyśliwałem nawet, aby poprosić dziadka o udostępnienie w tym celu piwnicy - garażu. Całą organizację nazwaliśmy wstępnie "lożą".
Przez jakiś czas nosiłem się z myślą o wstąpieniu do harcerstwa, jednak nieco raził mnie nadmierny militaryzm tej organizacji - te ich mundury, zbiórki, zastępy. Do tego nie byłem w stanie pojąć celowości istnienia struktur większych od drużyny, jak szczepy czy jakieś tam hufce. Wietrzyłem w tym głównie sposobność do żebrania o dotacje, a jakoś zawsze wydawało mi się, że skoro młodzież chce się bawić, no to niech młodzież za to płaci. Zdecydowanie bardziej podobała mi się wizja niezależnych drużyn, z których każda miałaby własne insygnia i mundury zaprojektowane wyłącznie dla siebie. Za najlepszą formę współpracy między nimi uważałem wakacyjne zloty, w czasie których można by się zetknąć, no i - jak to mówią - zintegrować. Cokolwiek wbrew tym dalekosiężnym planom stały harcerskie zasady abstynencji, więc w końcu pozostałem abstynentem, tyle że od harcerstwa.
Dodam jeszcze, że od dawna fascynował mnie siedmiokąt foremny, figura, której przebiegłym Greczynom nigdy nie udało się skonstruować cyrklem i linijką (do dziś zresztą, pomimo stosowania znacznie bardziej zaawansowanych środków technicznych nie radzą sobie z nią pijani czapnicy). Kiedy dokonałem odkrycia, że gwiazdę siedmioramienną można narysować na dwa różne sposoby, za znacznie ładniejszą uznałem tę o bardziej rozwartych ramionach.
Po tym cokolwiek przydługim wstępie zrozumiałe staje się, że kiedy wiosną 1995 roku mój kolega z "Gazety Polskiej", Maciek Stanecki, pokazał mi swoją granatową czapkę i zaprosił na spotkanie Arkonii nie wahałem się ani chwili.
Pierwszy raz zetknąłem się z szacownym Stowarzyszeniem w czerwcu 1995 roku, kiedy przechodnia kwatera znajdowała się na ulicy Długiej. Pamiętam z tego spotkania podejrzanie dobrze ubranych młodych ludzi z kolorowymi wstążkami na piersiach. Natychmiast zostałem wzięty na stronę przez któregoś z braci Jeleńskich i poinformowany, bym nie brał poważnie wszelkich zarzutów i niepochlebnych opinii, jakie tu i tam o Arkonii krążą. Było to o tyle zabawne, że wówczas jeszcze nie miałem o Korporacji opinii dosłownie żadnej. W końcu wręczył mi egzemplarz gazety, w której właśnie opisywano odradzające się związki burszów.
Niespokojna natura nie pozwoliła mi przesiedzieć całego spotkania bezczynnie, zwłaszcza że - pamiętam jak dziś - towarzyszyła nam skrzynka piwa "Zamki Królewskie" z ciechanowskiego browaru. Zapragnąłem podzielić się z kolegami swoją umiejętnością wznoszenia toastu kajakarskiego. Polega on na tym, że pijący stukają się butelkami kilkakrotnie - od dołu, od góry, z lewa, z prawa, po czym następuje gest "dookoła głowy", będący próbą, czy osobnik jest dość trzeźwy na kolejne piwo. Na koniec, gromkim głosem obwieściłem: "I byle jak!" Zderzyliśmy tedy z Maćkiem swe butelki tak gwałtownie, że mojej odpadło denko. Pół litra bursztynu zapieniło się na podłodze.
Po tak efektownym entré stwierdziłem, że w tej sytuacji powinienem jeszcze wypić jak najwięcej piwa, aby nie narazić Stowarzyszenia na straty finansowe, bo ten paskudny bełt był niepasteryzowany i po tygodniu już zupełnie nie nadawałby się do spożycia. Z samej imprezy pamiętam jeszcze tyle, że Maciek odwiózł mnie samochodem na stację metra i podał datę następnego spotkania. Ze dwa lata później, wspominając to wydarzenie, Andrzej Morstin (obecnie już filister) powiedział mi, że przekonany był wówczas, że co jak co, ale "ten kolega to się chyba do Arkonii nie nadaje".
Parę miesięcy później koledzy widać zmienili zdanie, bo zaproponowali mi napisanie podania "O przyjęcie do Arkonii", po której to formalności odbyła się przerażająco długa i wyczerpująca rozmowa kwalifikacyjna. W porównaniu do egzaminu barwiarskiego, na której kilku znajomych pyta cię o rzeczy, które wiesz, a oni wiedzą, że wiesz, była horrorem. Wypadła chyba nie najgorzej, bo Maciek zapewnił mnie, że "mam w Kole mocne stronnictwo". "Stronnictwo" to zastraszyło chyba albo przekupiło opornych, bo już parę tygodni potem, na rybce, zostałem uroczyście wyfuksowany i ściskałem ręce wszystkim czcigodnym filistrom i barwiarzom, z których znałem wówczas może z pięciu.
Od tamtej pory stałem się przyczyną paru mniejszych i większych skandali, o których zmilczę i mam nadzieję, że nie przetrwają inaczej jak w ustnej tradycji, o której można powiedzieć, że "o ile ta historia nie jest prawdziwa, to dobrze zmyślona" i wypić kolejne piwo.
Bartłomiej Kachniarz
(cetus 1995)
Warszawa, 10.10.98
Zielone wspomnienia
Dzwoni telefon. Ciekaw jestem, któż to dzwoni?
- O, cześć, Grzesiu. Co u Ciebie słychać?
- Nieźle, a Tobie jak się powodzi?
- Też nie najgorzej.
- Rafał, mam do Ciebie pytanie, czy masz czas we wtorek?
- Tak, mam...
- To dobrze. Chciałbym Cię zaprosić na pewne spotkanie...
Dziś już nie przypominam sobie, jakimi słowami określił Arkonię, ale pamiętam, że brzmiało to bardzo tajemniczo.
Oczywiście zgodziłem się. Dopiero po jakimś czasie zacząłem się zastanawiać, co to może być, jak się należy ubrać itp. - prawie jak kobieta. Gdy nadszedł wtorek, spotkaliśmy się o umówionej porze i w określonym miejscu. Grześ poprowadził mnie w kierunku Związku Łowieckiego. Weszliśmy przez typową na Nowym Świecie bramę, na której, po prawej stronie, widniała zielona tablica z nazwą Związku i jego adresem. Na tej bramie zawieszono także inne tablice. Polubiłem od razu stylistykę tego wejścia. Brama ta bowiem była jednocześnie prosta i elegancka. Zapraszała gości na swe podwórze, wskazywała drogę nowo zaproszonym kandydatom. Nasze kroki skierowaliśmy ku jednej z klatek schodowych. Na drugim piętrze, za zwyczajnymi drzwiami kryła się długa sala o ciepłym wystroju. Podłogę przykrywała zielona wykładzina, a wzdłuż ścian ciągnęły się regały z książkami. Od razu też zauważyłem gabloty z myśliwskimi pamiątkami, tak iż nie miałem wątpliwości, że jestem w Związku Łowieckim. Czym prędzej zostawiliśmy kurtki w pierwszej części sali, ciekawi narastającego gwaru z głębi. Grześ wyjaśnił mi, że znaleźliśmy się w bibliotece Związku. Zbliżyliśmy się jeszcze bardziej do grona osób siedzących w fotelach, które żywo ze sobą rozmawiały. Zostałem przedstawiony dwóm starszym panom i jednemu w średnim wieku oraz pozostałym kolegom. Pamiętam, że po krótkiej dyskusji wszyscy się podnieśli, bo weszła jakaś kobieta. Okazało się, że była to prelegentka, która omówiła sytuację w Gruzji i innych krajach tamtego regionu. Wykład był bardzo ciekawy, ale to nie on zrobił na mnie największe wrażenie. Najmocniej zapadła mi w pamięć atmosfera panująca na tym spotkaniu. Przede wszystkim spokój i harmonia, które towarzyszyły dyskusjom. Pomyślałem wówczas - "Co za wspaniała rozrywka intelektualna, a przy tym odpoczynek". Wygodne fotele, ciepłe i przytulne wnętrze jeszcze bardziej wpływały na nastrój.
Z pierwszych spotkań arkońskich zapamiętałem kilka osób, przede wszystkim fil. fil. Ignaca Wilskiego i Jacka Leszczyłowskiego. Bywali oni najczęściej w Związku Łowieckim i roztaczali opiekę nad młodą Arkonią. Muszę powiedzieć, że w moim odczuciu świadczyło to o powadze organizacji, do której zostałem zaproszony. O tym, że musi być czymś niepospolitym, skoro uczestniczą w niej ludzie tacy jak wymienieni filistrzy.
Osobą z młodej Arkonii, która zainteresowała mnie najbardziej był kolega Marian Marcinkowski. Wrył mi się w pamięć swą niewiarygodną jak dla mnie wiedzą z zakresu historii Turcji. Robił wrażenie dużo starszego niż był w rzeczywistości, jak się potem okazało jego poważnie wyglądająca buzia kryła za sobą osobę bardzo rezolutną i wesołą.
Tak wyglądało moje pierwsze zetkniecie się z Arkonią. Pamiętam doskonale atmosferę Biblioteki Związku Łowieckiego, ciepłego i wygodnego miejsca. Pachnącego starymi ale przyzwoitymi czasami. Pamiętam również zieleń nas otaczającą, tworzącą nastrój natury i spokoju. Lata, w których Arkonia miała tam kwaterę już odeszły ale starsze roczniki pamiętają te czasy.
Rafał Kozłowski (cetus 1994)