> Strona główna > Czytelnia > Biuletyn Arkoński > nr 34


Biuletyn Arkoński nr 34 - spis treści


•  

Artykuł redakcyjny - Bartłomiej Kachniarz

•  

Krótki zarys dziejów Arkonii w latach 1945-1990.
Londyn - na obczyźnie.
- fil. Roman Sroczyński

•  

Z zamierzchłych czasów - fil. Aleksander Weryha-Darowski z Welecji

•  

Odrodzenie "młodej Arkonii" - fil. Andrzej Morstin

•  

Kwatera na Wilczej - fil. Adam Tokarski

•  

Przygoda z inż. Ossowieckim - fil. Adam Tokarski

•  

Uroczystość w Malicach
(o fil. Józefie Mikułowskim-Pomorskim)
- fil. Zbigniew Jan Tyszka




Artykuł redakcyjny


Drodzy Czytelnicy!

Przy wydawaniu drugiego numeru trema była cokolwiek mniejsza, niż za pierwszym razem. Przyjęty cykl wydawniczy (dwa razy do roku: na Komersz i Rybkę) jest jednak na tyle długi, że do Biuletynu nie da się przywyknąć jak do tygodnika czy miesięcznika. Każdy kolejny numer jest dla redakcji - a mamy nadzieję, że i dla czytelników - wydarzeniem. W bieżącym numerze dominują teksty historyczne. Młodym Arkonom przybliżamy najnowszą historię Korporacji. Kontynuujemy artykuł fil. Sroczyńskiego o losach Arkonii w złych czasach 1945-1989. Tuż obok fil. Morstin nastraja nas optymistycznie tekstem o "latach założycielskich", gdy starsi podali rękę młodym i razem odbudowali Stowarzyszenie. Z księgi pamiątkowej Welecji przedrukowujemy wspomnienie o czasach ryskich. Starszym filistrom na pewno łezka zakręci się w oku podczas czytania wspomnień fil. Tokarskiego o kwaterze na Wilczej. Pragniemy, by Biuletyn stał się trybuną, na której przedstawione zostaną poglądy na temat roli korporacji w dzisiejszym świecie, wartości, jakie może Arkonia dać studentowi i filistrowi. Chcemy, by rozpoczęła się dyskusja o tym, czym Arkonia ma być w przyszłości. Każdego, kto ma coś ważnego do powiedzenia, prosimy o przekazywanie tekstów do redakcji.

Bartłomiej Kachniarz (cetus 1995)



spis treści ↑


Krótki Zarys Dziejów Arkonii w latach 1945-1990
Londyn - na obczyźnie


Tekst ten stanowi ciąg dalszy Krótkiego Zarysu, rozpoczętego w Biuletynie nr 33 tekstem "W rozproszeniu - Kraj".

Równoległym niejako torem konsolidowało się współżycie Arkonów, których wybuch wojny zastał, lub którzy w czasie jej trwania znaleźli się na obczyźnie, w głównej mierze (poza walczącymi na różnych frontach lub przebywającymi w niemieckich Oflagach) na terenie Wielkiej Brytanii. Tutaj pierwszy ośrodek łączności koleżeńskiej zainicjował kol. Józef Wejtko, wówczas sekretarz ambasady RP w Londynie, który z całą energią zabrał się do odszukania kolegów w Anglii i poza nią, nawiązania kontaktów oraz zorganizowania doraźnej pomocy Kolegom znajdującym się w obozach jenieckich w Niemczech i ich rodzinom. Akcją poszukiwawczą objął również Jagiellonów i owocem jego zabiegów stał się odbyty wcześnie, bo już 4 grudnia 1943 r. w londyńskim hotelu Dorchester, pierwszy londyński zjazd członków obu korporacji oraz zaproszonych skartelowanych z nami Polonusów, w łącznej liczbie 20 kolegów. Depeszę z serdecznymi życzeniami powodzenia i wyrazami żalu, że obowiązki nie pozwalają mu wziąć w Zjeździe czynnego udziału, przysłał z Bliskiego Wschodu fil. gen. Władysław Anders.

Grudniowy Zjazd 1943 roku zakończył pierwszy okres życia naszych Stowarzyszeń na obczyźnie, Nastąpiły tragiczne lata Teheranu i Jałty, upadek Powstania Warszawskiego i wreszcie cofnięcie uznania Rządowi RP przez zachodnich sojuszników. Pod wpływem tych wydarzeń sprawy polityczne zdominowały zainteresowania kolegów i życie koleżeńskie czasowo osłabło, co trwało aż do drugiej połowy 46 roku, kiedy to w ramach ewakuacji II Korpusu z Włoch przybył do Londynu fil. gen. Władysław Anders, a z nim liczniejsza grupa kolegów, etatowych oficerów Korpusu jeszcze z czasu Buzułuku i Bliskiego Wschodu (fil. fil. L. Muszyński, Z Krzemiński, J. Pągowski i A. Stroński) oraz przygarniętych przez Korpus uwolnionych z niemieckich Oflagów przez zachodnie armie Arkonów, którym fil. gen. Anders nakazał "zameldowanie się u niego" w Anconie. Bliskie kontakty koleżeńskie, z czynnym udziałem fil. Andersa, "korpusowi" Arkoni utrzymywali już w czasie pobytu na Bliskim Wschodzie, a potem, w liczniejszym już gronie (bo powiększonym o oflagowców) kontynuowane były one również we Włoszech, na spotkaniach zwoływanych przez Dowódcę Korpusu do jego Głównej Kwatery.

Przybycie do Londynu liczniejszej grupy kolegów zaowocowało wyraźnym ożywieniem współżycia tamtejszej arkońskiej kolonii, w czym najwięcej inicjatywy rozwijali koledzy Antoni Wejtko, Jan Trzeciak i Wojciech Rychlewicz, spośród filistrów "ryskich": fil. fil. Mieczysław Jałowiecki, Włodzimierz Puzyna, Kazimierz Okulicz i Franciszek Kraczkiewicz, a z najmłodszego pokolenia Arkonów kol. kol. Jan Schiele i Władysław Rathe (cetusy 37 i 38).

Poczynając od września 1946 r. londyńscy Arkoni zaczęli odbywać regularne miesięczne zebrania. Zrazu miały one charakter głównie spotkań dyskusyjnych i ogólnie-dyskusyjnych, wkrótce jednak, bo już w pół roku później, doprowadziły do utworzenia "Arkonii na Obczyźnie". I tak 17 marca 1947 roku ukonstytuowało się pierwsze Koło A!, w którym wzięło udział 17 kolegów na ogólną liczbę 27 przebywających w Zjednoczonym Królestwie, Wybrano Prezydium w składzie: Prezes - fil. M. Jałowiecki, V-Prezes fil. J. Gumiński oraz Sekretarz i Skarbnik - fil. L. Jachimowicz. Uchwalono założyć Stowarzyszenie "Arkonia na Obczyźnie", przyjmując jako podstawę dawny statut, regulaminy oraz tradycje Arkonii oraz wytyczono zadania, w tym jako najważniejsze "utrzymanie ciągłości Stowarzyszenia na Obczyźnie wobec zagrożenia bytu w Kraju i zachowanie 68-letniego dorobku ideowo-wychowawczego Stowarzyszenia, który może być z korzyścią nadal stosowany wśród społeczeństwa polskiego poza Krajem", a dalej "studiowanie i wcielanie w życie odpowiednich dla naszego Narodu zachodnich metod pracy społecznej i wychowania młodzieży" oraz "podjęcie czynnej pracy dla wypełnienia tych zadań emigracji, których Kraj nie może obecnie spełnić".

Uznając w d.c, iż "należyte wychowanie młodzieży akademickiej, utrzymanie polskości w jej środowisku oraz jej uspołecznienie należy do najdonioślejszych zadań emigracji", na trzecim Zjeździe Skartelowanych Korporacji (Polonii, Arkonii i Jagiellonii, do których dołączyła Welecja) w dniach 6 i 7 grudnia 1947 r. uchwalono "podjęcie działalności, mającej na celu powołanie do życia studencko-filisterskiego klubu, zbliżonego swym charakterem zewnętrznym do popularnych w Anglii Klubów Dyskusyjnych, a we właściwej istocie mającego być kontynuacją korporacji jako instytucji koleżeńsko-wychowawczej". Akcja ta, realizacją której obciążono specjalnie powołaną Międzykorporacyjną Komisję Filisterską (Arkonię reprezentował fil. W. Rychlewicz) i rozpoczęta z myślą o przyciągnięciu innych korporacji poza czterema wymienionymi, napotkała jednak duże trudności, zwłaszcza natury finansowej, z jednoczesnym brakiem zainteresowania innych stowarzyszeń, toteż na kolejnym Zjeździe, 5 lutego 1940 r., zadania jej ograniczono, polecając natomiast "zbadanie wszelkich możliwości nawiązania i utrzymania kontaktu z młodzieżą akademicką... w szczególności przez organizowanie stałych zebrań filisterskich i zapraszanie na nie młodzieży akademickiej". Z analogicznych powodów nie znalazła również realizacji rzucona w pierwszych powojennych latach przez fil. A. Wejtkę myśl zakupienia w Londynie domu, jako wspólnego lokalu korporacyjnego, który stałby się ośrodkiem dla zebrań młodzieżowych.

Oba te niepowodzenia spowodowały, że najistotniejsze zamierzenia wychowawcze, ukierunkowane na dorastającą młodzież, nie zostały spełnione. Należy jednak wziąć pod uwagę, że teren Londynu, ogromne odległości, różnorodność zajęć kolegów i ich bardzo skromne warunki materialne, stwarzały poważne, trudne, jeśli nie niemożliwe do pokonania przeszkody. W dodatku nieznane na tamtejszym gruncie formy współżycia koleżeńskiego nie przemawiały do wyobraźni młodzieży.

Przez cały ten czas, jak gdyby na zapleczu pow. wydarzeń, grupa filistrów zamieszkałych w Londynie pełniła rolę niezawodnego łącznika dla wszystkich kolegów rozproszonych po świecie. Utrzymywano w stałej aktualności listę adresową kolegów, co poza względami podtrzymania koleżeńskiej przyjaźni miało również bardzo poważne znaczenie praktyczne, okres ten cechowała bowiem duża ruchliwość kolegów, którzy, poszukując pracy oraz możliwości ustabilizowania się, w wielu wypadkach zmieniali miejsce pobytu, nie tylko w Wielkiej Brytanii i w ogóle w Europie, lecz także i kontynenty (fil. gen. A. Zawisza do Argentyny, fil. fil. A. Ronikier, L. Jachimowicz, K. Dziewanowskim W. Obuchowicz, O. Ruszczyc i W. Wagner do USA, fil. fil. M. Białkowski i J. Graefw do Australii, fil. E. Bendorff do Brazylii, B. From do Kanady i in.), toteż otrzymywane od nich informacje o warunkach panujących na tamtejszych rynkach pracy, możliwościach "zahaczenia się" itd., były dla wielu dużą pomocą przy podejmowaniu życiowych decyzji.

W samym Stowarzyszeniu, poza inicjatywami ukierunkowanymi "na zewnątrz", o czym powyżej, w okresie tym nastąpił dalszy wyraźny rozwój wewnętrzny organizacji, czego wyrazem było powołanie na Zebraniu w dn. 5 grudnia 1948 r., poza normalnymi kolejnymi zmianami w składzie Prezydium (wywołanych m.in. "emigracją" poszczególnych kolegów z terenu Wielkiej Brytanii), szeregu nowych agend, jak Wydział Naukowy (kol. J. C. Borkowski), Wydział Sądowy i Komisja Rewizyjna (przewodniczący kol. J. Gumiński, członkowie W. Mohl i W. Puzyna), Komisja Ideowa (fil. K. Okulicz) i stanowisko Kronikarza, które jako pierwszy objął fil. M. Jałowiecki.

Od marca 1949 r. rozpoczęto periodyczne wydawanie Biuletynu Koła Filistrów Arkonii w Londynie, rozsyłanego do wszystkich kolegów (także Polonusów, Weletów i Jagiellonów, których objęto "abonamentem"), rozsypanych na pięciu kontynentach. Spełnił on doniosłą rolę w utrzymaniu spoistości Stowarzyszenia, publikując przedruki międzykoleżeńskiej korespondencji, informacje o bieżących działaniach i inicjatywach Arkonii, wspomnienia kolegów z lat minionych, a także stał się wkrótce pewnego rodzaju forum dyskusyjnym, gdzie koledzy wypowiadali się w sprawach ogólnonarodowych i dyskutowali na stale nurtujący ich temat możliwości i szans odtworzenia w Londynie Arkonii jako organizacji studenckiej. Bliską, nieprzerwaną łączność z kolegami utrzymywał przez cały czas fil. gen. Wł. Anders, który dbając o opinię kolegów niejednokrotnie prosił o zorganizowanie zebrań, na których uzasadniał swoje decyzje i postępowanie. W czasie wywiązujących się dyskusji zdarzały się również uwagi krytyczne. Z biegiem lat liczba kolegów zamieszkujących Londyn i inne kraje w sposób naturalny zmniejszała się szybko, tym bardziej więc kolejne Prezydia, a także ogół kolegów, z myślą o przyszłych pokoleniach, podejmowały rozmaite inicjatywy, mające na celu przedłużenie życia Stowarzyszenia poza granice ich własnego i na tym polu londyńska Arkonia ma do odnotowania wspaniały sukces w postaci opracowania i wydania, co w kraju w ówczesnych warunkach było oczywiście zupełnie niemożliwe, pamiątkowej Księgo Stowarzyszenia w setną rocznicę Jego powstania. Pierwszą inicjatywę w tym kierunku, wówczas z myślą o 75-cioletnim jubileuszu. rzucił fil. J. Wejtko już w roku 1945. Nie zrealizowana wówczas myśl została znowu podjęta w latach późniejszych i doprowadzona do pomyślnego końca wspólnym wysiłkiem "Londynu" i "Kraju", pod redakcją szczególnie zasłużonych, najpierw kol. J. Gumińskiego, a po Jego tragicznej śmierci w wypadku samochodowym podczas wycieczki do Kraju, kol. Włodzimierza Horbaczewskiego, których nazwiska zasługują na specjalne odnotowanie. A sprawa nie była łatwa, gdyż materiały wstępne, opracowane przez poszczególnych autorów za granicą i w Kraju, musiały być konspiracyjnie, z ominięciem normalnej (kontrolowanej) poczty, wzajemnie wymieniane, adjustowane, selekcjonowane, a w przypadkach rozbieżności opisywanych faktów konfrontowane itd., przed ostateczną akceptacją przez komitet redakcyjny pod przewodnictwem i z ogromnym nakładem pracy ww. W ten sposób powstało dzieło, z którego Londyn może być dumny, a my jemu wdzięczni.

Doniosłym wydarzeniem w życiu londyńskiej Arkonii, a jednocześnie jak gdyby klamrą spinającą jej dotychczasową działalność, był uroczyście obchodzony Komersz 100-lecia Stowarzyszenia, z udziałem 16 kolegów, w tym czterech (J. Ostrowski, K. Podolski, E. Ruszczyc i J. Zarański) przybyłych zkraju. Pełny opis obchodów oraz treść wygłoszonych przemówień zawarte są w Księdze 100-lecia (uzupełnić go jedynie należy wzmianką, że w pierwszym dniu jako przedstawiciel "Kraju" przemawiał fil. K. Podolski, a w drugim J. Zarański) oraz w 31 i niestety ostatnim już numerze Arkońskiego Biuletynu. Funkcję jego, nadal cenną, choć praktycznie ograniczoną do publikowania międzykoleżeńskiej korespondencji, przejęła jednoosobowo, bo w jednej osobie Starego Strzechy Tadeusza Markiewicza, Jagiellonia.

Stowarzyszenie "Arkonia na Obczyźnie", zmniejszone z przyczyn naturalnych z początkowych 53 do 17 członków, rozwiązało się z dniem 11 maja 1990 roku, tj. z chwilą gdy w wyniku zmian politycznych w kraju powstało oficjalnie i zostało zalegalizowane wpisem do Sądowego Rejestru "Stowarzyszenie Arkonia" w Warszawie, które przejęło odpowiedzialność za dalsze losy Organizacji.

Archiwum londyńskiej Arkonii oraz posiadane pamiątki zostały złożone w gablocie Konwentu Polonia w Muzeum im. gen. Władysława Sikorskiego w Londynie.

Roman Sroczyński (cetus 1930)



spis treści ↑


Z zamierzchłych czasów


Piszę te słowa ze świadomością, że już 118 semestrów na mym karku i jestem najstarszym z polskich burszów na uchodźstwie. W Polsce jest tylko jeden jeszcze starszy ode mnie, liczący zapewne ze 150 semestrów z hakiem. Jest nim Józef Kokeli. Włodzimierz Gr(tzmacher, niemal mój rówieśnik, wiekiem o pół roku młodszy, jest jeszcze czynny w polskim kolejnictwie. Na tym kończy się lista najstarszych, z wyjątkiem M. Jałowieckiego, który jest moim rówieśnikiem.

Więc, czy weźmiecie mi za złe, drodzy koledzy, że tytułem mego starszeństwa sięgnę pamięcią w zamierzchłe już czasy, by rzucić przed Wami garstkę brylantowych wspomnień beztroski, szczęśliwości i Wolności?

"Frei ist der Bursch!" (wolny jest korporant!) śpiewali uroczyście nasi koledzy z korporacji niemieckich. I w tych paru wyrazach pieśni studenckiej jakże plastycznie wyrażało się zadowolenie z naszego studenckiego bytu, z radosnej beztroski i swobody! Wspominam oczywiście tylko czasy ryskie, nasze ukochane stowarzyszenie zastępowało nam domy rodzicielskie, naszą korporację, gdzie znajdowaliśmy życzliwość, pomoc i opiekę.

Wszystko co dawne, niepowtarzalne przeważnie przyjęto uważać za lepsze, solidniejsze i uczciwsze, bardziej prawdziwe i szczere niż to, co się dzieje w zakłamanych obecnie czasach. Na ogólnym tle ówczesnego nieskomplikowanego życia, nasze życie korporacyjne rozwijało się i kwitło bujnym kwieciem swobód studenckich, ubarwionych wesołością i humorem. A jakie nieraz wspaniałe charaktery rosły i krzepły w tym, zdawałoby się, niepoważnym środowisku!

Cóż z tego, że Henryk Czopowski (Welet) pił rzetelnie, a potem, gdy już słońce było wysoko siadał z fuksem na przedniej ławeczce dorożki parokonnej (Zweisp(nner) i obwoził po mieście muchę, która miała siedzieć na siedzeniu tylnym? Cóż z tego, że gdy przenosił się na inne mieszkanie, to sam siadał w szlafroku i szlafmycy na tylnym siedzeniu dorożki, a naprzeciwko siebie sadzał fuksa z zapaloną lampą naftową w jednej ręce, a w drugiej - z wielkim nocnikiem? Cóż z tego, że Radziwiłł (Arkon) nie pokazywał się publicznie inaczej jak w otoczeniu licznej sfory jamników ujadających na rozmaite tony? Cóż z tego, że Jan Hercak (Welet), niepospolity talent sceniczny, rozśmieszał do boleści trzewi naszych kolegów swym humorem? Że tylu, tylu innych i w jednej i drugiej korporacji swym wrodzonym talentem, humorem i dowcipem nasycali atmosferę kwater wesołością i młodością? Ale pamiętajmy, że ci sami wesołkowie, po okresie wyszumienia się, oddawali niepospolite usługi korporacjom, kończyli studia z wyróżnieniami i stawali się nie tylko dzielnymi członkami społeczeństwa, ale jakże często zostawali znakomitościami w różnych dziedzinach życia narodowego.

Co prawda wśród korporantów nie byli tylko sami wesołkowie. Liczne zastępy kolegów poważnych w naszych korporacjach były hamulcem dla niewyżytych temperamentów i równoważyły nadmierną, czasem przesadną wesołość. Ci sami, co kiedyś szaleli, poświęcali potem całe lata studiów na pełnienie obowiązków w urzędach korporacyjnych, na wychowywanie młodszych kolegów, opóźniając przez to otrzymywanie własnych dyplomów. Niekiedy tak się przywiązywali do korporacji, że nie wyobrażali sobie, aby mogli bez niej żyć. Takim np. był wieczny dyplomata Antoni Porczyński (studiował 12 lat ), niezwykle szlachetna dusza, który choć w ostatnich latach nie brał udziału w życiu codziennym naszej korporacji, lecz gdy na zebraniu Koła pojawiła się jakaś cięższa do rozstrzygnięcia sprawa, Porczyński jak Deus ex machina ukazywał się na prezydialnym podium i swoim wyrobieniem i taktem ułatwiał rozstrzygnięcie tej trudnej sprawy.

W tym czasie i "Arkonia" miała swego wysoce szlachetnego opiekuna i patrona, mądrego i oddanego sprawom stowarzyszenia, powszechnie szanowanego Wojciecha Dowgiałłę. Tych dwóch wspomniałem, gdyż byli to wyjątkowi koledzy, którzy jak najdłuższą służbę korporacji uważali za swój obowiązek i poświęcili na nią bardzo długie lata. Oczywiście, że byli też korporanci, i to liczni, nie mniej poważni, którzy zawsze świecili swoim dobrym przykładem. W rezultacie z korporacji wychodzili dzielni specjaliści, profesorowie i uczeni, że tylko niektórych z nich, znanych mi z moich czasów, wymienię : profesor i rektor politechniki warszawskiej Józef Mikułowski-Pomorski (Arkon), profesor i rektor politechniki Henryk Czopowski (Welet), profesor i dziekan politechniki w Rydze Benedykt Wodziński (Arkon), profesorowie Maurycy Chorzewski i Adam Miłdrowski (Weleci), minister Satnisław Janicki (Arkon), profesor Edmund Załęski (Welet), wielki rolnik i hodowca roślin Konstanty Buszczyński (Arkon) i wielu innych, których nazwisk już nie pamiętam. Wszystko to byli ludzie niepospolitej wiedzy, ale i niewzruszonych charakterów. Jeśli były to cechy wrodzone, to korporacja ich nie niszczyła, lecz przeciwnie - rozwijała je do wyżyn doskonałości. Jeśli zaś ich w młodym człowieku nie było, to bujne życie korporacyjne - gdzie oprócz wesołego knajpkowania odbywały się również odczyty i zebrania naukowe, nieraz i bardzo poważne dyskusje zasadnicze - kontrastami swymi je wytwarzało.

Bo czym były te "knajpy" sławetne, tak często krytykowane przez sensatów? Co było w tym zdrożnego, że młodsi i starsi koledzy zbierali się w sobotę wieczór w jakiejś salce i większym czy mniejszym kołem zasiadali dokoła beczułki z piwem? Dzielono się jedną szklanką, przy czym każdy wypijał tylko pół szklanki i przekazywał dalej sąsiadowi. Fuksy krążyli z dzbanami i dolewali wciąż do szklanki. Gdy w kole siedziało 20 czy 30 osób, a czasem i więcej, to każdy miał dość czasu na pogawędkę z sąsiadami zanim szklanka znowu do niego powróciła. Najczęściej wypełniano ten czas śpiewaniem pieśni patriotycznych i studenckich.

Tak spędzało się często sobotnie wieczory, które ciągnęły się nieraz do późnej nocy. Pod wpływem wspólnego śpiewania i przy piwie rozwiązywały się języki i dusze otwierały się szeroko. Ścierały się zdania i poglądy, poznawano się wzajemnie i zbliżano; zawiązywały się przyjaźnie i tą drogą osiągało się tę łączność i tę jedność, które do dziś charakteryzują nasze stowarzyszenie. Te koleżeńskie sjesty miały jeszcze i to znaczenie, że odciągały młodzież od wielu niebezpieczeństw i pokus, zważywszy, że każdy był z dala od rodziny i domu.

Wszystkie te rzeczy są wam, drodzy koledzy, dobrze znane i jeśli wspominam o nich tak drobiazgowo to tylko dlatego, że pragnę uwypuklić ich wielki wpływ na kształtowanie się charakterów, na tworzenie się solidarności i jedności korporantów.

Ile by się lat nie było w stowarzyszeniu, to można śmiało powiedzieć, że czas ten nie był stracony. Byli i tacy koledzy, którzy przesiadywali na studiach i po 10 lat. Korporacja kształciła wolę, rozum wpajała zasady rzetelności i honoru, uczyła życia, opanowania, zaprawiała do służby narodowej i społecznej. A służyły do tego nie tylko owe "knajpy", ale i odczyty, i zebrania naukowe, biblioteka, czytelnia, obchody narodowe, zebrania kandydackie i wreszcie Koła, które rygorystycznie przestrzegały honoru i czystości obyczajów. Nie szczędziły surowych kar dla opornych. Osobników zepsutych z gruntu, nie poddających się poprawie - bez żalu wydalano z korporacji.

Jeśli się mówi o solidarności i jedności korporacyjnej, to nie oznacza wcale, ażeby nie było różnic w zapatrywaniach między kolegami na różne aspekty życia społecznego. W każdym kole - "Arkonii" czy "Welecji" była zarówno prawica jak lewica. Były ugrupowania zachowawcze oraz bardziej postępowe, które w dyskusjach nawzajem ścierały się, co nie przeszkadzało wzajemnemu poszanowaniu, poczuciu jednolitości całego stowarzyszenia. Wysoce błędne byłoby mniemanie, że "Arkonia" była arystokratyczna a "Welecja" demokratyczna. I tu i tam byli i jedni i drudzy. Jeśli nieżyjący już od dawna Seidenbeutel, Anstatt i tylu im podobnych byli Arkonami. To chyba jest wystarczającym dowodem na to, że "Arkonia" nie kierowała się kryteriami arystokratycznego pochodzenia przy przyjmowaniu swoich członków. I analogicznie było w "Welecji". Za moich czasów w Welecji było 4 książąt i kilku baronów, a więc na pewno nie demokratów.

Nieraz zapytywano dlaczego w Rydze są dwie polskie korporacje, a nie jedna? Odpowiedź była bardzo prosta. Korporacja, jako organizacja wybitnie wychowawcza, ma swoją ograniczoną pojemność, czyli zdolność wchłaniania nowych członków. Liczba członków nie powinna praktycznie przekraczać stu. Przy nadmiarze członków poznawanie się i oddziaływanie wzajemne, dyscyplina i należyta opieka stawałyby się niemożliwe. Gdy liczba członków "Arkonii", korporacji starszej od "Welecji" 3 i 1/2 lat, znacznie przekroczyła podaną liczbę 100, podział jej stał się koniecznością. Niezaprzeczalnie również różnice światopoglądowe przy decyzji o podziale odegrały pewną rolę. Ale rozbieżności nie dotyczyły tak zasadniczych spraw jak patriotyzm czy honor, nie mówiąc już o etyce. W obu korporacjach reprezentowane były zawsze i prawicowe, i lewicowe poglądy, a jednak do rozłamów nie dochodziło.

Za moich czasów "Welecja" liczyła ponad 120 członków i mniej więcej tyle liczyła też "Arkonia". Chociaż były to stany liczbowe zbyt duże i ciążyły bardzo na spoistości organizacji, to jedność korporacji została utrzymana.

Nietrudno sobie wyobrazić, jak wielkie musiały być różnice między młodymi ludźmi zjeżdżającymi do Rygi ze wszystkich zakątków Polski, Litwy i obszarów całej Rosji. Młodzież, która nieraz nie umiała dobrze mówić po polsku, była niekiedy wychowana pod rozmaitymi wpływami, jakże często nam obcymi, a nawet zarażania rosyjskim nihilizmem lub indyferentyzmem narodowym. Jakie to były trudności aby doprowadzić tą młodzież do świadomości narodowej i do zapatrywań społeczno-politycznych zgodnych z interesami Polski. A jednak nasze korporacje często dokonywały takich cudów. Już nie mówię o zrusyfikowanych Polakach, ale mieliśmy na przykład taki przypadek, kiedy Niemiec, syn kurlandzkiej rodziny baronowskiej, potomek Krzyżaków, który zaledwie parę słów mógł wykrztusić po polsku i za sprawą matki-Polki trafił do polskiej korporacji, nie zdając sobie sprawy z jej narodowego charakteru, z upływem czasu przekształcał się na gorliwego patriotę, interesował się polską kulturą i z czasem stawał się dzielnym członkiem polskiego społeczeństwa, wychowując swe dzieci w atmosferze polskości, w umiłowaniu polskiej historii i tradycji. Są to zjawiska, których nie znały nasze korporacje po przeniesieniu się do Polski i dlatego te ich zasługi powinny być szczególnie upamiętniane.

Polskie korporacje z okresu Rygi nie tylko takimi przypadkami różniły się od warszawskich. Stanowisko polskich korporantów w tym obcym mieście było wybitnie uprzywilejowane. Towarzyskie sfery Rygi, składające się z niewielkiej kolonii polskiej i licznej baronerii niemieckiej, były niezaprzeczalnie pod wpływem i urokiem polskich korporantów. Wszystkie domy były dla nich otwarte, nie wyłączając profesorskich. Na zabawach, nawet niemieckich, rej wodzili Polacy. Bale "Arkonii" i "Welecji" wyróżniały się szczególną elegancją, dobrym tonem i doborowym towarzystwem.

Wszystko to imponowało Niemcom, przywykłym do codzienności i mierności. I niejedna niemiecka baronówna wzdychała do związania z Polakiem swych życiowych losów; niejednej się to zresztą udało. Nic dziwnego, że takie uprzywilejowanie przewracało niemieckiej panience w głowie, a gdy podczas ferii znalazła się znowu w swym otoczeniu domowym i sąsiedzkim, mówiono o niej, że zadziera nosa. Istotnie korporanci nosili się dość "górnie". Byli wybredni co do doboru towarzystwa, zwłaszcza w tych czasach, kiedy wskutek zrusyfikowania uniwersytetu w Warszawie znaczna część polskiej młodzieży studiowała za granicą.

W spokojnym na ogół życiu korporacyjnym zdarzały się jednak i dramatyczne chwile, a w szczególności, np. narodziny "Welecji" z korporacji-matki, jaką była Arkonia. Wstrząs był wielki. Gdy wskutek żądania bardziej zapalczywej strony sporna sprawa była poddana pod głosowanie arkońskiego Koła, przegłosowana strona musiała z Arkonii odejść. Chwila pożegnania z Arkonią była do łez wzruszająca. Ci co w niej pozostawali, rzucali się w objęcia odchodzących, żegnając ich jak braci. Stosunki "Arkonii" i "Welecji" przechodziły rozmaite okresy, ale na ogół były dobre. Jeżeli zdarzały się czasem jakieś zadrażnienia, to nie miały charakteru poważnego i nie trwały długo. Oczywiście, że w grę wchodziła również pewna rywalizacja.

Stosunki oficjalne opierały się i były wykładnikiem osobistych stosunków Arkonów i Weletów. A te były zawsze ożywione i dobre. W późniejszych już czasach, gdy liczebność członków obu korporacji znacznie się zmniejszyła, powstała nawet myśl ponownego połączenia się, co jednak ze względu na odrębną już historię, narosłe tradycje, no i filistrów obu korporacji, było niemożliwe. Ale "Welecja" miała zawsze szacunek dla "Arkonii", jako dla matki, która ją w bólach na świat wydała. Poza korporacjami polskimi działały w owych czasach w Rydze trzy korporacje niemieckie: jedna baronowska "Baltica" i dwie mieszczańskie - "Concordia" i "Rubonia", jedna korporacja rosyjska "Arctica" i dwie łotewskie - "Selonia" i "Talavia" oraz jedna estońska "Vironia". Ze wszystkimi tymi korporacjami stosunki były poprawne, z łotewskimi zaś i estońską - przyjazne. Ale te korporacje cudzoziemskie prowadziły życie raczej zamknięte, mało udzielając się na zewnątrz; w towarzyskich stosunkach w mieście nie odgrywały większej roli.

Oprócz studentów zorganizowanych w korporacjach, byli jeszcze studenci niezrzeszeni, tzw. "dzicy" ("wilderzy"). Byli to przeważnie rosyjscy żydzi i studenci innych narodowości. Dzicy nie wywierali żadnego wpływu na życie studenterii korporanckiej; raczej byli u niej w pogardzie. Polacy wśród dzikich byli reprezentowani bardzo nielicznie.

Organem reprezentującym stowarzyszenia korporanckie wobec władz uczelni był komitet, składający się z prezesów wszystkich korporacji, tzw. "Chargirten Convent" - w skrócie C!C!, który był naczelną władzą wszystkich korporacji. Oprócz tego był jeszcze "Burschengericht" (sąd burszowski), któremu podlegali wszyscy studenci, nie wyłączając dzikich, i który mógł ferować wyroki nawet o zawieszeniu w prawach studenckich na czas nieokreślony. Wyroki tego sądu były wywieszane na specjalnej tablicy w gmachu uczelni, za aprobatą władz. Wreszcie istniała także ogólna kasa zapomóg, tzw. "Allgemeine Unterstützungskasse", dość zasobna w środki, która wydawała zapomogi studentom bez różnicy na ich przynależność korporacyjną. Wszystkie korporacje wysyłały do tych instytucji swoich delegatów; ich posiedzenia i zebrania odbywały się w gmachu uczelni.

Szczęśliwy byłbym, gdybym jeszcze przed śmiercią mógł znaleźć się choć na krótko w Rydze, aby ucałować mury niezapomnianej wszechnicy, pokłonić się prochom naszych profesorów i odwiedzić miejsca, w których przeżywałem szczęśliwe chwile.

Fil. Aleksander Weryha-Darowski
Pisane w Anglii w czerwcu roku 1952

Tekst pochodzi z księgi pamiątkowej "Polska Korporacja Akademicka Welecja 1883-1988".



spis treści ↑


Odrodzenie "młodej Arkonii"


Wspomnienia "Starego Brata"

Poproszono mnie, żebym na łamach Biuletynu Arkońskiego opowiedział "o początkach młodej Arkonii", czyli o heroicznych czasach, kiedy to kilku studentów - po raz pierwszy w powojennej historii - zostało zaproszonych najpierw do "przyglądania się", a następnie do kandydowania do Arkonii.

Osobą, od której po raz pierwszy usłyszałem o Arkonii był znajomy moich Rodziców - Profesor Wieńczysław Wagner, który przyjechał na pewien czas ze Stanów Zjednoczonych do Polski i z właściwą sobie, podziwu godną energią przystąpił do organizowania spotkań informacyjnych i pogadanek poświęconych Arkonii. Zapraszał do swego mieszkaniu przy ulicy Dworkowej paru studentów oraz kilku Panów w sile wieku (jak się z czasem dowiedziałem - rodzinnie powiązanych z Arkonią) i sam lub w towarzystwie innych "Filistrów" (wówczas określenie to wydawało mi się sztuczne, a nawet dosyć humorystyczne...) opowiadał nam o dziwnej, a zarazem intrygującej organizacji zwanej Arkonią. Pomiędzy uczestnikami tych spotkań, nieomal niepostrzeżenie, zaczęła się nawiązywać nić porozumienia, a z czasem przyjaźni.

Charakterystyczny i wiele mówiący dla mnie był fakt, że wszyscy szacowni Prelegenci wyrażali się o "swojej Arkonii" z zaangażowaniem graniczącym z miłością... Szczerze mówiąc, właśnie werwa, z jaką Starzy Filistrzy opowiadali o Arkonii i łącząca ich przyjaźń, która od razu rzucała się w oczy, przekonały mnie - nieco sceptycznie z początku nastawionego - że warto bliżej poznać Stowarzyszenie, które gromadzi takich Ludzi i które w taki sposób Ich uformowało.

Pierwsze spotkanie w szerszym gronie Arkonów, jakie pamiętam, odbyło się w Muzeum Karykatury w marcu 1993 roku. Była to projekcja filmu o Generale Władysławie Andersie, który - jak się wówczas dowiedziałem - również był Filistrem Arkonii. Po projekcji odbyła się merytoryczna dyskusja o filmie i jego bohaterze, a następnie - w kuluarach - rozmowy o charakterze towarzyskim, dzięki którym poznałem liczniejsze grono Filistrów i Ich Rodzin.

Kolejnym wydarzeniem arkońskim - o całkiem innym charakterze, lecz równie miło przeze mnie wspominanym - była majówka zorganizowana w Konstancinie przez Jacka Niedziółkę (jednego z grona "Panów w sile wieku", którzy - podobnie jak my, studenci - rozpoczęli "gościowanie" w Arkonii). Było tam ognisko, kiełbaski, piwo... i bardzo dobra, przyjacielska atmosfera.

"Wziąwszy wszystko to pod uwagę, nikogo zapewne nie zdziwi fakt", iż 10 maja 1993 roku - w mieszkaniu Śp. Fil. Leśniowskiego - złożyłem podanie o przyjęcie do A! i odbyłem rozmowę kwalifikacyjną. Musiała ona wypaść pozytywnie, skoro 16 maja - w dzień moich imienin, a więc podwójnie dla mnie uroczysty - wraz z czterema Kolegami-studentami (braćmi Jeleńskimi, Bartkiem Ostrowskim i Leszkiem Zakrzewskim) zostałem przyjęty do Arkonii. Miało to miejsce w siedziba Civitas Christiana na Mokotowskiej 43, gdzie odbywał się Komersz A!, po którym zaproszono nas na Biesiadę. Wówczas to właśnie, po raz pierwszy mogłem docenić uroki bycia fuksem Arkonii... - doprawdy wspominam te czasy z niekłamaną radością i nostalgią.

W czerwcu 1993 roku miało miejsce ważne wydarzenie, a mianowicie otwarcie Kwatery A! w Związku Łowieckim przy Nowym Świecie 35. Dzięki temu, że zyskaliśmy stałe miejsce spotkań, po wakacyjnej przerwie mogliśmy - ze zdwojoną energią i w sposób planowy - organizować kwaterowe życie arkońskie. Od tej też mniej więcej pory, coraz usilniej i - należy to bez fałszywej skromności stwierdzić - coraz owocniej zaczęliśmy pozyskiwać z grona naszych Przyjaciół i znajomych kandydatów na członków Arkonii. Służyły temu zarówno liczne spotkania kwaterowe (bywało, że spotykaliśmy się nawet trzy razy w tygodniu), jak i całkiem nieformalne "Knajpy" - często organizowane w naszych domach - zazwyczaj w sobotnie popołudnia.

Na początku listopada odbyło się na Kwaterze pierwsze spotkanie z kandydatami do A!, a kilka dni później - 6 października mieli oni okazję poznać Rodzinę arkońską podczas Mszy Św. i tradycyjnego spotkaniu w kościele Św. Andrzeja Apostoła przy ul. Chłodnej. Z ciekawych inicjatyw kwaterowych tamtych czasów pamiętam pokazy filmów video - obejrzeliśmy wówczas m.in. "La Stradę" Federico Felliniego i "Niebo nad Berlinem" Wima Wendersa, poza tym dużo było śpiewania, radosnych spotkań "przy piwie", z drugiej strony toczyliśmy także długie, zażarte i "bardzo poważne" dyskusje programowe...

Do kategorii "całkiem nieformalnych działań arkońskich" należałoby zaliczyć październikowy wyjazd nad prześliczne jezioro Babanty do domu Ignacego Wilskiego - gdzie, prócz młodych Arkonów, zjechała całkiem już pokaźna grupka sympatyków A!, którzy wkrótce mieli stać się jej członkami... Koło balotażowe dla cetusu sformowanego w 1993 roku odbyło się w styczniu roku następnego. Zyskawszy nowych fuksów, niemal natychmiast rozpoczęliśmy spotkania z kolejną grupą kandydatów do A! - zależało nam bowiem na tym, żeby - jak wówczas mawialiśmy - "młoda Arkonia" przekroczyła "masę krytyczną" szacowaną na mniej więcej 20 osób. Staraliśmy się również tworzyć środowisko przyjaciół (i przyjaciółek...!) Arkonii oraz integrować całą arkońską Rodzinę - tym celom, naturalnie poza celem głównym, którym była sama świetna zabawa, służyły zorganizowane w lutym 1994 roku na Kwaterze "Ostatki arkońskie". Tym sposobem wskrzeszona została tradycja organizowania potańcówek i Wieczornic arkońskich.

W marcu 1994 r. rozpoczęły się prace Komisji Ideowej i Statutowej nad opracowaniem Deklaracji Ideowej i Statutu Stowarzyszenia A!. Pamiętam, że - dopóki ciężka choroba nie uniemożliwiła tego - duszą i motorem tych pracach był Śp. Fil. Leśniowski, a prócz Niego czynie w obydwu komisjach uczestniczyli Filistrzy Sroczyński i Wilski oraz Kol. Piotr Jeleński i ja.

Najważniejszym wydarzeniem arkońskim roku 1994 był naturalnie Komersz, zorganizowany 22 maja w tradycyjnym już miejscu - przy Mokotowskiej 43. Dzień wcześniej spotkaliśmy się na dorocznej Mszy Św. w intencji Arkonów odprawianej w kościele Św. Marcina. Pamiętam, że tego dnia po raz pierwszy młodzi Arkoni wystąpili w deklach, które na kilka godzin przed Mszą Św. odebraliśmy u czapkarza w Al. Jerozolimskich. Podczas tego pamiętnego Koła Komerszowego, pięcioosobowa grupa studentów - cetus 1992, w skład którego miałem i mam zaszczyt wchodzić - po raz pierwszy w powojennej historii, została przyjęta do Koła Arkonii. Na tymże samym Kole dwóch z nas weszło w skład Prezydium A! - Piotr Jeleński został wiceprezesem wewnętrznym, a ja sekretarzem Arkonii. Prezesem Arkonii w tamtej kadencji był Filister Ignacy Wilski.

W ciągu tego roku zorganizowaliśmy wiele spotkań, z których część była otwartych, inne zaś przeznaczone dla Arkonów i naszych "gości" - zapamiętałem m.in. wykład prof. Jacka Kochanowicza na temat historii gospodarczej, prelekcję Fil. Sosnkowskiego o ekologii, wystąpienie Pana Rafała Ziemkiewicza na temat systemu demokratycznego, dyskusję w gronie Arkonów - "jak rozumiemy apolityczność Arkonii", opowieści o Wspólnocie Taize, które snułem wraz z Szymonem Sławińskim, wystąpienie Śp. Fil. Leśniowskiego o historii i zwyczajach 20-lecia międzywojennego, wykład z politologii Pani Jadwigi Staniszkis oraz spotkania otwarte: z Panią Urszulą Doroszewską - o Kaukazie oraz z Panem Romanem Szałasem - o sztuce i podróżach po słonecznej Italii. Po wakacjach został wprowadzony w życie pomysł organizowania zajęć sportowych w gronie arkońskim - w programie naszych spotkań była gra w siatkówkę i koszykówkę.

W efekcie wytężonej pracy, pod koniec roku kolejny cetus był gotowy do "wybarwienia", zaś grupa "gości" oczekiwała na przyjęcie do Arkonii; rozmowy kwalifikacyjne dla kandydatów do A! oraz egzaminy barwiarskie odbyły się w pierwszych dniach grudnia, tak że na Kole zorganizowanym 10 grudnia (a połączonym z tradycyjną arkońską "rybką") - ku naszej wielkiej radości - można było przyjąć do Arkonii kolejnych studentów, zaś kilku Kolegom nadać barwy i zaprosić do zasiadania w Kole A!

Oprócz tradycyjnych bożonarodzeniowych "rybek" i wielkanocnych "jajeczek", postanowiliśmy wprowadzić jeszcze jeden, nowy zwyczaj - arkońskie kolędowanie. Pierwsze takie kolędowanie odbyło się na Kwaterze w styczniu 1995 r. Z kolei, wyposażeni w doświadczenia z organizacji Wieczornic, doszliśmy do wniosku, iż należy przywrócić A! kolejną ważną tradycję - 22 kwietnia odbył się w Domu Polonii na Krakowskim Przedmieściu pierwszy po wojnie Bal A! Udał się wprost znakomicie - do dziś wiele osób wspomina, jak bardzo był elegancki, jak dobrze zorganizowany, jak świetnie wszyscy się bawili...

Gdy mówimy o aktywnościach, jakie podejmowała Arkonia, należy wspomnieć akcje społeczne i charytatywne - ważne moim zdaniem, a obecnie zaniedbane... Przypomnieć można choćby zbiórkę odzieży na rzecz zakładu dla osób upośledzonych umysłowo, zorganizowaną 10 czerwca 1995 r. w podziemiach Kościoła Wszystkich Świętych w Warszawie, czy też pomoc Wspólnocie Polskiej w wyszukiwania i sprawdzania miejsc dla repatriantów ze Wschodu, albo zbiórkę książek dla polskich szkół na Łotwie i Litwie.

W czasie wakacji (we wrześniu 1995 r.) - kilka osób ruszyło "śladami Polonii i Arkonii" - do estońskiego Tartu (d. Dorpatu) i na Łotwę (do Rygi). Nie czas tu i miejsce szczegółowo opisywać ten wyjazd, niech mi jednak będzie wolno wspomnieć, że była to niezapomniana wyprawa - pełna wrażeń krajoznawczych i towarzyskich "podroż sentymentalna" do kolebek polskiego ruchu korporacyjnego...

Zanim jednak pozwoliliśmy sobie na wakacyjny wypoczynek, miało miejsce - kto wie, czy nie najważniejsze dla "młodej Arkonii" wydarzenie - historyczny Komersz na Sokołowskiej (w Instytucie Wysokich Ciśnień, który od połowy roku stał się kolejną tymczasową Kwaterą A!). Koło Komerszowe 1995 roku było wyjątkowe nie tylko ze względu na wagę podjętych decyzji, lecz także przez wzgląd na swoją formę - był to chyba jedyny dotychczas Komersz A! "w dwóch odsłonach" - jednej majowej, a drugiej w czerwcu... Po długich i burzliwych obradach, zapadła decyzja o wyodrębnieniu Związku Filistrów ze Stowarzyszenia Arkonia, a więc de facto o przywróceniu tradycyjnej struktury organizacyjnej Arkonii z podziałem na część filisterską i studencką.

Poczytuję sobie za wielki zaszczyt, że to samo Koło Komerszowe wybrało mnie Prezesem odradzającej się czynnej Arkonii. Ukoronowaniem i przypieczętowaniem tego procesu stało się sądowne zarejestrowanie Korporacji Akademickiej Arkonia we wrześniu 1996 r. Na tym zakończę moje wspomnienia o odradzaniu się i rozwoju "młodej Arkonii", bowiem dalsze Jej losy są współczesnym Barwiarzom doskonale znane, jako że w znacznej mierze sami w nich uczestniczyli i je współtworzyli... Historia ostatnich czterech lat Arkonii z pewnością stanowi świetny materiał dla kolejnych wspomnień i opracowań...

"Stary Brat"
Andrzej J. Morstin (cetus 1992)



spis treści ↑


Kwatera na Wilczej


Arkoni doby przedwojennej wspominają z łezką w oku kwaterę stowarzyszenia na ulicy Wilczej. W tym obszernym i dobrze urządzonym lokalu ogniskowało się życie Arkonii. Warto, aby młodszym naszym kolegom, którzy kwatery tej nie znali, opisać choć sumarycznie jej wygląd. Kwatera mieściła się przy ulicy Wilczej 60, w budynku położonym w głębi posesji. Zajmowała III, IV i V piętro. Wejście z klatki schodowej na III-cim piętrze otwierały szklane drzwi, zbudowane z małych szybek. W holu wejściowym figurowała na ścianie tablica z napisem:

Ładem, składem rody i narody słyną.
Z ich upadkiem rody i narody giną.

W lewej części hallu mieścił się mały bar-bufet z przyległą kuchnią i szatnią. Tutaj "urzędował" służący kwatery Wincenty (nazwa dawana tradycyjnie każdemu służącemu Arkonii dla upamiętnienia Wincentego Rogowskiego, długoletniego służącego na kwaterze Arkonii w Rydze). Wincenty poza swemi obowiązkami utrzymania lokalu w porządku, pełnił funkcje szafarza, przygotowując z żoną posiłki i prowadząc bufet z napojami. Na prawo od wejścia mieściła się obszerna sala, przeznaczona na knajpy piwne. Była ona zastawiona szeregiem długich stołów, których płyty nosiły wyrzeźbione nazwiska piwne niektórych kolegów (niejednokrotnie dość niecenzuralnego brzmienia). W głębi sali ulokowana była biblioteka stowarzyszenia zawierająca szereg cennych książek, które - jak cała kwatera - zostały zniszczone przez Niemców w 1944 roku.

W głębi hallu leżała klatka schodowa, prowadząca na dalsze piętra. Prowadziła ona na IV-tym piętrze do sali zebrań. Lokal ten służył w pierwszym rzędzie na zebrania Koła, dalej na różne uroczystości Rodziny Arkońskiej (Jajko, Opłatek, komersze wewnętrzne, wieczornice tańcujące). Salę zdobiły ustawione w jej głębi dwa sztandary Arkonii wraz z proporcami noszącemi kolory skartelowanych korporacji, t.j. wileńskiej Polonii i warszawskiej Jagiellonii. Górną część tego stoiska zdobiła trójkolorowa tarcza herbu Arkonii. Na prawo od wejścia na salę mieściły się dwa pokoje filisterskie, jeden z nich służył na siedzibę prezydium stowarzyszenia. Ściany jego były pokryte fotografiami chyba wszystkich prezydiów Arkonii, począwszy od czasów ryskich do ostatnich w Warszawie.

Po drodze na salę znajdowała się na pół-pięterku ubikacja, która się dobrze zapisała w pamięci niejednemu koledze, gdy był "zmęczony" nadmierną ilością wypitego trunku.

Schody prowadziły dalej na V-te piętro, gdzie znajdowało się mieszkanie Wincentego oraz parę pokoi mieszkalnych, oddanych do użytku kolegów Arkonów. Wśród najbardziej "zasiedziałych" rezydentów utkwiła mi w pamięci sylwetka Stefana Jacewicza, t.zw. Bzia-bziusia, który zginął w czasie wolny, w Oświęcimiu.

W ostatnich latach przed wojną, Związek Filistrów zdobył się na wybudowanie na froncie posesji kamienicy, na której ostatnim piętrze został urządzony lokal Związku Filistrów. Lokal ten został połączony zawieszoną galerią z kwaterą. Dzięki temu młoda Arkonia miała dostęp do lokalu Związku Filistrów, a zwłaszcza do telefonu, który to aparat służył niejednokrotnie do robienia psikusów różnym abonentom (przeważnie Izraelitom). W tych rozmowach celował specjalnie Tadeusz Tomkowicz-Sielecki, którego swada i wyborny kpiarski język potrafiły utrzymać abonenta długi czas na końcu drutu, doprowadzając nas obecnych do paroksyzmu śmiechu. Takie to były bezchmurne lata przed ostatnią wojną...

Kwatera na Wilczej to był prawdziwy Dom Arkonii. Czuliśmy się w nim doskonale, byliśmy doprawdy u siebie, mogliśmy dzięki tej siedzibie prowadzić wydajną działalność, zacieśnić więzy pomiędzy poszczególnymi kolegami. Własna kwatera to kamień węgielny w życiu stowarzyszenia, daj Boże, aby wasze starania idące w tym kierunku były uwieńczone sukcesem.

Skreślił Wasz Filister
Adam Tokarski (cetus 1933)



spis treści ↑


Przygoda z inżynierem Ossowieckim


Oto przygoda, jaka wydarzyła się kwaterze Arkonji, w którą był wplątany znany w Warszawie jasnowidz, inżynier Ossowiecki.

24-go grudnia 1935 roku gościłem u siebie kolegów, którzy przyszli mi złożyć życzenia imieninowe. W pewnym momencie ktoś zadzwonił do drzwi frontowych. I gdy je otworzyłem, ujrzałem na progu naszego Wincentego. Miał bardzo zafrasowaną minę. Wincenty opowiedział mi o tajemniczym zaginięciu aparatu radjowego, który był ustawiony na Kwaterze, w sali na III-cim piętrze. A trzeba wyjaśnić, że w tym czasie pełniłem obowiązki vice-prezesa wewnętrznego Arkonji, do których należała również opieka nad Kwaterą.

Zostawiłem więc kolegów i udałem się z Wincentym na Kwaterę, gdzie mogłem tylko stwierdzić tajemnicze zniknięcie radja. Bardzo mnie to zdenerwowało. Mocno obrugałem Wincentego, za niedostateczne pilnowanie lokalu, ale okoliczności zaginięcia pozostały niewyjaśnione. Złożyłem odpowiedni meldunek na komisarjacie policji.

Minęły święta, gdzieś 27 czy 28 grudnia udałem się ponownie na Kwaterę, aby zobaczyć, co się tam dzieje i ku mojemu zdumieniu zastałem aparat radjowy stojący na starym miejscu. Biedny Wincenty opowiedział mi ciąg dalszy tej nieprzyjemnej przygody.

Bardzo wziął on do serca ostrą wymówkę, jaka go spotkała z mojej strony, bo wyglądało, że był on wplątany w zaginięcie czy może nawet kradzież radja. Szukając drogi do wyjaśnienia tajemnicy zaginięcia, dowiedział się, że jeden z naszych filistrów zna znanego w Warszawie jasnowidza, inżyniera Ossowieckiego. Filister, którego nazwiska już sobie nie przypominam, doręczył Wincentemu list polecający do inż. Ossowieckiego, z którym udał się on do adresata. Wchodząc do bramy spojrzał Wincenty na zawieszoną na ścianie listę lokatorów, aby znaleźć numer mieszkania inżyniera. W tym momencie wyszło z klatki schodowej do bramy 3-ch panów. Jeden z nich podszedł do Wincentego i zapytał: Kogo Pan tu szuka? Jeżeli Pan przyszedł w sprawie aparatu radjowego, to ten się odnalazł i znajdzie go Pan u siebie po powrocie! Mówiący okazał się być inżynierem Ossowieckim.

Wincenty oniemiały tą zaskakującą wiadomością wrócił na Kwaterę, gdzie na półce stał zaginiony aparat radjowy.

Opisał wasz filister
Adam Tokarski (cetus 1933)



spis treści ↑


Uroczystość w Malicach


Październikowej niedzieli - 18.10.1998 roku - w Malicach miała miejsce ceremonia odsłonięcia obelisku z tablicą upamiętniającą 130-tą rocznicę urodzin fil. Józefa Mikułowskiego-Pomorskiego. Patronami tej uroczystości byli: Rektor Szkoły Głównej Gospodarstwa Wiejskiego oraz Wojewoda Tarnobrzeski. Promotorem ufundowania obelisku było Stowarzyszenie Wychowanków SGGW, które pełniło rolę głównego organizatora uroczystości. Arkonia wystąpiła w czteroosobowym składzie: barwiarze Gerard Dźwigała, Paweł Jakubowski i Rafał Kozłowski tworzący poczet sztandarowy oraz Zbigniew J. Tyszka reprezentujący ZFA.

O planowanej uroczystości dowiedziałem się od komilitona Tadeusza Czaplickiego z Jagiellonii, który znał fil. Józefa Mikułowskiego-Pomorskiego. Z jednej strony ze względów rodzinnych, gdyż bratanek Józefa, a syn Stanisława Mikułowskiego-Pomorskiego (także Arkona) ożenił się z Barbarą Czaplicką - siostrą Tadeusza. Spotkali się więc w 1934 roku w rodzinnym domu Czaplickich w Jarantowicach na weselu. Z drugiej strony, Tadeusz Czaplicki w czasie swych studiów na SGGW miał okazję słuchania wykładu prof. Józefa Mikułowskiego-Pomorskiego. Zgłosiłem się na SGGW i okazało się, że tam nikt nie orientuje się, iż pierwszy rektor Szkoły, jej profesor i doktor honoris causa był członkiem Korporacji Arkonia i następnie Związku Filistrów Arkonii. Ustaliliśmy, że Arkonia weźmie udział w uroczystościach wystawiając poczet sztandarowy i występując z mową w trakcie części oficjalnej odsłonięcia obelisku.

W dniu 18 października przed południem pojawiła się w Malicach (gm. Lipnik) masa gości. O godz.12-tej przy akompaniamencie orkiestry Straży Pożarnej z Laszczek od zakrystii ruszył orszak prowadzony przez poczty sztandarowe: SGGW, Arkonii, Kombatantów oraz 4 okolicznych szkół rolniczych. Następnie defilowali w togach: Rektor i Prorektor SGGW oraz 4 dziekanów. Inni członkowie Senatu i pracownicy SGGW byli bez tóg. W strojach ludowych wystąpili członkowie Zespołu Pieśni i Tańca PROMNI z SGGW, którzy uświetnili uroczystość Śpiewając pieśni w kościele i przy obelisku. Orszak zamykali duchowni - Ordynariusz Diecezji Sandomierskiej ks.bp. Marian Zimałek wraz z towarzyszącymi mu 4 księżmi, m.in. proboszczem parafii w Malicach ks.kan.Władysławem Sroką. Rozpoczęła się uroczysta msza św.

Zarówno ksiądz proboszcz na początku mszy świętej, jak i ks. Biskup w swym kazaniu mówili o stronach rodzinnych, drodze życiowej oraz osiągnięciach zawodowych i społecznych fil. Józefa Mikułowskiego-Pomorskiego. Podkreślali jego zasługi dla rolnictwa, szczególnie dla propagowania oświaty rolniczej.

Po zakończeniu mszy Świętej poczty sztandarowe wyprowadziły z kościoła oficjalnych gości, celebransów, chór i wszystkich zgromadzonych - zarówno przyjezdnych jak i miejscowych - do obelisku oddalonego kilkadziesiąt metrów od kościoła (praktycznie po drugiej stronie drogi). Uroczystość odsłonięcia obelisku otworzył dr Felicjan Gołębiewski ze Stowarzyszenia Wychowanków SGGW, a następnie mowę inauguracyjną wygłosił prof. Stanisław Moskal - Prezes Stowarzyszenia. Na zakończenie poprosił Rektora SGGW prof. Włodzimierza Klucińskiego i Wicewojewodę Tarnobrzeskiego mgr Michała Rutkowskiego o oficjalne odsłonięcie obelisku. Po opadnięciu biało-czerwonej wstęgi naszym oczom ukazał się obelisk - granitowy głaz narzutowy z przytwierdzonymi: medalionem z podobizną Profesora i tablicą o treści: "W 130 lecie urodzin Prof. Józefa Mikułowskiego-Pomorskiego organizatora i pierwszego Rektora Szkoły Głównej Gospodarstwa Wiejskiego w Warszawie, synowi Ziemi Sandomierskiej, wychowankowie SGGW i mieszkańcy Ziemi Sandomierskiej, 1998" - został poświęcony przez księdza biskupa. Zespół PROMNI odśpiewał Gaude Mater Polonia.

W kolejności przemawiali:
  • Rektor SGGW przedstawił sylwetkę zawodową prof. Józefa Mikułowskiego-Pomorskiego, a szczególnie Jego zasługi na polu szkolnictwa rolniczego i powstawania SGGW;
  • Wicewojewoda Tarnobrzeski mówił o ziemi rodzinnej Profesora;
  • Prof. Jerzy Mikułowski-Pomorski (wnuk Stanisława) mówił o gnieździe rodzinnym i zaszczycie jaki spotkał rodzinę;
  • Z.J.Tyszka wygłosił skróconą wersję przygotowanego wystąpienia (w załączeniu).

Z kolei mgr Józef Rzewuski prezes Fundacji "Rozwój SGGW" odczytał akt przekazania obelisku w opiekę nauczycieli i uczniów Szkoły Podstawowej w Malicach. Dokument ten został parafowany przez Rektora SGGW, Prezesa Stowarzyszenia Wychowanków SGGW oraz Dyrektorkę Szkoły Podstawowej mgr Renatę Janiuk-Sierant i Wójta Gminy Lipnik pana Zdzisława Wróbla.

Pani Dyrektorka mówiła następnie o zaszczycie jaki uczniowie biorą na siebie i o zamiarze przyjęcia przez szkołę imienia Józefa Mikułowskiego-Pomorskiego.

Na zakończenie Wójt Gminy Lipnik podziękował wszystkim obecnym i zaprosił przyjezdnych na poczęstunek do budynku Urzędu gminy. Chór odśpiewał Gaudeamus, a obecni wpisali się do wyłożonej księgi pamiątkowej. Z Arkonii podpisy swe złożyli : G. Dźwigała i Z.J. Tyszka. Na uroczystości obecnych było dwóch uczniów fil. Józefa Mikułowskiego-Pomorskiego. Poza wymienionym już kom. Tadeuszem Czaplickim był też pan Piotr Kolago.

W budynku Urzędu Gminy obecni na uroczystości zostali poczęstowani bardzo smacznym gorącym obiadem zakończonym słodyczami i herbatą (kawą). SGGW przekazało na ręce Dyrektorki Szkoły Podstawowej w Malicach dary - różnego rodzaju pomoce dydaktyczne. W trakcie tzw. rozmów kuluarowych okazało się, że Arkonia - sztandar, dekle, bandy - wzbudziła spore zainteresowanie obecnych. Niestety gros Środowiska akademickiego nie orientuje się, że ruch korporacyjny odradza się, a niektóre korporacje już działają. Obecni nie wiedzieli też oczywiście nic o ideałach Arkonii, zasadach działania, itp. Tak jak Arkoni wzbudzili zainteresowanie swą obecnością, tak barwiarze zwrócili uwagę na niektóre chórzystki.

Trzeba stwierdzić, że obecność Arkonii na uroczystościach w Malicach była ze wszech miar pożądana. Oddaliśmy hołd jednemu z Arkonów, który swym talentem i pracą doszedł do bardzo wysokiej i zaszczytnej pozycji w życiu. Z drugiej strony pokazaliśmy się. Głównie w akademickim Środowisku SGGW. Ale nie tylko, gdyż także społeczność lokalna zauważyła, że istnieje organizacja ze 120-letnią tradycją i z tymi samymi, niezmiennymi ideałami. A jej dzisiejsi członkowie kontynuują pracę poprzedników - nawet tych sprzed ponad 100 lat.

***

Wystąpienie przygotowane na uroczystość odsłonięcia obelisku w Malicach w dniu 18.10.1998 roku, upamiętniającego 130 rocznicę urodzin Fil. Józefa Mikułowskiego-Pomorskiego

Ekselencjo Księże Biskupie, Magnificencjo Rektorze, Szanowni Państwo,

Dzisiejszym spotkaniem my, Arkoni, pragniemy uczcić pamięć naszego filistra Józefa Mikułowskiego-Pomorskiego urodzonego w Malicach, w guberni Radomskiej.

W 1885 roku zdał On egzamin na Politechnikę Ryską i rozpoczął studia na wydziale rolniczym. W drugim półroczu roku akademickiego 1884/85 został przyjęty w poczet członków Korporacji Arkonia. Przy Politechnice Ryskiej, poza niemieckimi, istniały wówczas dwie polskie korporacje - Arkonia i Welecja- skupiające studentów z Polski (głównie z kresów wschodnich i Kongresówki), którzy stanowili ok. 40% ogółu studentów Politechniki Ryskiej.

Z przedstawicieli korporacji akademickich składał się wówczas samorząd studencki Politechniki Ryskiej. Józef Mikułowski-Pomorski w trakcie swych studiów był członkiem Koła Arkonii i pełnił różne funkcje w Stowarzyszeniu.

Niektóre rzeczy w dzisiejszych czasach mogą wydawać się niezrozumiałe, ale należy wziąć pod uwagę fakt, że młodzi Polacy wywodzący się z zaboru rosyjskiego byli na studiach z dala od domu - chociaż cały czas w Imperium Rosyjskim.

Korporacja organizowała życie studenckie oraz pomagała w utrzymaniu się i nauce. Była po prostu ich domem. Józefowi Mikułowskiemu-Pomorskiemu koledzy powierzyli następujące stanowiska: komisarza kuchennego, pomocnika sekretarza, pomocnika bibliotekarza, sekretarza zebrań naukowych, sędziego wewnętrznego, gospodarza kwatery i wiceprezesa Korporacji. Zaprawdę Świadczy to o dużym zaufaniu kolegów do przyszłego Rektora SGGW i to w organizacji, której zawołaniem jest Veritate ac labore - Prawdą a pracą. Arkonia była dobrą szkołą kształtowania charakteru i uczenia pracy.

Członkowie Arkonii wiążą się na całe życie. I chociaż z końcem pobytu w uczelni kończy się przynależność do czynnej Korporacji, to pozostaje przyjaźń między kolegami, można nawet powiedzieć braterstwo, i wspólne ideały.

Aby podtrzymywać ściślejsze kontakty i móc wspólnie działać, w 1908 roku w Warszawie zawiązano Stowarzyszenie Filistrów Arkonii. Józef Mikułowski-Pomorski był związany z tą organizacją.

W czasie I Wojny Światowej w roku akademickim 1915/16 filistrzy Arkonii wystąpili z inicjatywą powołania do życia ruchu korporacyjnego w Warszawie. Powstała "wspólna komisja" złożona z filistrów Polonii, Arkonii i Welecji. W kwietniu 1916 roku do "wspólnej komisji" weszli przedstawiciele - rektorzy - warszawski uczelni, m.in. Józef Mikułowski-Pomorski. Wynikiem prac komisji było opracowanie dokumentu pt. "Projekt ustroju polskich korporacji akademickich", który na bazie doświadczeń dorpackich i ryskich określał główne zadania, zasady, i metody pracy stowarzyszenia o charakterze korporacji akademickiej. Filister Józef Mikułowski-Pomorski był tym w komisji, którego stanowisko było jak najbardziej przychylne powołaniu korporacji studenckich (mimo pewnych zastrzeżeń innych jej członków). Dalsze rozmowy i działania organizacyjne doprowadziły do powstania w Warszawie - jeszcze przed wyzwoleniem - Koła "Welecji Warszawskiej" w 1916 roku i Arkonii Varsoviensis w 1918 roku.

Po I Wojnie Światowej ruch korporacyjny w Polsce rozwijał się bardzo dynamicznie. Na bazie doświadczeń siedmiu polskich, wcześniej istniejących poza Polską, korporacji akademickich tj. Konwentu Polonia z Dorpatu, Arkonii z Rygi, Welecji z Rygi, Lutyko-Venedyi z Dorpatu, Lechicji z Doraptu, Sarmatii z Petersburga i Jagiellonii z Wiednia powstało w dwudziestoleciu międzywojennym sto kilkadziesiąt korporacji akademickich. Pierwszym impulsem i wytyczeniem kierunku było działanie m.in. fil. Józefa Mikułowskiego-Pomorskiego.

Po zarejestrowaniu w wolnej Polsce w maju 1920 roku Związku Filistrów Arkonii Józef Mikułowski-Pomorski był jej członkiem. Gdy w 1923 roku Związek kupił plac w Warszawie i następnie wybudował na nim kwaterę Arkonii, fil. Józef Mikułowski-Pomorski był oczywiście jednym z ofiarodawców, wpłacając pieniądze na budowę kwatery.

Jak wspomniałem, Arkonia wiąże na całe życie. Ale często wiąże też rodziny. Dwa lata po Józefie Mikułowskim-Pomorskim do Arkonii został przyjęty jego brat Stanisław studiujący na wydziale mechanicznym Politechniki Ryskiej. Jego wnuk - Jerzy Mikułowski-Pomorski - jest dzisiaj z nami. Nawiasem mówiąc równolegle ze Stanisławem Mikułowkim-Pomorskim do Arkonii był przyjęty studiujący na wydziale inżynierskim brat mego dziadka - Stefan Tyszka.

Mimo że współorganizatorem dzisiejszej uroczystości jest Szkoła Główna Gospodarstwa Wiejskiego, to Śmiem twierdzić, że moje wystąpienie nawet dla członków społeczności akademickiej jest nieco zaskakujące i nie w pełni zrozumiałe. Bo przecież ruch korporacyjny był po II Wojnie Światowej w Polsce zakazany. Był niszczony i represjonowany. Ale przetrwał. Dziś istnieją już odrodzone korporacje akademickie a mianowicie: Arkonia, Lechia, Sarmacja, Respublica, Aquilonia, Magna-Polonia; inne - Coronia czy Polonia - są w fazie organizacji. Dzisiejsi barwiarze Arkonii wyznają te same ideały, którym był wierny brat Arkon Józef Mikułowski-Pomorski. Swą obecnością tutaj Świadczymy nie tylko o Jego wielkości i zasługach, ale także o ciągłości polskiej historii i kultury, ciągłości polskich organizacji akademickich.

Na zakończenie chciałbym przywołać dwie zwrotki burszowskiej "Pieśni otwarcia":

Ci, co w pracy wytrwałości,
Snują dla nas nić mądrości,
W nas wszczepiają blask oświaty,
Niech po trzykroć żyją nam!

Ci, co w życia przeszłej chwili,
Braćmi w naszym związku byli,
Których związek czci i kocha,
Im poświęcam słowa te!

Filister Józef Mikułowski-Pomorski jest w naszej pamięci.

P.S. Mowa wygłoszona w czasie uroczystości w Malicach była znacznym skrótem powyższego tekstu, gdyż byłaby nieproporcjonalnie długa w stosunku do wcześniejszych wystąpień (np. J.M. Rektora SGGW)

Zbigniew Jan Tyszka (cetus 1982)



spis treści ↑