Biuletyn Arkoński nr 35 - spis treści
Artykuł redakcyjny - Bartłomiej Kachniarz
Krótki zarys dziejów Arkonii w latach 1945-1990.
W Warszawie. - fil. Roman Sroczyński
Powrót do tradycji - fil. Łukasz Szumowski
O deklu - Bartłomiej Kachniarz
Wspomnienie o wspaniałym Człowieku... - fil. Stefan Assanowicz
Przy grobie śp. Adama Marcina Borowskiego - fil. Zbigniew Jan Tyszka
Przy grobie śp.Jana Podoskiego - fil. Zbigniew Jan Tyszka
Rue d'Ulm - Andrzej Szeptycki
Listy kolońskie - Tomasz Skajster
Artykuł redakcyjny
Drodzy Czytelnicy!
Zapraszam do lektury Biuletynu Arkońskiego. W tym numerze wskrzeszamy część oficjalną, która nie jest może pasjonującą lekturą, ale sądzę, że jest ważna dla pamięci. Drukujemy trzecią część szkicu fil. Sroczyńskiego o powojennej Arkonii, wspomnienia o trzech niedawno zmarłych filistrach (Bekirze Assanowiczu, Adamie Borowskim i Janie Podoskim), głosy w dyskusji o Arkonii dzisiejszej i wesołe listy Tomka Skajstra ze stypendium w Niemczech. Drugi Arkon na uchodźstwie, Andrzej Szeptycki, obszernie pisze o swojej szkole. Z tekstów spoza Arkonii przedstawiamy opowieść człowieka, który wyrwał się z nałogu narkotykowego.
Winien jestem pewne wyjaśnienie w sprawie numeracji. W październiku zeszłego roku, podczas przygotowań do premiery nowej edycji, popełniłem błąd. Numer z października 1998 powinien mieć numer 32, a nie 33. Teraz już nie da się tego cofnąć. Kilka błędów popełniłem w numerze 34. Po pierwsze: data wydania to maj 1999, a nie - 1998. Serdecznie przepraszam fil. Tokarskiego za napisanie jego nazwiska małą literą.
W tekście Andrzeja Morstina "Odrodzenie młodej Arkonii", na str. 4, błędnie podano, że msze Rodziny Arkońskiej odbywają się w kościele św. Andrzeja Boboli. W rzeczywistości kościół na Chłodnej jest pod wezwaniem św. Karola Boromeusza, zaś parafia - pw. św. Andrzeja Apostoła.
Pragnę uzupełnić informacje o tekście "Z zamierzchłych czasów". Jego autorem jest fil. Aleksander Weryha-Darowski. Tekst pisany był w Anglii, w czerwcu roku 1952, a pierwotnie ukazał się w księdze pamiątkowej "Polska Korporacja Akademicka Welecja 1883-1988".
W razie dostrzeżenia jakichkolwiek błędów czy nieścisłości, prosimy o ich zgłaszanie. Bardzo prosimy o nadsyłanie tekstów, szczególnie tych wiążących się z historią, czy to w formie opowieści o działalności Arkonii, czy to wspomnień o poszczególnych filistrach. Czekamy na dalsze głosy w dyskusji o roli i sposobach funkcjonowania Arkonii we współczesnym świecie.
Zapraszam do lektury.
Bartłomiej Kachniarz (cetus 1995)
Część oficjalna
Skład Zarządu Związku Filistrów Arkonii:
Prezes: Zbigniew Jan Tyszka
Wiceprezes: Stefan Assanowicz
Wiceprezes: Jerzy Mycielski
Sekretarz: Aleksander Gubrynowicz
Skarbnik: Paweł Jakubowski
Skład Prezydium Korporacji Akademickiej Arkonia
Prezes: Piotr Ermich
Wiceprezes zewnętrzny: Łukasz Wojdyga
Wiceprezes wewnętrzny: Tomasz Mering
Sekretarz: Szymon Kachniarz
Skarbnik: Piotr Kaczorkiewicz
Zmarli:
Jan Podoski 22 listopada 1998 r. w Warszawie
Jan Ostrowski 11 stycznia 1999 r. w Warszawie
Bekir Assanowicz 27 maja 1999 r. w Warszawie
Śluby:
Gerard Dźwigała z Edytą Nałęcz, 23 stycznia 1999 r.
Jacek Maszkiewicz z Dorotą Kurellą, 6 czerwca 1999 r.
Bartłomiej Ostrowski z Agnieszką Adamik, 26 czerwca 1999 r.
Stan osobowy:
W dniu 1 grudnia 1999 r. Związek Filistrów liczył 55 członków. Korporacja liczyła 22 członków, w tym: 15 barwiarzy (3 na urlopie) i 7 fuksów.
Krótki Zarys Dziejów Arkonii w latach 1945-1990
W Warszawie
Tekst ten stanowi ciąg dalszy Krótkiego Zarysu, rozpoczętego w Biuletynie nr 33 tekstem "W rozproszeniu - Kraj", kontynuowanego w Biuletynie nr 34 tekstem "Londyn - na obczyźnie".
Późne lata 40-te i dalsze aż do roku 1956-go, czyli do śmierci Bolesława Bieruta, były okresem największego nasilenia stalinowsko-bierutowskiego terroru. Społeczeństwo, wystraszone nieustającymi aresztowaniami i fingowanymi procesami, których ofiarami padali zarówno byli AKowcy, przedwojenni oficerowie, oficerowie-repatrianci z polskich wojsk na Zachodzie, jak i aktualni działacze ekonomiczni, którzy, włączywszy się do odbudowy kraju, z racji swoich kwalifikacji siłą rzeczy wysunęli się na kierownicze stanowiska, trwało w stanie, który można by było porównać, do rodzaju hibernacji.
Wśród ofiar szalejącego terroru znaleźli się oczywiście również Arkoni, którzy za działalność patriotyczną skazywani byli na najsurowsze kary. Wyroki śmierci, następnie szczęśliwie stopniowo złagodzone, aż do uwolnienia, mieli koledzy Karol Świętorzecki i Mirosław Ostromęcki, a za fikcyjne przestępstwa gospodarcze, przedwojenną i wojenną działalność, względnie z innych zmyślonych powodów ciężkie kary więzienia odsiadywali w straszliwych warunkach m.in fil. Jan Podoski (oficer-repatriant, w czasie wojny w sztabie Naczelnego Wodza), Jan Zarański (działacz mikołajczykowskiego PSL-u), Stefan Czetwertyński (pochodzenie społeczne) oraz Erazm Mieszczański i Alojzy Oliński (działalność gospodarcza), a ciężkie śledztwo przechodził Stefan Wilski, po kilku miesiącach szczęśliwie uniewinniony i zrehabilitowany
Jak wspomniano w cz. 1-szej nin. opracowania (Biuletyn Arkoński nr 33), wszelka działalność organizacji i stowarzyszeń nie podporządkowanych bezpośrednio władzom komunistycznym była zakazana i Arkonia, a raczej Jej niedobitki, które mimo wszystko utrzymały się w zburzonej stolicy, podobnie jak za okupacji zmuszona była do ograniczenia swojej aktywności do spotkań koleżeńskich w domach prywatnych, gdzie wymieniano informacje o życiu kolegów przebywających w kraju i, gdy zdarzyła się okazja, próbowano nawiązać kontakt z kolegami na obczyźnie. Tymczasem, w miarę jak Warszawa odbudowywała się, powstawały i rozwijały się nowe placówki, Arkoni coraz liczniej ściągali do stolicy. Spotykano się, dzielono informacjami i dyskutowano, a w pierwszym rzędzie nawiązywano z powrotem nadwątlone rozproszeniem kontakty i przyjaźnie - wszystko to jednak w mniejszych grupach i na gruncie wyłącznie prywatno-towarzyskim. Arkonia, jako organizacja, zimowała.
Zimowała, ale żyła jak nieraz bowiem wykazała praktyka, gdziekolwiek znalazło się razem kilku Arkonów, tam od razu powstawała kwatera. A w tym przypadku, wobec zburzenia siedziby Stowarzyszenia przy ul. Wilczej, kwaterami były prywatne mieszkania kolegów, w których, z niemałą zasługą filistrowych, spotykali się, poza innymi, najbardziej w tym czasie aktywni filistrzy: T. Bronikowski, Zb. Przedpełski, B. Sierzpowski, R. Daszyński, A. Inatowicz-Łubiański, T. Buyko, Wł. Lipkowski, Wł. Kozłowski, Wł. Thun oraz dojeżdżający z Łodzi B. Skotnicki. Tam też snuto długie rozważania w jaki sposób przedłużyć praktyczne życie Arkonii tak, by nie uległy zatraceniu wychowawcze wartości wypracowane w ciągu 60-ciu lat (1879-1939) czynnego istnienia Stowarzyszenia, chlubnie zapisanego w historii polskich organizacji akademickich, a później i w życiu politycznym kraju.
Jak wspomniano, z uwagi na bezpieczeństwo uczestników, a wtórnie z braku odpowiedniego lokalu, spotykano się grupkami i kameralnie. Jedynym wyjątkiem w tym względzie (daty i roku niestety nie pamiętam) było zebranie ogółu "dostępnych" wówczas Arkonów w mieszkaniu fil. Wł. Lipkowskiego w Gołąbkach, na którym w sposób zasadniczy zastanawiano się nad zachowaniem i, generalnie, postawą Arkonii w obliczu politycznej ogólnej sytuacji w kraju. W wyniku szerokiej dyskusji zgodzono się z potrzebą zachowania łączności koleżeńskiej, zdecydowanie natomiast przeciwstawiono się przyjmowaniu jakiejkolwiek formy organizacyjnej, groziło to bowiem w przypadku ujawnienia, zbyt poważnymi konsekwencjami.
Pierwszą próbą zintensyfikowania szerszego towarzyskiego współżycia Arkonów była, zorganizowana w ostatnią niedzielę maja 1958-go roku, rodzinna arkońska majówka w podwarszawskiej miejscowości - Otrębusach. Sam pomysł zrodził się podczas przygodnego spotkania kol. kol. Wł. Thuna, L. Siemieńskiego i H, Wojciechowskiego. Rzucona inicjatywa chwyciła grunt, stronę organizacyjną ujął w swoje ręce fil. Zb. Przedpełski i w rezultacie w imprezie wzięło udział łącznie około 70-ciu osób, licząc w tym żony i dzieci. Spędzono miłe chwile wśród rozmów i zabaw, spotkanie jednak, jak się później okazało w trakcie śledztwa związanego z obchodem 80-ciolecia założenia Stowarzyszenia, nie pozostało nie zauważone przez władze bezpieczeństwa. Na razie jednak panował spokój.
Wypadki październikowe i pierwsze lata "ery Gomułki" przyniosły daleko idące złagodzenie obowiązujących rygorów i rozbudziły nowe nadzieje. Liczono się z wprowadzeniem dużej tolerancji przy udzielaniu zezwoleń na zawiązywanie różnego rodzaju stowarzyszeń i w tej atmosferze optymizmu na spotkaniu kilkunastu kolegów w mieszkaniu fil. R. Daszyńskiego podjęto inicjatywę zorganizowania uroczystego obchodu 80-ciolecia założenia Arkonii.
Ułożono program, zgodnie z którym uroczystość rozpoczęto 8-go maja 1959 r. Mszą św., tradycyjnie odprawioną w kościele św. Barbary na Koszykach (w latach międzywojennych arkońskie msze komerszowe odprawiane były w tymże kościele, w kaplicy Przeździeckich, na co każdorazowo uzyskiwano zgodę przedstawiciela Rodziny w osobie fil. F. Przeździeckiego), po czym wieczorem odbyły się grupowe składkowe przyjęcia w domach kolegów: Tadeusza Dziewanowskiego, Zbigniewa Przedpełskiego, Michała Mazurkiewicza i Stefana Wilskiego. Konsekwencje tego komerszu, w postaci policyjnego śledztwa, opisał w Księdze l00-lecia kol. B. Skotnicki, nie ma zatem potrzeby powtarzania ich tutaj, choć mimo umorzenia sprawy po kilku miesiącach, inwigilowanie niektórych kolegów ciągnęło się jeszcze ponad rok. Doraźne skutki "afery" poniosło szereg Arkonów (B. Assanowicz, A. Borowski, Wł. Thun i in.) w postaci degradacji w ich pracy zawodowej, pozbawienia paszportu zagranicznego, utrudnień dostępu dzieci do wyższych uczelni itp.
Po pewnym czasie jednak sprawa komerszu ucichła i życie koleżeńskie wróciło do poprzedniego stanu. Odżyły dawne nastroje odrodziły osłabione kontakty i znów spotykano się w zaprzyjaźnionych domach rodzinnych, Trwało to aż do 22-go listopada 1969 r., kiedy to Arkonia "ujawniła się" po raz trzeci, a okazją było wmurowanie z inicjatywy kol. kol. K. Świętorzeckiego i Z. Żylińskiego, w obecności licznie uczestniczących kolegów i ich rodzin, tablicy pamiątkowej Arkonii (w sąsiedztwie analogicznej Konwentu Polonia) w kościele św. Marcina przy ul. Piwnej w Warszawie. Uroczystość połączona była oczywiście z Mszą św., która odtąd aż do dzisiaj odprawiana jest w tym samym kościele w kolejne rocznice założenia Stowarzyszenia.
Rok 1971-szy był tym, w którym wewnątrzzwiązkowe życie Arkonii zaczęło przybierać kształty bardziej zorganizowane. Przeniósł się do Warszawy z Lublina (gdzie wykładał jako profesor na tamtejszej Akademii Rolniczej) fil. Adam Domański, nawiązał kontakt z fil. fil. R. Daszyńskim i T. Bronikowskim i w rezultacie odbyły się dwa koleżeńskie spotkania, pierwsze w mieszkaniu fil. Daszyńskiego, z udziałem (poza w.w.) fil. fil. B. Skotnickiego, T. Buyki i J. Voellnagla i drugie, u fil. Voellnagla, w składzie: fil. fil. R. Daszyński, B. Skotnicki, A. Domański i J. Voellnagel. Te dwa spotkania dały początek dalszym, w rozmaitym składzie, w wyniku których, uznając słuszność zasady, iż Arkonia, aby przetrwać i móc przekazać w przyszłości, gdy powstaną odpowiednie warunki, swoje tradycje następnym pokoleniom, musi rozwinąć większą wewnętrzną aktywność, a przede wszystkim zacieśnić nadwątloną pokomerszowymi wypadkami międzykoleżeńską spójnię. Wyłoniono nieformalny, 5-cio osobowy utajniony aktyw osobach fil. fil. A. Domańskiego (Przewodniczący), B. Skotnickiego, Wł. Olizara, K. Świętorzeckiego i T. Buyki, do których po pewnym czasie w drodze wymiany dołączyli fil. fil. Zb. Leśniowski, K. Podolski, E. Ruszczyc i R. Sroczyński. ścisłą tajność (zebrania aktywu zwoływano pod kryptonimem "bridge'a") narzucała ogólna sytuacja w kraju, wciąż bowiem obowiązywał zakaz zawiązywania stowarzyszeń, zwłaszcza jeśliby stawiały one sobie za cel rozwinięcie działalności pośród młodzieży akademickiej, gdzie reżim pilnie strzegł ustanowionego przez siebie ścisłego monopolu własnych, oczywiście komunistycznych, wpływów.
Ukonstytuowanie się "aktywu" przyniosło znaczne usprawnienie w utrzymywaniu międzykoleżeńskiej łączności, wszyscy koledzy bowiem, według odtworzonej listy adresów, informowani byli drogą ustanowionej siatki połączeń telefonicznych "na bieżąco" o wszelkich wydarzeniach w życiu Stowarzyszenia, rocznicowych imprezach, rybkach i jajkach, dających okazję do spotkań w szerszym gronie (przez kilka pierwszych lat rybki i jajka obchodzono wspólnie z Polonią, Welecją i Jagiellonią), a także, niestety, o arkońskich pogrzebach, którym w ten sposób zapewniano obecność kolegów na nabożeństwie i pożegnanie nad trumną. Łączność z Arkonią londyńską utrzymywano wykorzystując nadarzające się okazje kontaktów osobistych, wyjazdów zagranicznych bądź, z zachowaniem odpowiedniej ostrożności, prywatną korespondencją. Organizacja taka zapewniała Stowarzyszeniu ciągłość istnienia, a zarazem, jak się okazało, działała skutecznie i sprawnie, nie było bowiem, aż do końca, ani jednej "wpadki", która wywołałaby konsekwencje za prowadzenie nielegalnej "organizacji".
"Bridge" zajmował się zatem bieżącymi sprawami Stowarzyszenia. Na wypadek wystąpienia zagadnień mających dla życia Arkonii zasadnicze znaczenie rozważano przez pewien czas celowość powołania ciała w rodzaju Rady Konsultatywnej, w której skład wchodziliby koledzy, którzy w czynnej Arkonii piastowali oba najważniejsze urzędy: prezesa i oldermana. Aktualnie było ich siedmiu (M. Chodakowski, A. Domański, R. Chwalibóg, Zb. Leśniowski, Wł. Olizar, H. Bartmański i T. Zamoyski). Po głębszym zastanowieniu projekt uznano jednak za niecelowy i z zamiaru zrezygnowano.
Filisterska Arkonia trwała, ale członków co rok, drogą naturalną ubywało, a w życiu politycznym brakowało jakichkolwiek przesłanek, na których można by było budować nadzieję, że w wymiernym czasie będzie można odbudować ją jako jawnie działające Stowarzyszenie. W tej sytuacji stanął problem jak postąpić z ocalałymi nielicznymi pamiątkami Arkonii, a przede wszystkim z sztandarami (ryskim i 50-ciolecia), uratowanymi i przechowanymi przez okres okupacji przez fil. S. Wilskiego, tak aby przetrwały jako cenny relikt istnienia Arkonii. Konwent Polonia swoje pamiątki złożył w Warszawskim Muzeum Diecezjalnym, Welecja w bibliotece warszawskiego Uniwersytetu; nas ani jedno ani drugie rozwiązanie nie zadowalało i w końcu, wykorzystując stosunki kol. K. Świętorzeckiego z OO. Paulinami (organizował w 1975 roku pielgrzymkę b. kawalerzystów do Częstochowy) uzyskano zgodę O. Przeora na złożenie ich w Skarbcu Pamięci Narodowej na Jasnej Górze. Dokonano tego w dwóch etapach: najpierw sztandary przewieźli i złożyli na ręce O. Archiwariusza wydelegowani kol. kol. S. Wilski, K. Świętorzecki i R. Sroczyński (moment przekazania przed cudownym Obrazem N.M.P. odtworzony jest na wykonanej przy tej okazji fotografii), a następnie uroczystego aktu dokonano już w licznej grupie Arkonów 5-go maja 1976-go roku. Po nabożeństwie przed ołtarzem N.M.P., przemówienie w Sali Rycerskiej wygłosił kustosz archiwum, po czym sam akt podpisali wszyscy obecni. Tekst kazania oraz spisanego aktu przekazania znajdują się w Księdze l00-lecia. W tym samym jeszcze roku i przez kilka następnych, w okresie powakacyjnym, odprawiane były przed tym samym ołtarzem, w intencji Arkonii i Arkonów, przy wydobytym sztandarze i pełnej odpowiedniej asyście, nabożeństwa, na które przybywali, według możności, Arkoni wraz z rodzinami. Potem zwyczaju tego zaniechano wobec coraz mniejszej frekwencji spowodowanej trudnościami komunikacyjnymi (niedogodny rozkład pociągów), a przede wszystkim złym stanem sztandarów, grożącym ich rozkruszeniem. Samą instytucję jesiennych rodzinnych nabożeństw jednak utrzymano, przenosząc je do kościoła św. Andrzeja przy ul. Chłodnej w Warszawie, gdzie odprawiane są co roku, połączone z skromnym przyjęciem (herbata i słodycze) w pomieszczeniu udostępnionym nam przez zaprzyjaźnionego z Arkonią gospodarza, ks. prałata T. Uszyńskiego.
Lata 1976-79 upłynęły na intensywnej pracy nad zredagowaniem Księgi Pamiątkowej l00-lecia Arkonii. Jak wspomniano w cz. II-giej nin. opracowania (Biuletyn Arkoński nr 34), sama idea wydania Księgi zrodziła się w Londynie (tamże, ze zrozumiałych względów, musiał być dokonany jej druk), część materiałów wyszła jednak spod pióra kolegów mieszkających w kraju i te sczytywane i adiustowane były w Londynie, zaś materiały londyńskie z kolei poddawane były osądowi "kraju". Kursowały zatem, nieraz kilkakrotnie, tam i z powrotem, zawsze w sposób utajony, z wykorzystaniem nadarzających się wyjazdowych lub przyjazdowych okazji, kolegów albo zaufanych przyjaciół. W pracach tych brali udział w Warszawie, w rozmaitym osobowym składzie, kol. kol. A. Domański, K. Podolski, Zb. Leśniowski, Z. Żeromski, B. Żabko-Potopowicz i R, Sroczyński, a w pewnym etapie wydelegowano do Londynu, kolejno, fil. fil. K. Podolskiego i J. Zarańskiego.
Przypadający w 1979-tym roku Komersz l00-lecia miał w Warszawie przebieg bardzo uroczysty. Poprzedziło go podpisanie z Welecją wspólnie opracowanego tekstu "Deklaracji Przyjaźni" obu Stowarzyszeń, oficjalna wymiana dokumentów nastąpiła natomiast na Zebraniu Komerszowym w dn. 19-go maja 1979r. Sam obchód zrelacjonowany jest szczegółowo w Księdze l00-lecia, nie potrzeba zatem powtarzać go tutaj, a uzupełnić jedynie informacją, iż Koło Komerszowe odbyło się w domu fil. K. Świętorzeckiego w Zalesiu Dolnym k/Warszawy.
Fil. Roman Sroczyński (cetus 1930)
Powrót do tradycji
Arkonia we współczesnym świecie
Tekst omawia funkcjonowanie Arkonii dzisiaj, we współczesnym świecie. Warto rozważyć pytanie, jak zmieniły się uwarunkowania historyczne i w jaki sposób wpływają na działalność i kształt Arkonii. Aby odpowiedzieć na to pytanie chciałbym przyjrzeć się bliżej strukturze Arkonii, celom i środkom, dzięki którym realizuje swój program.
Ideologia i statut Arkonii mówi, że jest ona organizacją ideowo-wychowawczą, założoną w 1879 roku na Politechnice Ryskiej w zaborze rosyjskim, działającą obecnie w Warszawie i zrzeszającą mężczyzn - studentów warszawskich uczelni.
Nasuwa się pytanie, czy bycie studentem oznacza dziś to samo, co oznaczało przed II Wojną światową. Warto porównać okres rozkwitu ruchu korporacyjnego, czyli czasy międzywojenne, i dzień dzisiejszy - pominę czasy zaborów. Uważam, że student dziś i student przedwojenny to dwie różne istoty. Po pierwsze obecnie studia są bardziej powszechne, co zmieniło postrzeganie studiującego przez społeczeństwo. Student utracił miejsce uprzywilejowane i darzone szacunkiem, zmienił się również status materialny osób studiujących. Wzrosło tempo życia, zwiększyła się konkurencja i okres studiów skraca się do minimum. Student poświęca większość czasu na naukę i zwykle jeszcze w czasie studiów rozpoczyna pracę zarobkową, często w swoim przyszłym zawodzie. Traktuje to jako formę szkolenia i element przyszłej kariery, przez co jeszcze mniej czasu poświęca na zajęcia wykraczające poza tematykę zawodowo-uczelnianą. Okres Ťzłotej młodościť to dzisiaj okres licealny. Jak widać dojrzałość do życia w społeczeństwie i uniezależnienie od rodziców osiąga się wcześniej, co nie zawsze idzie w parze z dojrzałością emocjonalną i psychiczną.
Przy tak dużej liczbie i uczelni rodzi się potrzeba zdefiniowania co Arkonia rozumie pod pojęciem studiów.
Arkonia jak tradycyjne korporacje studenckie jest organizacją męska. W świecie gdzie political correctness spotkać można na każdym kroku, gdzie osiągnięcia kobiet podkreśla się w każdej dziedzinie działalności człowieka, gdzie krytykuje się wszystkie próby odmiennego traktowania kobiet i mężczyzn, w takim otoczeniu organizacja męska może być narażona na ostrą krytykę. Wykluczenia kobiet nie wyjaśnia (jak w Kościele) objawienie ani natura fizjologicznej odmienności. Można próbować bronić męskich stowarzyszeń w następujący sposób: po pierwsze w czasach, gdy powstawały korporacje, na uczelniach studiowali głównie mężczyźni i wtedy też powstała tradycja męskich organizacji. Po drugie członkowie korporacji starają się postępować zgodnie z etosem rycerskim, stąd też powinni mieć zdolność honorową. Po trzecie, w męskim gronie nie istnieje (miejmy nadzieję!) walka o wzajemne względy. Szczególnie ważna może się okazać przynależność mężczyzn do Arkonii w czasach kiedy nierzadko już studenci wstępują w związki małżeńskie (Proszę sobie wyobrazić mile spędzony czas w gronie mieszanym gdzie wstępu nie ma mąż czy żona. Na pewno nie wpływałoby to dobrze na jedność rodziny, która jest jedną z wartości zapisanych w Ideologii Arkonii).
Istnieje organizacja żeńska - Koło Filistrowych i Filistrówien Arkonii, której Korporacja Arkonia zawdzięcza bardzo wiele i z której zdaniem liczy się każdy Arkon (ostatnio ufundowany został przez Filistrowe trzeci Sztandar Arkonii, poświęcony w 1997 roku). Do Koła Filistrowych i Filistrówien należą Babki, Matki, Żony i Córki Arkonów.
Korporacje są organizacjami elitarnymi i hierarchicznymi. Elitarność wynika ze sposobu rekrutacji nowych członków. Do Arkonii nie można się zapisać, trzeba być do niej zaproszonym. Hierarchiczność zaś polega na podziale członków na dwie kategorie: kandydatów (fuksów) i członków rzeczywistych, z prawem obecności i głosu na zgromadzeniu ogólnym (kole). Przynależność do organizacji bez prawa głosu nie jest łatwa dla młodego studenta przyzwyczajonego do pełni praw obywatelskich i utożsamiającego demokrację z możliwością decydowania o wszystkim. Może to odstręczać od Arkonii, ale na pewno pozwala nabrać pewnej pokory i dystansu zanim przyjdzie decydować o jej losach.
Istnieje również podział na członków Korporacji Studenckiej i Filistrów czyli Arkonów którzy ukończyli studia. Związek Filistrów Arkonii zarejestrowany został w 1995 roku, a Korporacja Akademicka Arkonia w 1996 roku. Wcześniej istniało zarejestrowane Stowarzyszenie Arkonia które zrzeszało zarówno młodych członków jak i Filistrów (decyzja o podziale na Korporację Studencką i Związek Filistrów zapadła po długich debatach na kole w maju 1995 roku). Jednak tradycyjny podział na Korporację Studencką, działającą aktywniej (comiesięczne Koła, dwa razy w tygodniu spotkania na Kwaterze), zrzeszającą młodych, dyspozycyjnych studentów, i Związek Filistrów, starszych, czynnych zawodowo, w większości mających rodziny, wydaje się być oczywisty.
Sama nazwa Filister - dzisiaj jest zabarwiona pejoratywnie. Kojarzy się z zakłamaniem, kołtunerią, drobnomieszczaństwem, jednym słowem z dulszczyzną. Organizacja zrzeszająca członków którzy ukończyli studia wynika z podstawy funkcjonowania Arkonii mianowicie z łączącą Arkonów dozgonną przyjaźnią. Dzisiaj przy zawrotnym tempie życia, częstych zmianach pracy i miejsca zamieszkania długotrwałe przyjaźnie są rzadkie, a pozostawanie czyimś przyjacielem do końca życia może wydawać się nieprawdopodobne. Uważam, że jedynie czas może pokazać, czy dozgonna przyjaźń która miała miejsce w Arkonii przedwojennej ma szansę zaistnieć obecnie.
I w ten sposób po krótkiej charakterystyce struktur organizacji postaram się przybliżyć cele do których Arkonia zmierza i wartości którymi się kieruje.
Jak już napisałem Arkonia jest organizacją ideowo-wychowawczą. W czasach gdy nastąpił powszechny upadek autorytetu, kiedy każdą prawdę staramy się podważyć i udowodnić logicznie, bardzo trudne jest wychowanie dzieci przez rodziców a cóż dopiero przez organizację zrzeszającą młodych ludzi. Po strasznych doświadczeniach, kiedy to w imię ideologii mordowano ludzi, podkreślanie roli Ideologii może budzić niepokój. Spróbuję więc wyjaśnić co w Arkonii rozumiemy przez wychowanie i Ideologię.
Wychowanie odbywa się w Arkonii na kilku etapach czy płaszczyznach. Po pierwsze: wychowanie fuksów. Ogromną rolę odgrywa na tym polu Olderman czyli starszy barwiarz mający pod swoją wyłączną opieką młodych kandydatów. Ma on za zadanie nie tylko przygotować swój tzw. cetus czyli dany rocznik fuksów do działania w stowarzyszeniu, ale musi im co najważniejsze przekazać i wpoić wartości którymi kieruje się Arkonia. Oldermanem pozostaje się do końca życia, cetus ma jednego oldermana i jest z nim związany do końca pobytu w Arkonii, czyli zwykle do końca życia. Ta specyficzna więź pozwala na kontakt głębszy niż z urzędnikiem-wychowawcą, dlatego też Olderman powinien zawsze bronić swoich fuksów i ponosi za nich całkowitą odpowiedzialność. Ostatnio przyjęty został nowy Program Wychowania Arkońskiego będący pomocą dla Oldermanów, który wzorowany jest na dokumencie przedwojennym choć nieco uproszczony.
W przypadku barwiarza ciężar wychowania spoczywa głównie na nim samym, choć pomagają mu jego Ojciec Korporacyjny (wybierany przez kandydata również na całe życie) i Olderman. Barwiarzowi w samowychowaniu pomaga Koło, czyli zgromadzenie ogólne. Arkon musi podporządkować się woli większości. Zaznaczyć jednak muszę, że jest to zgromadzenie przyjaciół, ludzi wybranych, dlatego zwykle decyzje Koła nie są sprzeczne z sumieniem Barwiarza, a że każdy z nowych gości zanim zostanie do Arkonii przyjęty musi się z jej Ideologią zapoznać i z nią utożsamiać, dlatego też dopóki Arkonia postępować będzie zgodnie z własną Ideologią nie powinny powstać konflikty pomiędzy prawem przez Koło ustanowionym a sumieniem jej członków. Rolę wychowawczą pełni również Związek Filistrów, darzony przez członków czynnej Arkonii ogromnym szacunkiem. Jest on autorytetem dla Koła Arkonii i ważniejsze kwestie (dokumenty ideowe, statut) mogą być przyjmowane jedynie na Kołach Komerszowych gdzie Filistrzy (których jest zawsze o wiele więcej niż czynnych studentów) mają prawo głosu.
Czy Istnieje dzisiaj potrzeba organizacji starającej się wychowywać swoich członków? Czy nie jest to zamach na sferę wolności poglądów tak dzisiaj podkreślanej? Czy organizacja taka nie będzie indoktrynowała członków urządzając im pranie mózgu? Te pytania wcale nie są bezpodstawne, gdy wokół obserwujemy powstawanie sekt, grup przestępczych, które tak bardzo zmieniają psychikę członków, że ci gotowi są ponieść nawet śmierć dla organizacji. Aby odpowiedzieć na te pytania należy zbadać jakimi wartościami kierują się członkowie Arkonii.
W skład dokumentów ideowych wchodzą: Podanie Stefana Kozłowskiego do Koła Arkonii z 1881 roku, Deklaracja Ideowa z roku 1921, Deklaracja Ideowa z roku 1983 i ostatnio przyjęta Deklaracja Ideowa z 1995 roku. Wydaje mi się, że w analizie dokumentów Ideowych kryje się odpowiedź na pytanie, czy idea korporacji studenckich jest tylko powrotem do martwej tradycji, czy żywym ruchem. Organizacja żywa to taka, która reaguje na zmiany zachodzące w środowisku zewnętrznym. Organizacja która odcina się od tradycji wcześniejszej traci ciągłość istnienia, staje się nową organizacją.
Podanie Stefana Kozłowskiego pisane było w czasach zaborów, poruszało głównie problem pracy nad "dostarczeniem Krajowi ludzi dobrze myślących... podniesieniem bytu moralnego i materjalnego Kraju... ze szczególnym uwzględnieniem potrzeb mniej oświeconych warstw narodu". Jest to szczególny dokument powstały w czasach kiedy nie istniały rychłe widoki na niepodległe państwo polskie i tematyka z nim związana nie była omawiana w Podaniu Kozłowskiego.
Deklaracja z 1921 roku zwracała uwagę na funkcjonowanie w niepodległym państwie. Pojawiają się w niej zapisy dotyczące polityki, a dokładnie tolerancji "wobec wszystkich kierunków polskiej myśli politycznej, które nie są sprzeczne z deklaracją niniejszą". Problemy związane z rozpolitykowaniem korporantów były szczególnie istotne przed wojną kiedy to większość polskich korporacji była czynnie zaangażowana w działalność jakiejś partii politycznej. Dlatego też ruch korporacyjny kojarzył się często z bojówkami partyjnymi. W Arkonii, jako jednej z nielicznych Korporacji powstałych jeszcze przed istnieniem II Rzeczpospolitej, istniał zakaz, dotyczący członków czynnej Korporacji, "przynależności do partii i związków o charakterze politycznym jako ich członek czynny". Zapis ten istnieje do dziś. Ma to na celu chronić przed zbytnim zaangażowaniem się jej członków w politykę, co nie służyłoby rozkwitaniu przyjaźni. Arkon jest też przede wszystkim studentem i obowiązkiem jego jest wg Deklaracji Ideowej z 1921 r. "zdobycie specjalnej wiedzy". I choć wystąpienia polityczne dotyczące polskiej racji stanu były w historii Arkonii notowane, to starała się ona zawsze pozostawać niezwiązaną z poszczególnymi partiami.
Arkonia kładła silny nacisk na odbudowę tak długo nieobecnego na mapie państwa polskiego. "Arkon pracuje dla potęgi państwa polskiego... mimo wiekowych a szczytnych tradycji państwowych, z winy długotrwałej niewoli i rozdarcia między obce potęgi, naród polski w znacznej części zatracił odczucie realnej myśli państwowej." Jakże współczesna jest owa deklaracja.
W roku 1983, kiedy wydawało się, że Arkonia nie będzie mogła zacząć oficjalnie i otwarcie funkcjonować, przyjmując nie tylko osoby z rodzin arkońskich, zwykle z tzw. średniego pokolenia, ale studentów, powstała Deklaracja Ideowa przez niektórych nazywana testamentem Arkonii. Upoważnia do tego pkt 8 tej Deklaracji który mówi "TESTAMENTEM naszym jest...". Deklaracja podobna jest do Podania Kozłowskiego. Nie obserwujemy w niej ze zrozumiałych historycznie względów, entuzjazmu tak obecnego w Deklaracji z 1921 roku. Nie nawołuje ona do współtworzenia państwa polskiego. Wyjaśnia jedynie wartości którymi kierować ma się Arkon i przekazuje je swoim spadkobiercom duchowym.
Od 1992 roku, kiedy zaczęliśmy być zapraszani na spotkania w Bibliotece Związku Łowieckiego, począł kiełkować pomysł, że Arkonia, która zaczęła funkcjonować względnie normalnie powinna uaktualnić Deklaracje Ideową i poruszyć w niej problemy dziś nas nurtujące. Miałem szczęście uczestniczyć we wszystkich Komisjach Ideowych pracujących nad tą Ideologią i obserwować dyskusję nad tym, co winniśmy zapisać w nowej Deklaracji. Zarysowała się podstawowa różnica pomiędzy starszymi filistrami, a młodym pokoleniem Arkonów dotycząca potrzeby wyartykułowania i próby zdefiniowania pojęć, które przed wojną wydawały się oczywiste. Mianowicie podania na jakim systemie wartości opiera się Arkonia. Pomimo, że Arkonami byli muzułmanie, protestanci, żydzi i w większości katolicy, pojęcie człowieka uczciwego i prawego było wspólne i zrozumiałe. Obecnie nie jest oczywiste co każdy pod tym pojęciem rozumie. Dlatego zapisaliśmy zdanie mówiące, że Arkon kieruje się moralnymi wartościami kultury chrześcijańskiej. Wynika ono z faktu, że kultura europejska wyrosła z chrześcijaństwa i na nim się opiera.
Inne nowe hasła zawarte w Ideologii Arkonii dotyczą kierunków współczesnej kultury: permisywizmu i relatywizmu moralnego. Arkoni próbują przeciwstawić się ich negatywnym skutkom. Zjawiska te rozpowszechniły się w kulturze europejskiej i światowej stosunkowo niedawno, dlatego też we wcześniejszych Deklaracjach Ideowych Arkonii nie znajdziemy żadnych zapisów na ten temat. Z obserwacji jednak naszych rówieśników i nas samych wydaje się, że zjawiska te stanowią jedno z największych zagrożeń dla duchowości i postawy moralnej współczesnego człowieka.
W moim przekonaniu najskuteczniejszą obroną przed permisywizmem i relatywizmem są głębokie relacje międzyludzkie, a więc przyjaźń, która zawsze była fundamentem Arkonii. Fundament ten opiera się też na trwałym systemie wartości obiektywnych, a więc niezawisłych i niepodważalnych.
Łukasz Szumowski
(cetus 1993)
Warszawa, dnia 15.05.1999
O deklu
Każdy Arkon z pewnością potrafiłby wymienić kilka tradycji związanych z deklem. A to sztychowanie, a to, że się go nie zostawia w szatni na haku, a to, że zostawia się go pod opieką innego Arkona w pewnych określonych sytuacjach. Wszystkie te obyczaje są w Arkonii żywe i dobrze się mają. Wydaje się, że jedna tylko deklowa tradycja została zapomniana. Ta mianowicie, że dekiel należy nosić.
Nie chodzi oczywiście, o noszenie go na kwaterze, czy podczas arkońskich uroczystości, gdy jesteśmy w grupie i czujemy się mocni. Najważniejsze jest noszenie go na co dzień, gdy jesteśmy sami wśród obcych. Liczy się "kryterium uliczne".
Dlaczego tak wielu czynnych Arkonów nie nosi dekla? Dlaczego demonstrowanie swojej przynależności do Korporacji wydaje się niestosowne i niepotrzebne? Przyznam, że nie widzę poważnych przyczyn takiej konspiracyjnej postawy. Wystarczy spojrzeć na innych przechodniów - noszą ubrania z wielkimi symbolami międzynarodowych przedsiębiorstw krawiecko-szewskich (np. Nike, Adidas) i nie przejmują się, że komuś mogłoby to wydawać się dziwne. Dlaczego więc my mielibyśmy ukrywać fakt, że należymy do Arkonii, że wyznawane przez nas zasady są dobre i szlachetne, że chcemy kierować się "Prawdą a pracą"?
Odpowiedź jest bardzo prosta i da się streścić w zdaniu. Sądzę, że ci co nie noszą dekla, boją się skinów, którzy szybciej biją niż liczą. Niestety, zmiana gwiazdy z sześcioramiennej na siedmioramienną, której nasz Ogólny Zjazd Filistrów dokonał w 1920 roku, by odróżnić naszą Korporację od syjonistów, okazała się niewystarczająca. Wiem o tym dobrze, bo sam osobiście poniosłem tego konsekwencje. W Polsce A.D. 1999, gdzie Żydów prawie już nie ma, a ci co są, niczym szczególnym się nie wyróżniają, dekiel Arkonii daje nam szczególną możliwość - osobistego sondowania antypatii wobec Semitów.
Brak odwagi nie jest jednak wystarczającym wytłumaczeniem. Nie w Arkonii. Z brakiem odwagi, jak z każdą inną wadą należy walczyć. Z tymi, którzy chcieliby zacząć, podzielę się swoimi praktycznymi doświadczeniami.
Po pierwsze: jeśli w najbliższej okolicy zauważymy nieprzyjaźnie nastawioną grupę (skini, kibice Legii etc.), z której dobiegają nas głosy: "Stefan, patrz, to Żyd", "Ty Żydu!" lub podobne, to nie możemy zachowywać się biernie, bo to się źle kończy. Należy zareagować szybko i stanowczo. Wyjściem prostszym jest pokazać im dekiel i kazać dokładnie policzyć rogi. Zazwyczaj skutkuje. W przypadkach, gdy dysproporcja sił nie jest zbyt duża, można wystąpić bardziej pryncypialnie - w obronie prawa każdego do noszenia dowolnej czapki, niezależnie, czy jest żydowska czy nie. To ostatnie ma jednak tę wadę, że może utrwalić stereotyp, że faceci w granatowych czapkach to rzeczywiście Żydzi.
Po drugie: należy stosować metodę "małych kroczków", którą sam posłużyłem się z dobrym wynikiem. Najpierw nosimy dekiel jedynie na terenie uczelni, Krakowskiego Przedmieścia i Nowego światu. Te miejsca są stuprocentowo bezpieczne. Potem rozszerzamy strefę deklową na obszar całego śródmieścia. Trzeci etap to autobusy i osiedla peryferyjne. Przyznaję, że etap czwarty, czyli autobusy nocne, pozostawiam odważniejszym ode mnie, ale w tym przypadku możemy chyba zastosować tradycyjną regułę, że do lokali o kiepskiej reputacji Arkon nie wchodzi w barwach.
Po trzecie: kto powiedział, że reakcje publiki na widok zadeklowanego Arkona są wyłącznie negatywne? W ciągu ostatniego semestru z "Żydami" zetknąłem się może cztery razy. Tyle samo, albo i więcej miałem reakcji pozytywnych. Wielu ludzi, zwłaszcza w "pierwszej strefie", zaczyna już rozpoznawać arkoński dekiel i sądzę, że należy ich doń przyzwyczajać.
Odwagi, panowie studenci, w końcu Arkonia to organizacja zrzeszająca wyłącznie mężczyzn.
Bartłomiej Kachniarz (cetus 1995)
Wspomnienie o wspaniałym Człowieku, Ojcu i Arkonie
Bekir Borys Assanowicz urodził się 10 kwietnia 1910 r. na terenie ówczesnej carskiej Rosji w rodzinie polskich Tatarów, w miejscowości Suszczewo.
Rodzina Assanowiczów, kreśląca się od wieków tatarskim herbem Akszak, (co w tłumaczeniu wg herbarza Dziadulewicza znaczy kara albo obrona), znana była z pielęgnowania tradycji tatarskich i muzułmańskich, a także z wielkiego patriotyzmu. Rodzina Połtorzyckich z Daubuciszek, z której pochodziła Elmira - matka Bekira, kultywowała tradycje wojskowe, tak bliskie polskim Tatarom, i znana była ze swego oddania Ojczyźnie. W 1918 r. ojciec Bekira - Mustafa zostaje przeniesiony służbowo na wileńszczyznę i osiada wraz z rodziną w Jaszunach.
Wyrastający w charakterystycznej dla Wileńszczyzny patriotycznej atmosferze, Bekir Assanowicz uczył się w gimnazjum im. J. Lelewela w Wilnie. Codzienne dojazdy koleją do Wilna z oddalonych o 30 km Jaszun, gdzie mieszkali rodzice i rodzeństwo, były ceną za możliwość mieszkania nad ukochaną rzeką Mereczanką, wśród zieleni pięknych lasów i kolorytu pól Wileńszczyzny.
Jaszuny, będące jednym z wielu skupisk polskich Tatarów na Kresach Wschodnich, miały istotny wpływ na kształtowanie osobowości młodego Bekira. Tam powstały przyjaźnie na całe życie. To tam właśnie w wieku dziewięciu lat rozpoczął swoją myśliwską przygodę, poznał polowanie z ogarami ojca, rozkoszował się odgłosami toków cietrzewi.
Gimnazjalista Bekir to niezwykle ambitny i pełen poczucia honoru młodzieniec, słynny w szkole nie tylko ze zwycięskiego pojedynku na szable (pojedynki były absolutnie zabronione), ale także ze znakomitych wyników w nauce. W 1929 r. ukończył naukę w gimnazjum uzyskując maturę z jedną z czołowych lokat. W tym samym roku rozpoczął studia na Wydziale Leśnym SGGW, z których zrezygnował w 1930 r. na rzecz Wydziału Inżynierii Lądowej Politechniki Warszawskiej.
Studia na PW to okres zainteresowania i zafascynowania Arkonią, do której został przyjęty w r. 1932. Od tego momentu jego losy wiążą się na stałe z najbliższymi przyjaciółmi: Romanem Osiecimskim, Zbigniewem Leśniowskim, Władysławem Wiorogórskim, Zygmuntem Wyganowskim, Henrykiem Wojciechowskim, Romanem Sroczyńskim, Stefanem Wilskim, Janem Nielubowiczem.
Bekir Assanowicz zdobył duże uznanie i zaufanie kolegów, którzy w roku akademickim 1935/36 wybrali go prezesem Korporacji. Wydarzył się wtedy w Arkonii jedyny i charakterystyczny przypadek. Głosowano wniosek, czy Arkonia jako organizacja ma wziąć udział w ślubach jasnogórskich młodzieży akademickiej. Prezes Korporacji - uczciwy muzułmanin - nie mógł głosować, nie mógł też zgodnie z obowiązującą w Korporacji zasadą wstrzymać się od głosu. Był to jedyny przypadek, gdy Arkon został zwolniony z obowiązku głosowania, a praktycznie wstrzymał się od głosu.
Rok 1936 to też rok rozpoczęcia służby wojskowej w Szkole Podchorążych Rezerwy Artylerii Konnej we Włodzimierzu Wołyńskim. Zgodnie z tradycją rodzinną, jeśli służba wojskowa to w kawalerii, a tu nagle przydział do artylerii konnej. Nie było to dziełem przypadku, gdyż pierwszy przydział dla mojego Ojca był do zwykłej artylerii. Dopiero raport u dowódcy pułku, wnikliwe wyłożenie konieczności kontynuowania tradycji, niewątpliwy szacunek dowódcy pułku do tradycji tatarskich i jego pomoc w przeniesieniu Ojca do artylerii konnej, umożliwiły mu odbycie służby wojskowej w warunkach zbliżonych do tradycji rodzinnych. Ojciec mój po ukończeniu podchorążówki dostał przydział do Suwalskiej Brygady Kawalerii pod dowództwem gen. Podhorskiego, do 4 Dywizjonu Artylerii Konnej dowodzonej przez płk Ludwika Kijoka.
Po ukończeniu służby wojskowej w 1937 r. ojciec rozpoczął pracę w Biurze Planowania Krajowego przy gabinecie premiera Eugeniusza Kwiatkowskiego, obronił pracę dyplomową na Wydziale Inżynierii Lądowej PW, otrzymał tytuł magistra inżyniera budownictwa lądowego i wyjechał na stanowisko pełnomocnika ds. budowy dróg w rejon Zagórza. W niezwykle trudnych warunkach technicznych, w terenie pełnym konfliktów etnicznych, budował sieć dróg lokalnych. Współpraca z bezpośrednim otoczeniem premiera Kwiatkowskiego i spotkania z samym premierem wywarły ogromny wpływ na styl pracy i charakter młodego inżyniera.
W 1937 r. przeszedł w stan filisterski i od razu został wiceprezesem Związku Filistrów.
Kilka dni przed mobilizacją w sierpniu 1939 r. to moment pożegnania z przyjaciółmi Arkonami, pożegnanie na zawsze z kwaterą na Wilczej, tak bliską sercu i będącą niemym świadkiem wielu niezapomnianych wydarzeń, krótka wizyta w Wilnie i Jaszunach u Rodziców, a następnie wyjazd do Suwałk do Brygady Kawalerii.
Wrzesień 1939 r. ojciec rozpoczął w Suwalskiej Brygadzie Kawalerii walką z dywizją pancerną generała Guderiana, atakującą z terenu Prus Wschodnich a także z oddziałami sowieckimi atakującymi od 17 września.
Suwalska Brygada Kawalerii szła na odsiecz Warszawie. Pod koniec września Brygada po zwycięskiej bitwie pod Suchowolą znajdowała się pod Kockiem w ramach Samodzielnej Grupy Operacyjnej "Polesie", dowodzonej przez generała Franciszka Kleeberga. Zamknięta w okrążeniu przez przeważające siły niemieckie, dzielnie broniła się pod Wolą Gułowską, 5 km od Kocka.
Bekir Assanowicz był dowódcą zwiadu artyleryjskiego, prowadząc ogień dział baterii 4 DAK. W trakcie przegrupowania oddziałów spotkał fil. Tytusa Wilskiego, podporucznika w jednym z pułków piechoty. Przywitanie było niezwykle serdeczne i jednocześnie było pożegnaniem. Kilka godzin później fil. Wilski zginął bohatersko.
W momencie szczytowego zagrożenia i konieczności ewakuacji sztandaru Brygady, Ojciec zgłosił się na ochotnika. Owinięty sztandarem, w asyście dwóch przybocznych, ruszył nocą aby przebić się przez pierścień okrążenia. Fortel udał się, jednakże o świcie grupę odkrył niemiecki patrol motocyklowy. Bekir Assanowicz i jego przyboczni starali się zgubić wroga. Niemcy strzelali z karabinów maszynowych zamontowanych na koszach motocykli.
Trójka kawalerzystów rozdzieliła się. Po kilku kilometrach ojciec zauważył, że jego ukochany ogier Eros jest ciężko ranny w brzuch. Decyzja była jedna, trzeba skrócić cierpienie konia. Dalszą drogę do wyznaczonej leśniczówki Lipiny, Bekir Assanowicz przebył pieszo. Sztandar został przekazany w wyznaczone miejsce i zakopany. Ojciec zarekwirował konia i przedarł się nocami do swojego oddziału.
Rozkazem dowódcy Brygady, Bekir Assanowicz za swoje bohaterstwo został przedstawiony do odznaczenia Krzyżem Srebrnym Orderu Virtuti Militari V Klasy i awansowany do stopnia podporucznika.
Po kapitulacji nadszedł gorzki moment pójścia do niewoli. Bekir Assanowicz złożył broń. Miał przy sobie kalendarzyk Arkonii na rok 1939. Wydarł kartki z zapiskami z sierpnia, września i pierwszego tygodnia października i ukrył je w cholewie swojego oficerskiego buta. Resztę kalendarzyka z adresami Arkonów i zapiskami spalił. Pożółkłe kartki z kalendarzyka do dziś są w mieszkaniu na Filtrowej i stanowią swego rodzaju relikwię.
Szlak oflagów mego Ojca to twierdza Colditz, po kilku miesiącach Neuebrandenburg, a dalej Prenzlau, Grossborn. W Grossborn niemiecki komendant oflagu poinformował ppor. Bekira Assanowicza, że wielki tatarski mufti krymski popisał pakt ugody z Niemcami i na tej podstawie polscy Tatarzy podpisując odpowiednią listę lojalności mogą być zwolnieni z niewoli. Odpowiedź była prosta - proszę nie znieważać honoru polskiego oficera i żołnierza, żadnego podpisu nie będzie. Powrót do baraku, pytające, ciężkie milczenie kolegów - z takich wizyt się nie wraca lecz jest się wywożonym w nieznane. Milczenie przerwał dzielący sąsiednią pryczę fil. Władysław Wiorogórski. On doskonale wiedział, czego Arkon nie zrobi. Relacja z przesłuchania wyjaśniła sytuację.
Podczas ewakuacji oflagu, wycieńczony doszedł pieszo do Lubeki, a następnie do Sandbostel. Nadszedł dzień 4 maja 1945 r. i wyzwolenie przez oddziały brytyjskie. Rekonwalescencja nad morzem i decyzja o powrocie do kraju, pierwszym transportem, znowu na zwiad, tym razem czy inni koledzy też mogą wracać, ustalony został kod dla wiadomości w korespondencji. Pomimo wielu kuszących propozycji wyjazdu do Kanady, Australii, USA, twardo zdecydował się na powrót do kraju. Wiedział, że kraj potrzebuje inżynierów. 18 grudnia przyjechał do Warszawy. Zgłosił się do Biura Odbudowy Stolicy, gdzie znalazł kolegów z PW i pracę. Na ulicy spotkał Halę Dłużewską, siostrę fil. Włodzimierza Horbaczewskiego, która przekazała mu wiadomość, iż na ul. Bagatela mieszkają rodzice Zbyszka Leśniowskiego - przyjaciela i oldermana. W Wigilię świąt Bożego Narodzenia poszedł tam i zastał rodziców Zbigniewa. Przyjęli go z otwartymi rękoma, i zaproponowali wspólną wieczerzę ze Zbyszkiem i Alinką Leśniowskimi u teściów Zbyszka na ul. Smulikowskiego.
W czasie wigilijnej kolacji występujący jeszcze w mundurze Bekir poznał swoją przyszłą żonę - Zofię Gałęzowską i jej ojca, a przyszłego teścia, znanego warszawskiego okulistę, doktora Feliksa Gałęzowskiego.
Wkrótce Ojciec dostał propozycję pracy w Centralnym Urzędzie Planowania na stanowisku dyrektora departamentu transportu drogowego i lotniczego. Uczestniczył w organizacji budowy krakowskiego lotniska w Balicach.
Nawiązał kontakt z rodziną. Ojciec - Mustafa zmarł w czasie wojny, matka - Elmira, praktycznie wysiedlona z Jaszun, była ciężko chora w Barczewie na Mazurach, brat - Jakub po kilku latach partyzantki w Wileńskiej Brygadzie AK był w Olsztynie, siostra - Zofia czekała w Wilnie na powrót swojego męża z Syberii.
31 lipca 1948 r. to dzień ślubu Bekira z Zofią Gałęzowską. świadkami byli filistrowie Władysław Wiorogórski i Zbigniew Leśniowski.
Utrzymywał żywe kontakty z kolegami Arkonami, był bliskim sąsiadem filistrów Zygmunta Wyganowskiego i Stefana Wilskiego. Po kilku latach pracy w Państwowej Komisji Planowania Gospodarczego nadszedł czas poważnych kłopotów. Zaczęły się szykany w pracy, przełożeni uważali bezpartyjność mojego Ojca za wielki minus i wystarczający powód do braku zaufania. Do tego przedwojenna przeszłość, powrót z Zachodu. W niedługim czasie stracił stanowisko i pracę, jednakże prawie natychmiast dostał propozycję stanowiska w tworzącym się Ministerstwie Transportu Drogowego i Lotniczego. Krótko był szefem jednego z departamentów, zaś po niezbyt długim czasie znowu został zwekslowany na boczny tor, jednakże z wykorzystaniem jego wiedzy zawodowej, gdyż był doradcą ministra. Tak doczekał październikowej odwilży.
W 1957 r. polskie przedsiębiorstwo Cekop wygrało przetarg na odbudowę Kolei Hedżaskiej prowadzącej przez Jordanię, Syrię i Arabię Saudyjską. Jednym z twórców tego sukcesu był inż. Bekir Assanowicz. Jako szef ekipy ofertowej, dokonującej rekonesansu w terenie i objazdu trasy kolei, został przyjęty przez Wielkiego Muftiego i złożył listy w imieniu rządu polskiego proszące o poparcie dla polskiej firmy. Było to możliwe tylko dlatego, że przyjęto go jako brata muzułmanina z dalekiej i nieznanej Polski. Tatarska krew i wiara były wystarczającymi argumentami aby udzielić poparcia. Ojciec został mianowany kierownikiem kontraktu. Niestety po kilku miesiącach trud poszedł na marne. Silne i konkurencyjne firmy amerykańskie doprowadziły do zerwania umowy i przejęły kontrakt. Cekop musiał się zadowolić odszkodowaniem.
Kolejne 4 lata pracy w Resorcie Komunikacji na stanowiskach doradczych zaowocowały mianowaniem Bekira Assanowicza, pomimo jego bezpartyjności, na stanowisko jednego z Zarządzających w OSŻD - unii kolei krajów socjalistycznych, stanowiącej odpowiednik UIC (Union Internationale des Chemins de Fer). Stworzył Centralny Ośrodek Badań i Rozwoju Techniki Kolejnictwa w Warszawie, gdzie rozpoczął prace nad automatyzacją i komputeryzacją PKP. Opracował szereg publikacji fachowych i otrzymał stopień samodzielnego pracownika naukowego PAN.
Został zaproszony do udziału w Międzynarodowej Grupie Cybernetycznej UIC, gdzie prezentował polskie osiągnięcia. Był początkowo jedynym przedstawicielem z bloku wschodniego. Niestety, w połowie lat 60-tych MSW odebrał mu prawo do wyjazdów za granicę, blokując paszport. Postawiono mu zarzut działania na szkodę państwa. Sednem sprawy była przynależność do Arkonii i udział w jej życiu powojennym, m.in. w Komerszu 80-lecia. Od tego momentu przez kilkanaście miesięcy sprawował swoją międzynarodową funkcję korespondencyjnie. Po wielu interwencjach zwierzchników przywrócono mu prawo do podróżowania za granicę.
Ojciec skończył karierę zawodową w wieku 70 lat. Wychował wielu znakomitych inżynierów i naukowców, piastujących dziś wysokie stanowiska naukowe i administracyjne. Wszystko to łączył z ukochanym myślistwem, pracą na działce i kontaktami z kolegami. Działał w Gminie Warszawskiej Muzułmańskiego Związku Religijnego, był też aktywny w Kole Kleeberczyków. Wszystko to robił z pogodą ducha, opanowaniem, ogromnym zaufaniem do współpracowników, skromnością i uczynnością.
Był zwolennikiem twardego wychowania młodzieży, w poszanowaniu do ludzkiej pracy i tradycji. Starał się przekazać najlepsze wzorce zarówno mnie, jak i moim przyjaciołom.
Wraz z fil. Stefanem Wilskim i rodzinami zorganizował swoistą pielgrzymkę do Kocka w dniu sprowadzenia prochów gen. Kleeberga. Wspólnie odwiedzaliśmy miejsca boju, śmierci kolegów. Bliskie związki rodzinne z fil. Zbigniewem Leśniowskim to też okazja do spotkań i przekazywania młodzieży tradycji i zwyczajów. Arkonia była wszechobecna na tych spotkaniach. Wspomnienia i opowieści niejednokrotnie przenosiły nas młodych w inny, tak piękny, lecz trudny do odnalezienia świat.
Częste spotkania z fil. Romanem Sroczyńskim były okazją do bieżącej analizy zdarzeń, komentarzy do życia odrodzonej Arkonii i Związku Filistrów, a także wspaniałą okazją do wspólnych wypraw myśliwskich.
Niezwykle istotnymi momentami były coroczne wizyty w leśnej siedzibie fil. Romana Osiecimskiego w Borach Tucholskich. Wspólne wakacje dwóch przyjaciół, wspomnienia z polowań na głuszce i cietrzewie w Puszczy Hołubickiej, wspólnych wypraw myśliwskich na Pomorze, pozwalały choć na chwilę zapomnieć, jak umyka czas. Wspaniałe wyniki grzybobrań w okolicach domu Romana Osiecimskiego nie zostały do dziś pobite.
Ojciec w swym codziennym życiu podkreślał zawsze fakt przynależności do Arkonii i jej ogromny wpływ na kształtowanie postaw ludzi, cech tak innych w trudnej rzeczywistości "dyktatury proletariatu".
W tym wszystkim dzielnie sekundowała Mu przez ponad 50 lat żona Zofia, wspaniała kronikarka wydarzeń i animatorka wielu spotkań.
Niestety dla każdego nadchodzi czas pożegnań. Bekir Assanowicz zmarł 27 maja 1999 r. Pożegnaliśmy Go na warszawskim Cmentarzu Tatarskim. Obecność wielu przyjaciół i znajomych, cicha modlitwa imamów, pochylony nad mogiłą sztandar Arkonii, dźwięk kawaleryjskiej trąbki i huk salw kompanii honorowej, to wszystko świadczy o Jego życiu. Z oddali słychać było krzyk bażanta; zapewne wzywał Go na Dzikie Pola.
Stefan Bekir Assanowicz (cetus 1996)
Przy grobie śp. Adama Marcina Borowskiego
Żegnamy z głębokim żalem śp. Adama Marcina Borowskiego - Filistra Arkonii, dla którego dewiza "Prawdą a pracą" była drogowskazem w życiu.
Śp. Adam w czasie swych studiów prawniczych został 68 lat temu, tj. w 1930 roku przyjęty do Korporacji Akademickiej Arkonia. Tak jak inni Arkoni, związał się z nią do końca życia. Z Arkonią związali się także Jego najbliżsi.
Po II wojnie światowej działalność Arkonii w Polsce, podobnie jak i innych korporacji akademickich, była zakazana. Oczywiście Arkoni spotykali się i nawet w szczupłym swym gronie czuli się u siebie, bo zgodnie ze starym zwyczajem: gdzie trzech Arkonów - tam kwatera. Dopiero w końcu lat 50-tych były pierwsze większe spotkania arkońskie - w 1958 r. majówka na kilkadziesiąt osób i w 1959 r. uroczystości 80-lecia istnienia Arkonii. Niektórzy z kolegów byli następnie poddani śledztwu i ponieśli konsekwencje swej wierności arkońskim ideałom - m.in. śp. filister Adam Borowski.
Gdy po odzyskaniu niepodległości stało się możliwe odrodzenie Arkonii, był jednym z 25 Arkonów reaktywujących w 1990 roku oficjalne istnienie Stowarzyszenia Arkonia. Organizacja ta powoli zmieniła się w korporację akademicką. W 1995 filistrzy - seniorzy reaktywowali oficjalnie Związek Filistrów Arkonii. Adam był jego członkiem.
Członkowie Arkonii wiążą się z nią dozgonnie, ale na ogół nie sami, gdyż z Arkonią wiążą się też ich najbliżsi. Po reaktywowaniu Związku Filistrów Arkonii, z inicjatywy filistrowej Jadwigi Borowskiej, reaktywowało działalność Koło Filistrowych i Filistrówien Arkonii. W nadzwyczaj gościnnym i serdecznym domu przy ul. Olszynki Grochowskiej bywali nie tylko Arkoni, ale i Panie związane z Korporacją czy Związkiem Filistrów. Dziś w Kole Filistrowych i Filistrówien Arkonii są dwie córki i wnuczka śp. Adama.
Nasz brat Arkon, śp. Filister Adam M. Borowski, pozostanie w naszej wdzięcznej pamięci. W imieniu całej Arkonii składam najszczersze kondolencje Rodzinie zmarłego śp. Adama.
Po życia znoju wieczny mu spokój i wieczna cześć.
Zbigniew Jan Tyszka
(cetus 1982)
Warszawa, 1998 r.
Przy grobie śp. Filistra Jana Podoskiego
Z głębokim żalem żegnamy dziś filistra Arkonii, śp. Jana Podoskiego, dla którego ideały Arkonii, zawierające się w naszej dewizie "Prawdą a Pracą" były drogowskazem w życiu. Śp. filister Jan Podoski w okresie swych studiów na Politechnice Warszawskiej został w 1924 roku - nawiasem mówiąc razem z moim ojcem - przyjęty do Korporacji Akademickiej Arkonia. Do 1928 roku był czynnym korporantem-barwiarzem. W tym czasie pełnił różne funkcje społeczne, m.in. przez 2 lata (od 1925 roku) był członkiem Prezydium Bratniej Pomocy Politechniki Warszawskiej, a w roku akademickim 1926/27, z ramienia Arkonii, członkiem Prezydium Związku Polskich Korporacji Akademickich. Po ukończeniu studiów przeszedł do Związku Filistrów Arkonii. W naszym Stowarzyszeniu był do końca swych dni.
Relacje między Arkonami są bardzo bliskie, przyjacielskie, można powiedzieć braterskie, gdyż z Arkonią jej członkowie wiążą się na całe życie. I chociaż w okresie powojennym oficjalna działalność Arkonii była zakazana, to koledzy utrzymywali kontakty, spotykali się. Dążyli do odnowy działalności korporacji akademickich, a w szczególności swojej umiłowanej Arkonii. Śp. Jan Podoski był jednym z filistrów, którzy w 1982 roku, w stanie wojennym, postanowili przyjąć do Arkonii kolegów z mego pokolenia. Celem miało być stworzenie możliwości przekazania w wolnej Polsce ideałów Arkonii przyszłym studentom.
Na szczęście w 1990 roku stało się możliwe oficjalne zarejestrowanie Stowarzyszenia Arkonia, które od 1992 roku rozpoczęło przyjmowanie w swe szeregi studentów. W roku 1995 został oficjalnie ponownie zarejestrowany Związek Filistrów Arkonii, a śp. Filister Jan Podoski został jego pierwszym prezesem. Od 1996 roku oficjalnie istnieje Korporacja Akademicka Arkonia. Marzenie filistrów-seniorów, m.in. śp. Jana Podoskiego, spełniło się.
Podobnie jak inni koledzy brał On udział w latach 80-tych i 90-tych w zajęciach kształceniowych Arkonów, prowadząc wykłady. Przekazywał mam młodszym ideologię, zwyczaje i zasady postępowania w Arkonii oraz szacunek dla tradycji Pamiętam też Jego wystąpienia na inne tematy, np.: o organizacji wojennej radiowej i lotniczej łączności z Krajem czy oczywiście na temat warszawskiego metra.
Żegnamy dziś naszego brata Arkona, śp. Filistra Jana Podoskiego, który był z nami przez 74 lata. Zaiste mało jest organizacji społecznych, z których ideałami członkowie utożsamiają się na całe życie. W imieniu całej Arkonii, Korporacji Akademickiej i Związku Filistrów, pragnę złożyć Rodzinie śp. Filistra Jana Podoskiego najszczersze kondolencje.
Cytując słowa komerszowej "Pieśni otwarcia", chcę powiedzieć:
Bratu po życia znoju... Wieczny spokój, wieczna cześć!
Zbigniew Jan Tyszka
(cetus 1982)
Warszawa, 1998 r.
Rue d'Ulm
W sercu Dzielnicy Łacińskiej, 500 metrów od Panteonu, gdzie spoczywają "święci" Republiki Francuskiej, przy rue d'Ulm, mieści się Ecole Normale Superieure (ENS) - jedna z kilkunastu francuskich grandes écoles. Grandes écoles (dosł. wielkie szkoły) są dość unikalnym wytworem francuskiego systemu szkolnictwa wyższego. W przeciwieństwie do francuskich uniwersytetów, by się tam dostać, trzeba bowiem zdać egzamin wstępny lub zostać przyjętym w drodze konkursu; ponadto liczba uczniów jest niewielka i z reguły nie przekracza kilkuset, a system nauczania, a także tryb życia uczniów różni się znacznie od tego, który występuje na innych uczelniach. Najbardziej znanymi grandes écoles są niewątpliwie Ecole Nationale d'Administration - podyplomowa uczelnia kształcąca ogromną większość francuskich kadr administracyjnych i politycznych (zwanych z tego powodu niezbyt pochlebnie "enarchami") oraz podlegająca ministerstwu obrony Ecole Polytechnique, której uczniowie do dziś kilka razy w ciągu studiów muszą zakładać na oficjalne uroczystości wojskowe mundury.
Ecole Normale została założona w 1794 r. przez thermidorian, jako instytucja szkolnictwa wyższego, mająca na celu kształcenie nauczycieli, którzy zgodnie z założeniami mieli być "nie tylko ludźmi wykształconymi, ale i ludźmi umiejącymi kształcić". Potrzeba takiej instytucji w młodej Republice wynikała z chęci wcielenia w życie ideałów oświecenia, niskiego poziomu oświaty w przedrewolucyjnej Francji, a także z szybkiego rozwoju nauk jaki rozpoczął się w XVIII w. Specyficzną cechą szkoły było to, że gromadziła ona w swych murach wszystkie nauki, a także to, że poprzez kształcenie nauczycieli, a dzięki nim całego społeczeństwa, miała popularyzować nowe idee i formy wiedzy, a przez to umacniać rewolucyjną Francję. Od początku jako wykładowców w ENS zaangażowano wybitnych naukowców, takich jak astronom i fizyk Pierre Simon de Laplace, czy też matematyk Louis de Lagrange. Wprowadzono również nowe formy nauczania, jak seminaria tj. dyskusje między wykładowcą i studentami, co było dużym przełomem w porównaniu z tradycyjnymi wykładami.
W burzliwym okresie rewolucji, I cesarstwa i restauracji szkoła była dwa razy likwidowana i dwa razy ponownie powoływana do życia, w tym drugi raz w 1826 r. Od tego czasu z wyjątkiem okresów wojny francusko-pruskiej 1870 r. i I wojny światowej szkoła funkcjonuje nieprzerwanie. W 1843 r. rozpoczęto budowę jej obecnej siedziby przy rue d'Ulm 45, a w 1845 r. szkoła przybrała dzisiejszą nazwę Ecole Normale Superieure. W 1985 r. ENS połączyła się ze swoją żeńską odmianą - Ecole Superieure de jeunes filles i od tego czasu mieści się również przy boulevard Jourdan i w Montrouge.
Zgodnie z założeniami szkoła miała kształcić nauczycieli i wykładowców; normaliens (czyli uczniowie lub absolwenci ENS) wykładali więc w liceach, na uniwersytetach i w grandes écoles. Z czasem jednak szkoła stała się również ośrodkiem badawczym; w drugiej połowie XIX w. Ludwik Pasteur (przyjęty do szkoły w 1843 r.), administrator szkoły i dyrektor nauk ścisłych, dokonuje tu wielu fundamentalnych odkryć dotyczących drobnoustrojów; po II wojnie światowej badania nad optyką, mające zastowanie m.in. przy konstrukcji lasera, prowadzi tu zespół Alfreda Kastlera (rocznik 1921), nagrodzonego w 1966 r. nagrodą Nobla w dziedzinie fizyki. ENS kształci jednak nie tylko naukowców, ale i humanistów - historyków, socjologów, filozofów; jej mury przekraczają kolejno filozof i noblista Henri Bergson (1878), jeden z twórców socjologii Emile Durkheim (1879), czy wreszcie czołowy egzystencjalista Jean-Paul Sartre (1924). Wielu normaliens szybko porzuca jednak naukę i angażuje się w działalność polityczną, jak premier Francji w okresie Frontu Ludowego Leon Blum (1890), wieloletni przywódca francuskich radykałów Edouard Herriot (1891), czy wreszcie Alain Juppé (1964) - minister spraw zagranicznych i późniejszy premier Francji w latach 90-tych.
By jednak stać się normalien droga jest niełatwa. Po ukończeniu liceum i zdaniu matury, młody Francuz trafia do classes préparatoires (tzw. khâgnes) - specjalnych uczelni przygotowujących do egzaminów do grandes écoles. W khâgnes czekają go dwa trudne lata, podczas których będzie musiał opanować całą wiedzę potrzebną do egzaminu. O ile nie powiedzie mu się za pierwszym razem, jak to miało miejsce w przypadku młodego Georges Pompidou (1931), zawsze może powrócić do khâgnes i spróbować szczęścia w następnym roku. Zdaniem niektórych studentów bywa to opłacalne, gdyż kandydaci, którzy powtarzają khâgnes, odnotowują potem największe osiągnięcia, co przypadek drugiego prezydenta V Republiki zdaje się potwierdzać.
Po egzaminach, które pomyślnie przechodzi obecnie ok. 10% kandydatów (czyli ok. 200 studentów), młody normalien staje się urzędnikiem państwowym na stażu, w związku z czym zaczyna dostawać całkiem pokaźną pensję. Jego życie na pierwszym roku koncentruje się przy Rue d'Ulm - tu w jednym budynku mieści się bowiem internat, sale wykładowe, laboratoria, kantyna (tzw. pot), kilka bibliotek, bar itp. W efekcie młody student nie musi właściwie opuszczać murów ENS, chyba że udaje się na zajęcia na inną uczelnię. Obecnie tryb życia studentów nie jest już ściśle uregulowany, ale regulamin z 1810 r. przewidywał m.in. pobudkę o 5.30, wspólną modlitwę o 6.00 i gaszenie światła o 22.00.
Tryb nauczania w ENS jest specyficzny i różni się od nauki na uniwersytecie. Normalien wybiera bowiem za radą swojego tutora (tzw. caiman) interesujące go zajęcia na różnych wydziałach i uczelniach. Tam też zdaje egzaminy i uzyskuje dyplomy. Szkoła jest jedynie "pośrednikiem" - dzięki niej normalien może ukończyć dwa wydziały, szybciej skończyć studia, kilkakrotnie zmienić w trakcie studiów ich profil (znane są przypadki ludzi zdających do ENS na historię, którzy ukończyli ją z dyplomem biologa). ENS daje poza tym swoim uczniom swoistą nietykalność - według opinii studentów Sorbony, normaliens pojawiają się na zajęciach z reguły raz w miesiącu, a potem i tak dostają najlepsze oceny. Wreszcie ENS sama organizuje różne seminaria i wykłady, choć mają one z reguły niewiele wspólnego z normalnym tokiem studiów i służą raczej zgłębieniu tematów, które interesują wykładowców i uczniów. Przykładowo w tym roku studentom zaproponowano m.in. seminaria zatytułowane "Etyka Spinozy", "Młodzi i pieniądze", "O historii bitwy, o historii walki". Prócz tych zajęć do dyspozycji studentów jest również licząca 750 tys. woluminów biblioteka, po której każdy może swobodnie buszować poszukując interesującego go dzieła - w efekcie z reguły prócz poszukiwanej książki wychodzi z biblioteki jeszcze z pięcioma innymi, które także chciałby przeczytać. Ważnym elementem życia naukowego szkoły jest przygotowywanie studentów do kolejnych egzaminów i dyplomów, a także szeroki wybór języków obcych - normaliens mogą się więc uczyć nie tylko greki, łaciny, niemieckiego czy angielskiego, ale również klasycznego ormiańskiego, aramejskiego, współczesnego arabskiego, rosyjskiego, czeskiego... Ponieważ ENS jest zobowiązana zorganizować zajęcia jeżeli znajdzie się odpowiednia liczba chętnych, to w zeszłym roku odbywał się również lektorat języka polskiego. W tym roku jednak jego organizator wyjechał na studia na Uniwersytet Warszawski i lektorat przerwał działalność. Wyjazdy za granicę są zresztą integralną częścią życia naukowego studentów ENS, którzy masowo wyjeżdżają na wymianę do USA, Wielkiej Brytanii, Niemiec, Włoch, a jeżeli zechcą, to szkoła organizuje wymianę z bardziej "egzotycznym" krajem, np. z Polską.
Cztery lata spędzone w ENS to jednak nie tylko nauka. Szkoła dostarcza też wielu innych rozrywek. W podziemiach rue d'Ulm działa bar (la K-fet), w którym co wieczór gromadzą się tłumy uczniów. Prócz kilku bibliotek naukowych działa również czytelnia komiksów dysponująca ogromnym wyborem francuskiej i belgijskiej klasyki, a także dobrze zaopatrzona wypożyczalnia płyt CD. W szkole działa duszpasterstwo, kilka sekcji sportowych, różne kluby. Przed wojną jednym z bardziej niekonwencjonalnych zajęć normaliens było wspinanie się po paryskich dachach... W efekcie pierwsze lata mijają tu niektórym normaliens raczej na zabawie niż na nauce. Dopiero pod koniec studiów, gdy przed studentami staje widmo agrégation - egzaminu uprawniającego do nauczania w liceach i na uczelniach, w kantynie można przy śniadaniu spotkać normaliens, którzy z obłędem w oczach biegną na zajęcia.
Po opuszczeniu murów szkoły normaliens, jako urzędnicy państwowi, muszą pracować przez 10 lat (wliczając okres studiów) w instytucjach państwowych. Zachowują jednak kontakt ze szkołą. Prawie zawsze w szkole można bowiem spotkać tych tzw. archicubes, czyli absolwentów ENS, którzy przychodzą na niektóre seminaria, korzystają z biblioteki, czy wreszcie wpadają wieczór, by pograć w szachy ze swoimi dawnymi kolegami. Jest też regułą, że archicubes z sympatią odnoszą się do młodych normaliens i starają się im pomóc w życiu, niezależnie od tego czy spotkają ich w szkole, na uczelni, na gruncie zawodowym czy prywatnie. Wszystko to sprawia, że rue d'Ulm pozostaje dla nich wspaniałym wspomnieniem na całe życie.
Andrzej R.J. Szeptycki
(cetus 1995)
Paryż, listopad 1999
Najtrudniejszy pierwszy (k)rok
O problemie narkotyków w środowisku arkońskim nie mówi się. Mam nadzieję, że nikt z nas i naszego bliskiego otoczenia nie miał, nie ma i nie będzie miał z tym kłopotu. Jednak znane jest zjawisko, że dobrze ustawieni życiowo młodzi ludzie (na studiach, w dobrych firmach) biorą narkotyki. W większości przypadków o tym nie wiemy. Ale gdy czasem zauważymy, to nie bardzo wiemy co z tym fantem począć.
Dlatego poniżej zamieszczam tekst młodego człowieka, który brał i któremu udało się wyjść z nałogu. Można stwierdzić, że człowiek mający dopiero dwadzieścia kilka lat, już parę z nich ma przegranych. Przerażające. Niektóre sformułowania w jego tekście są dość specjalistyczne, ale myślę, że zrozumiałe dla czytelnika.
Uważam, że autor powinien zostać dla nas anonimowy.
Zbigniew J. Tyszka (cetus 1982)
Właśnie mija mój pierwszy rok trzeźwości. Jestem bardzo szczęśliwy, że tak długo udało mi się wytrzymać bez brania narkotyków. I mam nadzieję, że następny dzień, tydzień, miesiąc, rok uda mi się żyć w trzeźwości.
Z tej okazji staram się cofnąć pamięcią i przypomnieć sobie jak zaczął się mój kontakt z narkotykami, co czułem, jak tłumaczyłem sobie zażywanie i jak zrobiłem pierwsze kroki aby żyć na nowo.
Pierwszy kontakt z narkotykami miałem w 1994 roku i to było tzw. spróbowanie - sprawdzenie co to jest, jak jest po wzięciu. To było jednorazowe. Ale na początku 1996 roku spróbowałem "Browne'a" tj. heroiny. Na początku brałem sportowo - po jednej "kresce" na dzień, ale nie codziennie, tylko co 3-4 dni. Wtedy myślałem, że w ten sposób się nie uzależnię. Ale cóż, myliłem się. Po 5-7 razach już czułem pierwsze oznaki uzależnienia tj. dreszcze. Wtedy jeszcze o tym nie wiedziałem. Myślałem, że może się przeziębiłem. Jednak, gdy wziąłem "kreskę" to dreszcze znikały. I tak sobie brałem. Ale z heroiną jest tak, że gdy człowiek parę razy weźmie i to nawet bardzo nieduże dawki, to już jest uzależniony i z tygodnia na tydzień, z dnia na dzień musi brać częściej i większe dawki. I tak ze mną było. W ciągu niecałych 3-4 miesięcy mój organizm domagał się codziennej i dużo większej dawki narkotyku. Zawsze mówiłem sobie, że muszę zjeść "śniadanie", "drugie śniadanie", "obiad", "podwieczorek", "kolację". A wszystko po to, aby zniweczyć tzw. skręta (ostry ból fizyczny), aby normalnie funkcjonować w domu i w pracy. I tak żyłem trzy lata, myśląc tylko o tym jak i kiedy wziąć.
Pamiętam, że gdy zacząłem pracować zawodowo, to praca moja miała inne znaczenie niż gdy byłem już uzależniony. Na początku cieszyłem się, że mam dobrą pracę, w dobrej firmie i sama praca sprawiała mi bardzo dużo przyjemności i satysfakcji. Ale z czasem ten entuzjazm do pracy zmieniał się - z pracy dla samego siebie, na pracę aby zarobić na narkotyki. W firmie nigdy nie byłem mocno naćpany, aby nikt się nie zorientował, że coś ze mną jest nie tak. Ale gdy wracałem do domu, zamykałem się w pokoju i ćpałem tak, że dopiero o 4-5 nad ranem szedłem spać (a o 7 pobudka). I tak mi mijało życie.
Z heroiną jest tak, że człowiek, który bierze, odcina się kompletnie od świata. Zostawia znajomych, przyjaciół, oddala się od rodziny. Buduje "wysoki mur odgraniczający od świata". Zostaje sam z heroiną. I tak było też u mnie. Straciłem wszystkich przyjaciół i znajomych. Również z najbliższą rodziną nie było lepiej. Wiele osób, które poznałam podczas leczenia i które brały heroinę, twierdziły, że heroina jest bardzo dobrym "znieczulaczem emocjonalnym i uczuciowym". Na przykład, gdy brałem i miałem sytuacje stresowe nigdy nie miałem uczuć i emocji jakie się budzą w takich chwilach np. gniew, frustracja. Zawsze byłem obojętny i było mi wszystko jedno co będzie. Pamiętam, że również nie potrafiłem się nawet cieszyć.
Heroina stała się wszystkim dla mnie: moją rodziną, moim najlepszym przyjacielem. Ale w pewnym momencie zaczęło mnie męczyć takie życie - życie, którego sensem było zażywanie narkotyków. Pamiętam, że gdy w nocy byłem naćpany i nie mogłem spać, słuchałem radia "Kolor". Zawsze w poniedziałki w nocy jest audycja dla alkoholików pt. "Nocne rozmowy". Na początku, gdy zaczynałem słuchać tej audycji tj. rozmów alkoholików i ich spostrzeżeń na temat uzależnienia, to się śmiałem - co za głupoty gadają. I myślałem sobie, że to jakaś "nawiedzona audycja". Ale z czasem zacząłem się zastanawiać nad sobą. I wtedy zrobiłem pierwszy krok tzn. przyznałem przed sobą samym, że mam problem z narkotykami. Ale jeszcze wtedy nie dopuszczałem do siebie myśli, że jestem narkomanem. Tłumaczyłem sobie, że narkomanem będę wtedy, gdy będę siedział na Starówce z gitarą w ręku, brudny, zaniedbany i z kartką w ręku, aby zebrać jakieś "pieniądze na chleb". A ja przecież jestem dobrze ubrany, zadbany, mam bardzo dobrą, niezwykle intratną pracę. Gdy w końcu doszedłem do wniosku, że jestem uzależniony, że po prostu jestem narkomanem, próbowałem sam poradzić ze swoim nałogiem, aby nie stracić do końca tego co mi jeszcze zostało. Najpierw bardzo zmniejszyłem dzienną dawkę. Aż w pewnym momencie powiedziałem sobie, że muszę z tym naprawdę skończyć. Co drugi-trzeci weekend sam próbowałem przejść tzw. detox. Zawsze zaczynałem w piątek. Ale już w sobotę (jak myślałem wtedy) umierałem z bólu (a ból był nie do wytrzymania). Niedzieli niestety już nie wytrzymywałem i brałem dalej. Gdy teraz sięgam pamięcią do tamtych chwil, to do tej pory przebiega mnie dreszcz. Zacząłem zostawiać ślady brania, aż w pewnym momencie moi bliscy zaczęli zauważać, że coś się mną dzieje. To było jakby błaganie o pomoc!!! Taka prośba trwała około pół roku. Dziwię się, że rodzina lekarska od bardzo wielu pokoleń, z której pochodzę, nie zorientowała się, co się ze mną dzieje.
1-go grudnia 1998 pojechałem na specjalistyczne leczenie - najpierw na oddział detoksykacyjny tzw. detox i na terapię leczenia uzależnień. Pierwsze pięć dni, mimo leków wspomagających, były dla mnie koszmarne. Nie wiedziałem, co się ze mną dzieje. Miałem bardzo silne zaburzenia wzroku i oddychania. Raz było mi bardzo gorąco, zaś za chwilę było mi bardzo zimno. W czasie dwóch tygodni detoxu schudłem ok. 20 kg. Nie miałem siły nawet ręką ruszyć, np. przy próbie picia kubek wylatywał mi z ręki. Ręce i nogi trzęsły się. Często gdy siedziałem na krześle, to się kiwałem - bardzo podobnie jak przy "chorobie sierocej". Taki stan trwał około 7 dni, ale jeszcze po miesiącu nie brania zostało mi drżenie rąk i nóg.
Po sześciu tygodniach leczenia wróciłem do domu. Bardzo się bałem powrotu. Bałem się ludzi. Gdy wysiadłem z pociągu co chwila widziałem młodych ludzi, którzy byli pod wpływem narkotyków. Pamiętam, że bardzo bałem się patrzeć na nich, więc szedłem z wzrokiem wbitym w ziemię, aby tylko ich nie widzieć. Po powrocie przez dwa tygodnie nie wychodziłem w ogóle z domu, nawet do najbliższego sklepu po chleb. Ale z czasem powoli zacząłem wychodzić, normalnie żyć, odnawiać stare znajomości, poznawać nowych ludzi. Zacząłem szukać nowej pracy - ze starej się zwolniłem, bo nie wiedziałem ile potrwa moje leczenie.
Jeszcze 4 miesiące po powrocie z leczenia brakowało mi "czegoś" np. gdy rano wstawałem lub kładłem się spać. Do tej pory jeszcze czasem odczuwam "tęsknotę" za braniem, w szczególności w sytuacjach stresowych. Ale cieszę się, że to już zdarza się coraz rzadziej i wiem, że ta tęsknota minie do końca. Również cieszę się, że już potrafię o tym mówić, że już nie wstydzę się i nie boję się głośno powiedzieć, że jestem narkomanem. Często zauważam, że ludzi chorych na narkomanię traktuje się dużo gorzej niż ludzi chorych na alkoholizm, lekomanię lub hazardzistów. I to zauważyłem już nawet na oddziale leczenia uzależnień. W Polsce panuje pogląd, że narkoman to osoba, która "daje sobie w kanał" tzn. w żyłę, która jest chora na AIDS. Ale to jest bardzo mylne wyobrażenie. Gdy brałem i teraz gdy jestem trzeźwy, widzę, że coraz więcej młodych osób z tzw. dobrych domów, mających pracę na dobrych stanowiskach w bardzo dobrych firmach, często zażywa kokainę, amfetaminę, "Browne'a" lub pali tzw. trawkę. Przerażające jest to, że sobie nie zdają sprawy jak bardzo łatwo przekroczyć granicę brania imprezowego (tzw. sportowego) do uzależnienia. W szczególności, że współczesne narkotyki są tzw. "uszlachetniane" chemiczne. Spotkałem się z tym, że kokaina, amfetamina, a nawet marihuana jest "doprawiana" heroiną, aby tylko szybciej uzależnić.
Właśnie 1-go grudnia minął rok trzeźwości - jak mówią podobno najtrudniejszy. Gdyby ktoś mnie zapytał o mój największy sukces życiowy, bez wahania odpowiedziałbym, że wyjście z nałogu, że mogę normalnie żyć, cieszyć się, czuć. Ale wiem jedno - ciągle muszę się pilnować, nie osiadać na laurach. Każdy kolejny dzień jest dla mnie ważną walką o życie. Codziennie rano staję przed lustrem i mówię do siebie: "udało mi się przetrwać kolejny dzień bez zażywania i mam nadzieję że następny też będzie trzeźwy". Od mojego zaprzestania brania jeszcze żyję z dnia na dzień, ale powoli zaczynam planować przyszłość mojego życia.
X
Listy kolońskie
Data: Sob, 4 wrze 1999 14:26:26 -700
Od: Tomasz Skajster (skyster@yahoo.com)
Dla: A!
Temat: Pozdrowienia z Kolonii
Drodzy Filistrzy, Koledzy,
Od końca sierpnia bawię w Kolonii na kursie niemieckiego przygotowującym do rocznych studiów medycznych na tutejszym Uni (...).
Już na granicy trafiłem na "szkółkę" dla niemieckich celników, co zakończyło się wielogodzinnym postojem i pedantyczną kontrolą wszystkich, naturalnie wszystkich polskich autokarów. Jak na złość, nic a nic nie znaleźli, aż sam się zdziwiłem. Dobrze, że jestem facetem, do "biedne" babcie spotkała jeszcze "kontrola osobista".
Po pierwszej nocy w Jugendherberge (PTSM-ce tutejszej), spędzonej w towarzystwie mieszkańców krajów afrykańskich i azjatyckich nie mówiących w żadnym znanym mi, a i w miarę cywilizowanym języku rzuciłem się na poszukiwania mieszkania w jednej z licznych tu (>41) korporacji.
Przy pomocy naszego nieocenionego Bronka wymieniłem wcześniej z kilkoma korporantami tutejszymi e-maile, a więc zacząłem od znanych mi nazwisk korporacyjnej hierarchii.
Pierwszy strzał okazał się być czasowo trafiony, bowiem w najbliższej do szpitala klinicznego kwaterze spotkałem strasznie życzliwego komilitona. "Brandy"-Bernhard natychmiast kazał mi się wprowadzić do wolnego pokoju, wręczył mi klucz do całej chałupy i kazał czuć się jak u siebie w domu. Powiedział mi, że moja banda i dekiel są dla niego wystarczającą gwarancją. Niestety pokój ten jest wolny prawdopodobnie tylko do 15.09, więc szukam dalej.
Korporacja, u której mieszkam nazywa się Akademische Verbindung Hansea-Berlin zu Koeln im CV, została założona w 1900 roku w Berlinie. Należy do największego na świecie związku korporacji: Cartellverband (CV) skupiającego 127 katolickich, noszących barwy, ale nie uznających pojedynków korporacji na całym świecie; głównie w Niemczech, w Polsce Salia-Silesia w Gliwicach. Barwy wydają mi się troszkę znajome: błękitna, czerwona i biała, a dewiza: "Libertati et Veritati" w połowie jest arkońską. Jako ciekawostkę podam, iż w zeszłym roku Hanseaci poratowali mieszkaniem polskiego studenta z Warszawy, który studiował tu w ramach jakiejś wymiany, a został ich fuksem. Michael kończy teraz chyba studia w Warszawie, ale ma 25 lat, więc jak na naszego fuksa do nowego cetusu ciut starawy.
Byłem na takim ich luźnym, wakacyjnym spotkaniu, grupowo też są całkiem sympatyczni. Noszą bandy (szer. ok. 35 mm) na dowolnym odzieniu - bluzy, T-shirty, etc. Niebieskie dekle, których chyba nie noszą na co dzień mają bardzo podobne do czapek ukraińskiej korporacji, Bukowiny bodajże, która odwiedziła nasz komersz 120-lecia. Od wielkiego dzwonu wdziewają niebieskie litewki i takie komiczne czapeczki na prawe półgłówki.
Barw na terenie uniwersytetu nie noszą, bo lewicowe władze uczelniane uważają ich za konserwę (=faszystów).
Ja jednakże po miasteczku uniwersyteckim nasze barwy noszę, zwłaszcza, że staram się zaglądać, co i raz na korporanckie kwatery, od których się tu roi. Bardzo to milo widzieć, choć to niemieckie korporacje. Cyrkle i herby prawie na co drugim domu. Bo to kwatera właśnie jest tu ostoją życia korporacyjnego. Wielu korporantów na niej mieszka (z kilkunastu, trudno policzyć, bo jest środek ich wakacji, poza tym wielu, którzy tu mają swoje (tanie, duże i niekrępujące!) pokoje jest z Kolonii), inni przychodzą się pouczyć, popracować na komputerze, albo poczytać w spokoju (dość dobra biblioteka + prenumerata rożnych tygodników), jeszcze inni przyłażą odpocząć przy piwku po robocie. Cały dzień przewijają się tu korporanci, a Hausmeisterin, taki nasz "Wincenty" dogląda porządku i uzupełnia piwo w lodowce. Pije tu się na krechę, a w roku akademickim tylko z beczki, bo migiem schodzi i tanio wypada, i w ogóle inny to klimat.
PIWO. W Kolonii wyrabiany jest słynny Koelsch pijany z wysokich szklanek "Stagen" po 0,2 l. Naturalnie są dobre i złe Koelsche. Piwo stanowi dla mnie główne źródło kcal, bo żarcie jest tu piekielnie drogie np. 4,50 DM bochenek chleba. Korporanci piją w zasadzie czas cały bo Koelsch jest tańszy od wody mineralnej (<2 DM, kwaterowy po 1,30). Są i inne jeszcze gatunki piwa, np. Pils Graffen coś tam, kosztujący 59 Pf = 1,20 zł za 0,5 l, też całkiem dobry.
Pozdrawiam wszystkich gorąco,
Tomek Skajster (cetus 1997)
* * *
Data: Wto, 21 wrze 1999 13:50:16 -700
Od: Tomasz Skajster (skyster@yahoo.com)
Dla: arkonia@onelist.com
Temat: [arkonia] Bo my śpiewamy hej duli! dolejcie nam Krambambuli!
Czcigodni Filistrzy,
Drodzy moi Koledzy,
Gorąco pozdrawiam z przystanku Kolonia.
Nie mogę się niestety rozwodzić, bo po zmianie kwatery nie mam już tak dobrego dostępu do internetu, więc krótko:(...)
Mieszkam teraz u Corps! Franco-Guestfalia zu Köln, którzy to z niewielkimi wyjątkami są dla mnie bardzo mili. Ćwiczę fechtunek, twardo i zażarcie, bo nie marzę o prześlicznej pociachanej fizjonomii, jaką tu co poniektórzy "olewacze" mają.
Poznaję nowe korporacje, wczoraj Landsmanschaft Macaria!
Co zrobić, gdy lodówka świeci pustkami bo Hausmajster zapomniał jej uzupełnić?
1. Przypomnieć jegomościowi, że korporacja to nie klub AA i żeby to ostatni raz było!
2. Koszule, bandy, dekle i... na Couleurbesuch!
Ponieważ wczoraj wieczorem piwa w lodowce C!F-G! akurat zbrakło, koledzy zaprosili mnie na taką imprezę. Polega ona na odbyciu kilku (liczba ograniczona jest liczebnością sąsiadów barwy noszących), niezapowiedzianych wizyt u zamieszkujących na wyciągniecie marynarskiego kroku, niekoniecznie bardzo zaprzyjaźnionych burszów. Na hasło "Couleurbesuch" drzwi się otwierają, jeżeli w domu jest (na ogół mieszkający nieszczęśliwym trafem i marzący o śnie lub odrabiający lekcje) bursz otwiera barek i hulaj dusza, piekła nie ma!
Wracaliśmy ze śpiewem na ustach. Okazuje się, że wszystkie, z hymnem A! i Gaudeamus ("Gdy wieczorem marzę sam") pieśni mają swoje melodyjne korzenie w niemieckich pieśniach burszowskich z pocz. XIX w.
Zwrotka po polsku, zwrotka po niemiecku, eeech.
Pozdrawiam gorąco, c.a.f.
Tomasz Skajster (cetus 1997)
* * *
Data: Czw, 21 paź 1999 05:43:53 -0700
Od: Tomasz Skajster (skyster@yahoo.com)
Dla: arkonia@onelist.com
Temat: Gdy ckliwo w sercu i w żołądku...
Czcigodni filistrzy,
Drodzy koledzy,
W Kolonii panuje niepospolity bałagan na uczelni. Nikt nic nie wie, jak w czeskim filmie. Zajęcia na jednej z lepszych uczelni w tym kraju są raczej na dużo niższym poziomie, za to prowadzone ciekawiej niż w Polsce. Studenci cierpią na nieśmiałość, albo po prostu są niedouczeni.
Na wczorajszym Stammtiszu u Silingów Wrocławsko-Kolońskich zagaiłem dyskusję o śląsku, Pomorzu i Mazurach i... aż się zdziwiłem. Ich pojęcie na temat historii tych ziem jest nader skromne, historia marnych stosunków P-N ogranicza się do II Wś, którą to biedni Niemcy zmuszeni byli przez smutne czasy rozpocząć. Zacząłem klarować od Cedyni i Grunwaldu, pojechałem też po rozbiorach. Albo udają, albo rzeczywiście szkolna propaganda RFN ocenzurowała im wiedzę na te tematy. Wiedzą natomiast, iż w Polsce centralnej żyją tajemniczy Rosjanie znad Morza Czarnego, których to Stalin wysiedlił do Polski, by zniszczyli naszą kulturę. (SARMACI może na miłość Boską!)
A ile to terytorium Polska dostała w Jałcie, takim była przecież malutkim krajem... Eeeech!
Nasłuchałem się także bredni o języku śląskim, który ma "praniemieckie i prasłowiańskie korzenie". Jakie prasłowiańskie, nie powiedzieli - pewnie jugo-, albo białoruskie...
Trochę mnie to przeraża, bo jeśli wykształceni ludzie nie mają swojego rozumu, tylko wierzą w przeróżne dyrdymały, to pachnie mi to kwiatem rycerstwa średniowiecznego, które wyprawiło się pod Grunwald Saracenów gromić, albo, ciut później, bohatersko strzelać w obronie radiostacji gliwickiej.
Jak mnie zezłościli (a i zmęczony już byłem, ein bißchen) to im powiedziałem, ze rad jestem wielce, że mogę być dumny z moich (prapra)pradziadków, i nie muszę sobie dorabiać ideologii i naginać faktów, by czuć się dobrze w Europie. I że to akurat w Rzeczypospolitej wykuła się demokracja, a i tolerancji śmiało się mogą od nas uczyć. A nie odwrotnie, misie kosmate.
Całe szczęście, że jako gość-kandydat na fuksa mieszka tam ze mną jeden Polak, Krzyś, z którym mogę sobie otwarcie w ojczystym języku pogwarzyć. Wygląda, iż wpojony ma jednak gdzieś głęboko polski patriotyzm, pomimo lat życia na obczyźnie.
Gorąco pozdrawiam (tu 5 st. C). C.a.f.
Tomek Skajster (cetus 1997)
* * *
Data: Pią, 22 paź 1999 04:15:45 -0700
Od: Tomasz Skajster (skyster@yahoo.com)
Dla: arkonia@onelist.com
Temat: Gdy wieczorem marzę sam...
Czcigodni Filistrzy, Drodzy Koledzy,
wracając do Silingów, to miałem raczej niefart rozgorzeć dyskusję w dość ekscentrycznym gronie. Jak już troszkę wypocząłem, to inni Corpsbruderzy naświetlili mi mojego pecha. Każda korporacja posiada przeróżnych ekscentryków (...)
Co do mojej przyszłości w Silingii (bo w mojej opinii są to wartościowi koledzy): przeprowadziłem wywiad środowiskowy w kierunku przeszłości tej korporacji. Wg ich relacji posiadali we Wrocławiu jeszcze kolegów wyznania bądź pochodzenia mojżeszowego, po dyrektywie Adolfa, iż korporacje akademickie muszą wykluczyć ze swojego grona Żydów (1934) Silingia się rozwiązała, kwaterę "sprzedano" jednemu z filistrów za 1 DM i do czasu reaktywacji w Kolonii (lata 50.) działania swe zawiesiła. Również w kwestii SS, Gestapo, Einsatzgruppen, czy oprawców w KZ uzyskałem zapewnienie o braku udziału filistrów Sil! w tych przedsięwzięciach. W tej chwili staram się lansować moją przyszłość na ich kwaterze jako CK (konknajpant) co upoważniałoby mnie zarówno do ćwiczenia się w fechtunku jak i pełnoprawnego uczestnictwa w życiu tej korporacji w barwach A!.(...)
Pozdrawiam. CAF
Tomasz Skajster (cetus 1997)
* * *
Data: Sob, 23 paź 1999 09:35:24 -0700
Od: Tomasz Skajster (skyster@yahoo.com)
Dla: arkonia@onelist.com
Temat: Gwar wesołych, młodych słów...
Czcigodni filistrzy,
Drodzy moi koledzy,
W Kolonii złota polska jesień.
Ogród przy kwaterze rozpływa się w barwach tęczy, powietrze ma rodzinny, piwno-słoneczny aromat. Życie na kwaterze Silingii płynie leniwie, ostatnie tegoroczne muchy kontemplują wiszące na ścianach obrazy dawnego Wrocławia i pożółkłe fotografie filistrów. Jest piękna sobota, dobry dzień na pożegnanie ostatków lata.
Zza moich pleców dobiega szczęk oręża. Komilitoni Silingowie jak niemal co dzień ćwiczą się w fechtunku.
Puchar pychnego pszenicznego piwa złoci się o wyciągniecie ręki.
Po ulicy przepływają nienerwowo słoneczne dziewczęta. Bardzo nienerwowo. A ja tu siedzę, listy piszę, eeech.
Wobec powyższego gorąco pozdrawiam, dokończę ten list jutro. C.a.f.
Tomek Skajster (cetus 1997)