Biuletyn Arkoński nr 38 - spis treści
Artykuł redakcyjny - Bartłomiej Kachniarz
Złote gody - fil. Zbigniew Jan Tyszka
Imprezy arkońskie w minionym semestrze - Bartłomiej Kachniarz
Żyć w ciekawych czasach - fil. Zbigniew Jan Tyszka
Wspomnienie o filistrze prof. dr med. Janie Nielubowiczu - fil. Wojciech Nielubowicz
Przeciwko noblistom. Wspomnienia z Górnośląskiej - Andrzej R.J. Szeptycki
Zbigniew Przedpełski (1899-1962) - Anna Przedpełska-Trzeciakowska, fil. Witold Trzeciakowski
Karcer Politechniki Ryskiej - Bartłomiej Kachniarz
Z pożółkłych biuletynów: troski dawnych Arkonów - "Biuletyn Arkoński" nr 4, z 15 czerwca 1931 r.
Pożegnanie nad grobem śp. filistra Tadeusza Tabora (zm. 12.04.2000 r.) - fil. Zbigniew Jan Tyszka
Mowa wygłoszona na pogrzebie śp. Heleny Ostromęckiej (zm. 6.07.2000 r.) - fil. Zbigniew Jan Tyszka
Z imperium na ty - Bartłomiej Kachniarz
Artykuł redakcyjny
Drodzy Czytelnicy!
Kolejny komersz, kolejny Biuletyn Arkoński. To już 38. numer, a szósty po tym, jak wydawanie wzięła w swe ręce młoda Arkonia. To także kolejny numer, w którym dominują tematy historyczne, ale to chyba nic dziwnego, bo w końcu przymierzamy się do wydania księgi pamiątkowej 125-lecia, a to dokładnie za trzy lata. Czasu zostało więc już niewiele. Każdy nowy tekst zródłowy jest na wagę złota.
Tradycyjnie zamieszczamy wspomnienia o filistrach. Tym razem fil. Wojciech Nielubowicz skreślił portret swego ojca - Jana. Trzeba przyznać, że dzieło to nie lada, zmieścić życie tak wybitnego człowieka na niecałych trzech stronach! Wspólnymi siłami z fil. Witoldem Trzeciakowskim udało się przekonać jego matkę, fil. Annę Przedpełską-Trzeciakowską do opisania fil. Zbigniewa Przedpełskiego, ojca pani Anny i dziadka Witka. Sam Witek uzupełnił artykuł swoim krótkim, bardzo osobistym wspomnieniem. Oprócz tego mowy fil. Zbigniewa Tyszki na pogrzebach fil. Tadeusza Tabora i fil. Heleny Ostromęckiej.
Zupełnie nieznany młodym Arkonom pozostaje Biuletyn Arkoński przedwojenny. W tym numerze przedrukowuję trzy krótkie artykuły. Problemy, które nękały naszą Korporację przed wojną były może nie identyczne z dzisiejszymi, ale na pewno boleśnie podobne. Do tego wiedzę o korporacjach poszerzyć można z dwóch prezentowanych książek - wspomnień fil. Tadeusza Czaplickiego i Mieczysława Jałowieckiego.
Młoda Arkonia również dorzuca się do historii: kol. Andrzej Szeptycki pisze o historii najnowszej rodem z Górnośląskiej, a ja - pozwalam sobie przedstawić kilka zdjęć z ryskiego karceru dla studentów.
W tym numerze na szczęście nie ma żadnych wiadomości smutnych, a za to aż cztery radosne: trzy zaproszenia ślubne i 50-lecie ślubu filistrostwa Ruszczyców.
Bardzo wszystkich proszę o nowe teksty.
Bartłomiej Kachniarz (cetus 1995)
Część oficjalna
1. Skład Zarządu Związku Filistrów Arkonii
Prezes: Zbigniew Jan Tyszka
Wiceprezes: Stefan Assanowicz
Wiceprezes: Jerzy Mycielski
Sekretarz: Aleksander Gubrynowicz
Skarbnik: Paweł Jakubowski
2. Skład Prezydium Korporacji Akademickiej Arkonia
Prezes: Andrzej J.R. Szeptycki
Wiceprezes zewnętrzny: Bartłomiej Kachniarz
Wiceprezes wewnętrzny: Szymon Kachniarz
Sekretarz: Konrad Brywczyński
Skarbnik: Marcin Staszewicz
3. Olderman: Tomasz Mering
Zaproszenia:
Anna Rak i fil. Witold Wiliński serdecznie zapraszają do wzięcia udziału we Mszy Świętej, podczas której udzielą sobie sakramentu małżeństwa. Uroczystość odbędzie się w sobotę, 16 czerwca 2001 r., o godz. 17.30, w kościele pw. Matki Bożej Anielskiej w Laskach koło Warszawy (zakład dla ociemniałych).
Monika Kozdrój i fil. Marian Marcinkowski nie mniej serdecznie zapraszają na Mszę Świętą, podczas której udzielą sobie sakramentu małżeństwa. Uroczystość odbędzie się w sobotę, 15 września 2001 r., o godz. 18.30, w kościele akademickim pw. św. Anny w Warszawie przy Krakowskim Przedmieściu 68.
Katarzyna Szamborowska i kol. Wojciech Klata równie serdecznie zapraszają na Mszę Świętą, podczas której udzielą sobie sakramentu małżeństwa. Uroczystość odbędzie się w sobotę, 6 pazdziernika 2001 r., o godz. 15.00, w kościele ss. Wizytek w Warszawie przy Krakowskim Przedmieściu 34.
Złote gody
Jakiś czas temu dostałem w prezencie od fil. Edwarda Ruszczyca książkę autorstwa jego ojca - malarza Ferdynanda Ruszczyca pt. "Dziennik - część pierwsza - ku Wilnu 1894-1919". Ale tak naprawdę to książka ta jest rodzinnym dziełem Ruszczyców, gdyż zapiski, notatki, listy Ferdynanda Ruszczyca zostały opracowane przez syna i synową - Krystynę i Edwarda. I jak to bywa z książkami - stała na półce. Około 3-4 miesięcy temu zacząłem ją czytać. Nie jest to powieść lecz zapis wydarzeń i refleksje autora. Czytałem powoli, po parę stron, zapoznając się z Wileńszczyzną i historią rodziny Ruszczyców, zagadnieniami sztuki sprzed 100 lat.
Na początku marca dowiedziałem się, że filistrostwo Krystyna i Edward Ruszczycowie będą mieli złote gody. I właśnie dziś - dokładnie w 50 lat od ich ślubu - odbyła się bardzo miła, podniosła uroczystość poświęcona dostojnym jubilatom. Spotkanie na którym było kilkadziesiąt osób - rodzina i przyjaciele fil. Ruszczyców. Nie zabrakło oczywiście członków rodziny arkońskiej.
Goście byli witani przez dostojnych jubilatów w kawiarni Muzeum Narodowego. Uroczystość tę zorganizował syn jubilatów - fil. Ferdynand Ruszczyc. On też, wraz z żoną i dziećmi, prowadził całe spotkanie. Na wstępie wszyscy zebrani odśpiewali jubilatom tradycyjne 100 lat i wypili za ich zdrowie kieliszek szampana. (Pieśni tej, jak i całemu spotkaniu, akompaniował zespół muzyczny znany nam z balu Arkonii w 2000 roku.) Następnie zebrani zostali ugoszczeni smakowitymi daniami oraz bardzo zacnym czerwonym winem. Poczęstunek zakończył się tortem i kawą.
Będąc na tym spotkaniu czułem się trochę dziwnie. Nie dalej jak poprzedniego dnia czytałem we wspomnieniach Ferdynanda Ruszczyca o 50-tej rocznicy ślubu jego rodziców - czyli dziadków fil. Edwarda Ruszczyca - która przypadła w 1908 roku. Czytałem też szereg stron dalej o urodzinach jego syna Edwarda - dzisiejszego jubilata. Przeskoczenie z książki do realnego życia - znajdując się ciągle w kręgu rodziny Ruszczyców - było jak by nierealne. Tym bardziej, że po spotkaniu w kawiarni wszyscy przeszli do sali kinowej, w której był wyświetlony film autorstwa pani Hanny Etemadi pt. "Ziemia". Piękny, nastrojowy film poświęcony Ferdynandowi Ruszczycowi (malarzowi), jego twórczości i pracy został oparty na wymienionym wyżej "Dzienniku" oraz wspomnieniach syna fil. Edwarda Ruszczyca. Bardzo mi się ten obraz podobał.
Dziękuję całej rodzinie Ruszczyców, że mogłem być na tej podniosłej, rodzinnej uroczystości. A dostojnym jubilatom życzę dalszych wielu lat wspólnego dobrego życia i pociechy z potomków.
Zbigniew Jan Tyszka
(cetus 1982)
Warszawa 26.03.2001
Imprezy arkońskie w minionym semestrze
6 stycznia 2001 r. - kolędy i spacer po Puszczy Kampinoskiej - kol. Jakub Rak.
12-14 stycznia - wycieczka w Beskid Sądecki - kol. Bartłomiej Kachniarz.
16 stycznia - Spotkanie. Wspomnienia z podróży po Ziemi Świętej - fil. Zofia Czerwińska i fil. Andrzej Morstin.
18 stycznia - spotkanie otwarte. Dlaczego klasycy - prof. Zygmunt Kubiak. Aula Wydziału Socjologii UW.
20 stycznia - wyjście do Teatru Wielkiego. Wojciech Bogusławski, "Krakowiacy i górale".
20 lutego - spotkanie w Muzeum Narodowym. "Od Maneta do Gauguina" - fil. Ferdynand Ruszczyc.
27 lutego - spotkanie naukowe. Narkotyki - kol. Piotr Urbanek.
13 marca - spotkanie sportowe - kręgle. BUW.
20 marca - spotkanie naukowe. Architektura i urbanistyka Warszawy - fil. Stanisław Wyganowski.
24 marca - wyjście do kina - "Przedwiośnie" F. Bajona.
7 kwietnia - Jajeczko Koła Pań - fil.fil. Jeleńscy.
8 kwietnia - Jajeczko. Związek Łowiecki.
10 kwietnia - spotkanie. Gry Role Playing - kol. Piotr Cichy.
19 kwietnia - spotkanie naukowe. Sytuacja polityczna na Ukrainie - T.A. Olszański (OSW).
24 kwietnia - spotkanie. Asceza dziś - ks. Stefan Moszoro-Dąbrowski.
27 kwietnia-6 maja - wyjazd cetusu 1999 do Słupska.
12 maja - XLVII Bal Arkonii. Komisarz - kol. Jakub Rak.
Bartłomiej Kachniarz
Żyć w ciekawych czasach
Przeczytałem, w zasadzie jednym tchem, wydaną ostatnio książkę starego strzechy Tadeusza Czaplickiego pt. "Szlacheckie ostatki". Oczekiwałem na jej publikację, gdyż częściowo już ją znałem z zamieszczanych w "Biuletynie Jagiellonii" obszernych fragmentów. Wzbudziła ona moje wielkie zainteresowanie, gdyż dotyczy osób i miejsc, o których już kiedyś - przynajmniej częściowo - słyszałem. A wiele z nich poznałem osobiście.
Rodzina moja po mieczu pochodzi z północnego Mazowsza i Ziemi Dobrzyńskiej. Stąd opisani w książce krewni i znajomi Tadeusza Czaplickiego byli także znajomymi, czy nawet kuzynami mego ojca. Zresztą autor wspomina też w książce mego ojca i stryjów. Z niektórymi z opisanych osób ojciec był serdecznie zaprzyjaźniony, a i ja ich poznałem. Pamiętam m.in. wizyty w naszym domu ciotki Wandy Żychlińskiej z domu Pruskiej - rówieśnicy mego ojca - zamieszkałej po wojnie w Łodzi, a pochodzącej z Dyblina. Z zainteresowaniem słuchałem ich rozmów, ich wspomnień z przedwojennych ziemiańskich czasów. Niestety byłem wówczas zbyt mały, aby zapamiętać te wszystkie koligacje i nazwy majątków o których mówili. A to ogromna szkoda. Niektóre sprawy oczywiście zapamiętałem. Np. zabawne wspomnienia o tym, iż bywało, że listy do Dyblina szły czasami bardzo okrężną drogą. Na skutek pomyłek poczty były kierowane do Dublina i dopiero stamtąd zwracane do właściwej miejscowości w Polsce.
W latach 60-tych, gdy ojciec przeprowadzał inspekcje zabezpieczeń przeciwpowodziowych często z nim jeździłem. Pamiętam, że starał się odwiedzać znane mu sprzed wojny majątki - stąd i ja niektóre z nich widziałem. Oczywiście były one w zupełnie już innym stanie niż przed wojną. Inne z kolei tematy były poruszane w rozmowach mego ojca z przyjacielem Jagiellonem Marianem Cudnym. Panowie wspominali dobre studenckie czasy, czy też swoje sprawy zawodowe.
Książka "Szlacheckie ostatki" przypomina mi te rozmowy. Wydaje mi się, że jest ona niesłychanie cennym źródłem o nieistniejącym już świecie, o tym czego np. ja nie mogłem poznać w dzieciństwie i wczesnej młodości oraz nie zapamiętałem z rozmów dorosłych. Bo przecież w czasach PRL-u zapisywanie wspomnień, faktów z okresu przedwojennej świetności było raczej mało możliwe. Dziś ludzie ci już praktycznie odeszli i trudno memu pokoleniu, oraz następnym, pozbierać fakty, umiejscowić je i stworzyć całościowy obraz. To udało się autorowi - uczestnikowi tych wydarzeń.
Z drugiej strony książka ta jest trudna w czytaniu, gdyż mówi o bardzo wielu ludziach i miejscach. Trzeba naprawdę znać to środowisko oraz geografię majątków i miasteczek aby ją dobrze zrozumieć. Trzeba mieć co najmniej pojęcie o stosunkach w rolnictwie, sprawach przedwojennej Polski i dawnych stosunkach społecznych. Dla autora są to sprawy oczywiste, ale ja - znający choćby ze słyszenia wiele spraw opisanych w książce - musiałem przy jej czytaniu skupić się. Sądzę, że młodsi czytelnicy będą musieli włożyć więcej niż ja wysiłku aby książkę dobrze przyswoić.
Nie mniej fascynujące są części książki poświęcone czasom wojennym i okresowi powojennemu. Traktujące o niewoli, tragicznych losach polskiego ziemiaństwa, a z drugiej strony o włączeniu się tej warstwy społeczeństwa po 1945 roku w odbudowę Polski i zagospodarowanie Ziem Odzyskanych. Z całym poświęceniem i to mimo represji okresu stalinowskiego. Autor, co jest zrozumiałe, opisuje te czasy z osobistego punktu widzenia. Ale jasno wynika z książki, że dopiero kilkanaście - dwadzieścia lat po wojnie położenie polskich ziemian stało się normalniejsze. Pamiętam, że jeszcze w latach sześćdziesiątych i siedemdziesiątych wiele państwowych majątków rolnych było prowadzonych przez dawnych ziemian.
Chwała komilitonowi Tadeuszowi Czaplickiemu za tak bogate i szczegółowe wspomnienia. Dzięki Niemu odżył i został nam - czytelnikom udostępniony świat (głównie) kujawskich i mazowieckich dworów oraz tragiczne wojenne i powojenne losy tej warstwy społeczeństwa polskiego.
Zbigniew Jan Tyszka
(cetus 1982)
Warszawa, wrzesień 2000
Wspomnienie o filistrze prof. dr med. Janie Nielubowiczu
Filister prof. dr med. Jan Nielubowicz (cetus 1937) urodził się w Warszawie w 1915 r. w rodzinie lekarskiej. Jego ojcem był dr Kazimierz Nielubowicz, chirurg i urolog w Szpitalu Dzieciątka Jezus w Warszawie, dziadkiem dr Władysław Nielubowicz, lekarz, chirurg i dyrektor szpitala w Kremieńczugu na Ukrainie. Matką fil. Nielubowicza była Wanda Troczewska.
W roku 1929, gdy fil. Jan Nielubowicz miał 14 lat, zmarł nagle Jego ojciec, dr Kazimierz Nielubowicz. Przedwczesna śmierć ukochanego ojca wywarła ogromny wpływ na całe dalsze życie filistra Nielubowicza. Po śmierci męża, Wanda Nielubowiczowa wraz z synem Janem i dwa lata młodszą córką Hanną zdecydowała przenieść się do Wilna. Uporowi swojej matki, Wandy z Troczewskich, fil. Nielubowicz zawdzięczał znajomość czterech języków obcych (angielskiego, francuskiego, niemieckiego i rosyjskiego), które opanował w szkole średniej w Wilnie i którymi posługiwał się biegle przez całe życie. Serdecznymi przyjaciółmi i dalekimi krewnymi dr Kazimierza Nielubowicza i jego rodziny byli Regina i Ferdynand Ruszczycowie, właściciele majątku Bohdanów k. Wilna. w okresie szkoły średniej i studiów w Wilnie i w Warszawie zawiązała się serdeczna, trwająca przez całe życie arkońska przyjaźń fil. Nielubowicza z fil. Edwardem Ruszczycem (ten sam cetus 1937) i fil. Oskarem Ruszczycem (cetus 1936). Wielokrotne pobyty fil. Nielubowicza w czasie wakacji w Bohdanowie i spotkania z Ferdynandem Ruszczycem - wielkim polskim malarzem, profesorem i dziekanem Wydziału Sztuk Pięknych Uniwersytetu Wileńskiego oraz z jego licznymi przyjaciółmi dały fil. Nielubowiczowi wyjątkową możliwość rozwoju intelektualnego i humanistycznego, o czym wielokrotnie wspominał.
Studia medyczne fil. Nielubowicz rozpoczął w 1933 r. na Uniwersytecie Stefana Batorego w Wilnie, a od 1936 r., po przeniesieniu się do Warszawy, kontynu ował je na Wydziale Lekarskim Uniwersytetu im. J. Piłsudskiego w Warszawie. w roku 1937, w czasie studiów w Warszawie, został przyjety do Korporacji Akademickiej Arkonia (cetus 1937, nr ewid. 1189, olderman fil. Roman Nowicki), a później do Związku Filistrów. Fil. Nielubowicz, tak jak wielu innych Arkonów swojego pokolenia, w czasie czynnego pobytu w Korporacji w okresie studenckim, a później w Związku Filistrów znalazł kilku najbliższych przyjaciół na całe życie. Byli nimi, oprócz ww. fil. Oskara i Edwarda Ruszczyców, fil. Zbigniew Przedpełski (cetus 1918), fil. Stefan Wilski (cetus 1925) i fil. Józef Gębicki (cetus 1937).
Studia fil. Nielubowicz ukończył w czerwcu 1939 r. i wyjechał na ostatnie wakacje do Bohdanowa, gdzie 1 września zastała go wojna. Jesienią 1939 r., jak wielu innych młodych ludzi, próbował przedostać się na zachód do wojska próbując szlaku przez państwa nadbałtyckie, ale niestety jego wysiłki zakończyły się niepowodzeniem i był zmuszony powrócić do Bohdanowa, a później do Wilna, gdzie mieszkała jego matka i siostra. Mając dużą wiedzę praktyczną, dzięki wielu praktykom wakacyjnym odbywanym w czasie studiów m.in. w szpitalu w Łomży, w 1940 roku, zgodnie z poleceniem okupacyjnych władz radzieckich a później litewskich, rozpoczął praktykę lekarską na Wileńszczy.nie. Początkowo był lekarzem w Wilnie i w Kownie (kilka miesięcy pracował m.in. w Klinice Chirur gicznej prof. Michejdy). Później został skierowany do pracy w charakterze lekarza ogólnego w ośrodkach zdrowia na Kresach w Wiszniewie, Birżach, Waszkach i Ucianach, a od 1943 r. był ordynatorem, jedynym lekarzem i chirurgiem małego szpitala w Wołożynie.
W 1945 roku, jako repatriant z całym swoim dobytkiem zawartym w małym plecaku, powrócił do Warszawy i rozpoczął pracę jako asystent w Klinice Chirurgicznej w Szpitalu Dzieciątka Jezus przy ul. Nowogrodzkiej, kierowanej przez prof. Tadeusza Butkiewicza, w tej samej klinice chirurgicznej w której kilkanaście lat wcześniej pracował jego ojciec, prowadząc pododdział urologiczny. Operował w swoim życiu kilku chorych, uprzednio operowanych przez swojego ojca. w klinice tej, jako późniejszy docent, profesor i kierownik pracował do przejścia na emeryturę w 1986 roku.
Fil. Nielubowicz uzyskał stopień doktora medycyny w 1947 r. na podstawie pracy doktorskiej pt. Ropowice żołądka i jelit. Stopień doktora habilitowanego uzyskał w 1952 r. na podstawie publicznej obrony pracy pt. Badania nad powstawaniem ostrego żółtego zaniku (ostrej martwicy) wątroby pod wpływem przedostawania się lub wprowadzenia do przewodu żółciowego wspólnego soku trzustkowego lub pankreatyny. W 1954 r. został mianowany docentem etatowym w i Klinice Chirurgicznej. Tytuł profesora nadzwyczajnego chirurgii otrzymał w roku 1962, a profesora zwyczajnego w roku 1970. w latach 1950-1952 przewód habilitacyjny fil. Nielubowicza został wstrzymany na wniosek władz politycznych uczelni.
W roku 1958, gdy z powodu zmian politycznych stało się to możliwe, fil. Nielubowicz, dzięki bardzo dobrej znajomości języka angielskiego został zakwalifikowany przez Fundację Rockefellera do odbycia rocznego stażu w USA w Klinice Chirurgicznej Uniwersytetu Harvarda w Bostonie, co pozwoliło mu zapoznać się z osiągnięciami nowoczesnej chirurgii na ówczesnym najwyższym światowym poziomie. Jak sam wielokrotnie podkreślał, ten jeden rok był dla Niego jako chirurga i profesora medycyny najważniejszy z całego życia.
W 1959 r, w wyniku demokratycznego głosowania Rady Wydziału Lekarskiego, objął stanowisko kierownika i Kliniki Chirurgicznej A.M. w Warszawie przy ul. Nowogrodzkiej 59, przeniesionej w 1974 r do Instytutu Chirurgii przy ul. Banacha, i przemianowanej na Klinikę Chirurgii Naczyń i Transplantologii. w latach 1974-1986 był dyrektorem Instytutu Chirurgii A.M.
W latach 1957-1981, równolegle z pracą kliniczną, był Kierownikiem Zakładu Chirurgii Doświadczalnej P.A.N. gdzie prowadził wiele badań nad nowoczesnymi metodami leczenia chirurgicznego, które później wdrażano w Klinice. Okres jednoczesnego kierowania Kliniką Chirurgiczną i Zakładem Chirurgii Doświadczalnej uważał fil. Nielubowicz za najszczęśliwszy i najbardziej wartościowy okres swojego życia zawodowego.
Od roku 1969 był członkiem korespondentem Polskiej Akademii Nauk, a od roku 1983 członkiem rzeczywistym.
W latach osiemdziesiątych był członkiem Rady Społecznej przy Prymasie Polski.
W latach 1981-1986 był przez dwie kadencje Rektorem Akademii Medycznej w Warszawie, wybranym dwukrotnie przez grono niezależnych elektorów w demokratycznych wyborach.
Fil. Nielubowicz był promotorem 50 doktorów medycyny i opiekunem habilitacji 19 doktorów habilitowanych, z których 14 jest profesorami.
Dorobek naukowy fil. Nielubowicza liczy 576 publikacji oraz 137 wykładów i referatów wygłoszonych na zjazdach zagranicznych lub jako tzw. visiting professor. Był autorem, współautorem i redaktorem kilku podręczników chirurgii, do dziś uważanych w Polsce za podstawowe. Jego podręcznik "Ostre schorzenia jamy brzusznej" doczekał się czterech wydań. Był autorem znacznej części rozdziałów w innych klasycznych polskich podręcznikach chirurgii oraz redaktorem trzech z nich: "Chirurgia kliniczna", "Chirurgia kliniczna i operacyjna", "Zagadnienia chirurgii klinicznej".
Był członkiem 14 zagranicznych towarzystw naukowych, a także członkiem honorowym Brytyjskiego i Amerykańskiego Towarzystwa Chirurgów. Był doktorem honoris causa sześciu polskich uczelni medycznych (Poznań, Białystok, Lublin, Kraków, Katowice, Warszawa).
Wśród odznaczeń Fil. Nielubowicz posiadał m.in. nadany w 1997 r. przez Ojca Św. Order Komandorii z Gwiazdą Św. Sylwestra Papieża oraz nadany w 1990 r. Krzyż Wielki Orderu Odrodzenia Polski.
W 1997 roku zmarła żona fil. Nielubowicza, prof. Helena Nielubowiczowa. Była profesorem neurologii, pracowała po wojnie w Klinice Neurologicznej AM w Warszawie, a później od 1959 r. była ordynatorem Oddziału Neurologicznego Szpitala Grochowskiego, a następnie kierownikiem Kliniki Chorób Naczyniowych Układu Nerwowego w Instytucie Psychiatrii i Neurologii w Warszawie. Była wielkim Przyjacielem i pomocnikiem fil. Jana Nielubowicza w najtrudniejszych momentach jego życia. Zawdzięczał Jej bardzo wiele, ale przede wszystkim, mimo licznych zajęć zawodowych obojga, stworzenie ciepłego rodzinnego domu. Filistrowa Nielubowiczowa była członkiem Koła Filistrowych Arkonii, utrzymywała wieloletnie serdeczne przyja.nie z innymi Filistrowymi i Filistrami A!, wielu służyła pomocą lekarską i leczeniem w swoim Oddziale lub Klinice.
Powołaniem i życiową pasją fil. Nielubowicza była chirurgia. Po powrocie do Polski z Bostonu w 1959 r. stworzył szkołę nowoczesnej chirurgii opartej na badaniach naukowych. Był twórcą lub reformatorem wielu dziedzin chirurgii polskiej: chirurgii tętnic (ponad 3000 operacji aorty brzusznej, tętnic kończyn dolnych, tętnic szyjnych, tętnic łuku aorty, tętnic nerkowych z własną modyfikacją przeszczepu aortalno-nerkowego), żył obwodowych (zespół pozakrzepowy), chirurgii transplantologicznej (w 1966 r. dokonał pierwszego w Polsce przeszczepienia nerki; do Jego przejścia na emeryturę wykonano w Klinice około 800 przeszczepów nerek), chirurgii endokrynologicznej (zapoczątkował w Polsce operacje przytarczyc, zebrał największy w Polsce materiał - ponad 150 operacji usunięcia nadnerczy wykonanych osobiście), chirurgii naczyń chłonnych (opracował i wprowadził do chirurgii oryginalną własną metodę leczenia obrzęku chłonnego kończyn przy pomocy zespolenia węzła chłonnego z żyłą), chirurgii wątroby i nadciśnienia wrotnego (zapoczątkował operacyjne wytwarzanie tzw. zespoleń wrotno-układowych, osobiście wykonał ponad 300 tego typu pionierskich operacji), chirurgii ostrych chorób jamy brzusznej, chirurgii przełyku, żołądka (wprowadził zasadę dora.nych resekcji żołądka w krwawieniu z wrzodu żołądka lub dwunastnicy), trzustki, dróg żółciowych (około 50 operacji tzw. kalectwa dróg żółciowych we własnej modyfikacji) i nerek (m.in. tzw. pozaustrojowa naprawa nerki w kamicy nerkowej i nadciśnieniu naczyniowo-nerkowym).
Naczelną zasadą pracy lekarskiej fil. Nielubowicza było dobro konkretnego chorego. Temu podporządkowywał wszystkie działania kierowanej przez siebie kliniki, dbał o poszanowanie praw i godności chorych. Jak często podkreślał, Jego osobiste poglądy na medycynę przeszły ewolucję: jako młody chirurg uważał, że medycyna jest sztuką, później że jest nauką, a jako stary profesor i doświadczony chirurg uważał, że jest przede wszystkim służbą.
W Klinice, pomiędzy sobą, docentami, ordynatorami i nawet najmłodszymi asystentami stworzył rzadko spotykaną atmosferę przyjaźni, współpracy, wzajemnego szacunku, opartą na naczelnej zasadzie codziennej wysokiej kompetencji chirurga jako najwyższego priorytetu.
Inną pasją i powołaniem fil. Nielubowicza było nauczanie młodych lekarzy i studentów medycyny, chirurgii i etyki lekarskiej. Swoim uczniom kazał "myśleć mądrze, mówić prawdę i robić dobrze". Wielką radość sprawiała Mu promocja, rozwój i sukcesy zawodowe swoich uczniów. Będąc Kierownikiem Kliniki i Rektorem Akademii Medycznej, mimo licznych zajęć, przez wiele lat dwa razy w tygodniu osobiście prowadził wykłady dla studentów, a później codzienne poranne seminaria ze studentami.
Ulubionym miejscem wypoczynku fil. Nielubowicza i, jak mówił, "profilaktyki przeciwzawałowe", był jego domek i ogród w Urlach, gdzie przez wiele lat od 1966 roku ciężko pracował fizycznie w niedziele w dużym ogrodzie. Przez 34 lata spędzał tam wszystkie swoje wakacje i większość week-end'ów, także jesiennych i zimowych, spotykając się i dyskutując z fil. Stefanem Wilskim i mieszkającym w Urlach na stałe fil. Józefem Gębickim.
Od roku 1960, przez 40 lat, aż do dnia swojej śmierci, fil. Nielubowicz w każde środowe popołudnie przyjmował bezpłatnie w przychodni przyszpitalnej wszystkich chętnych chorych, bez żadnych ograniczeń, także bez skierowania od innych lekarzy. Po przejściu na emeryturę Jego środowe przyjęcia były jedyną możliwością kontaktu z chorymi.
Filister Jan Nielubowicz zmarł nagle w wieku 84 lat w środę 2 lutego 2000 r. ok. godz. 15.00, tuż po powrocie do domu z polikliniki szpitala przy ul. Banacha, gdzie jak zwykle w każdą środę przyjmował chorych. Został pochowany w grobie rodzinnym na Cmentarzu Powązkowskim, dokąd w 1929 r., będąc dzieckiem, odprowadzał swojego ojca, a w 1997 r. swoją żonę.
Ulubioną maksymą fil. Nielubowicza, umieszczoną nad wejściem do i Kliniki Chirurgicznej było "Nil est in homine bona mente melius" (Nic nie jest w człowieku bardziej wartościowe od jego umysłu). Dzisiaj, ponad rok po Jego śmierci, nie można odmówić słuszności temu stwierdzeniu, choć temu "nie" przeczą liczne kwiaty i lampki pozostawione na grobie fil. Nielubowicza 1 listopada ub.r., także te z niebiesko-biało-zieloną kokardką.
Jestem bardzo wdzięczny fil. prezesowi Zbyszkowi Tyszce za propozycję napisania i opublikowania tego wspomnienia o ojcu w Biuletynie, choć było to bardzo trudne zadanie. Fil. Jan Nielubowicz był nie tylko moim ojcem, ale także, co rzadko ma miejsce między ojcem i synem, wielkim przyjacielem. Od naszego pierwszego spotkania w wigilię Bożego Narodzenia 1958 r. gdy miałem 6 miesięcy (urodziłem się w czasie rocznego pobytu ojca w USA) traktował mnie zawsze bardzo poważnie, pozwalając na mniej i bardziej ważne samodzielne decyzje z "samodzielną" za nie odpowiedzialnością. Bez żadnej przesady można powiedzieć, że dziś wszystko co jest za mną i we mnie zawdzięczam mojemu ojcu.
Fil. Wojciech Nielubowicz
(cetus 1990)
Warszawa, styczeń 2001 r.
Przeciwko noblistom. Wspomnienia z Górnośląskiej
Pewnego zimowego wieczoru Roku Pańskiego 1996 spotkałem się wraz z moimi konfuksami na kwaterze przy ul. Górnośląskiej, gdzie - jak co tydzień - miała odbyć się fuksówka. Spotkaliśmy się dokładnie rzecz biorąc przed kwaterą, albowiem naszego Oldermana Olka Gubrynowicza, który miał klucz, jeszcze nie było.
Gdy tak staliśmy przytupując na mrozie, w bramie naszego podwórka pojawiło się dwóch mieszkanców okolicznych kamienic. Nasze stosunki z ludnścią tubylczą nigdy nie były mówiąc ogólnie najlepsze. Górnośląska, jak wszyscy wiedzą, to część Powiśla - jednej z nielicznych dzielnic naszej stolicy, gdzie przetrwała przedwojenna "Warsiawka". Jej mieszkańcy to ludzie radośni, żyjący za pan brat z Bachusem. Przez kilka lat, jakie spędziliśmy przy Górnośląskiej, nieraz chcieli się oni z nami zbratać, aby wspólnie raczyć się napojem bogów; kiedyś nawet sforsowali ścianę kwatery celem zdobycia świeżo przez nas zakupionej skrzynki piwa. Jak można się zatem domyślić nie byliśmy zachwyceni tym, że dwu naszych sąsiadów postanowiło zawrzeć z nami znajomość, zwłaszcza że jeden z nich przypominał z postury bardziej niedźwiedzia syberyjskiego, niż zwykłego człowieka. Zgodnie z zasadami savoir-vivre nie mogliśmy jednak tak po prostu zignorować naszych rozmówców. I tak rozpoczęła się fascynująca konwersacja...
Oni: Przepraszam, czy panowie "szalom"?
My: Ależ skądże! Wprost przeciwnie!
Oni: A, to dobrze. A z jakiej, że tak zapytam (czkawka), Panowie są uczelni?
My: No... z Uniwersytetu Warszawskiego.
Oni: Ale nie z tej zawodówki (czkawka) obok?
My: Ależ skądże!
Oni: A, to dobrze. A czym się tu Panowie (czkawka) zajmują?
My: No... spotykamy się... dyskutujemy.
Oni: A, to dobrze.
Nasza rozmowa ciągnęłaby się zapewne jeszcze długo, ale wkrótce zjawił się Olderman. Czas było zakonczyć nasze spotkanie i udać się na fuksówkę.
My: To do widzenia... My już pójdziemy... Widzą panowie, klucz już jest... Miło było panów spotkać.
Oni: A do widzenia, do widzenia. Kiedyś do was przyjdziemy podyskutować...
My:...!
"Niedźwiedź": Tylko nie o Szymborskiej! Już Miłosza nie znosiłem, a Szymborskiej po prostu nie trawię!
Andrzej R.J. Szeptycki (cetus 1995)
Zbigniew Przedpełski (1899-1962)
Mój Ojciec, Zbigniew Przedpełski, syn dr. Ludwika Przedpełskiego i Zofii z domu Daneyko, urodził się i wychował w Warszawie. Uczęszczał do szkoły Górskiego, gdzie zaprzyjaźnił się z kolegą z klasy, Stanisławem Lorentzem, z którym po drugiej wojnie światowej pracował przy rekonstrukcji zabytków warszawskich. Brał udział w wojnie bolszewicko-ukraińskiej. W 1920 roku rozpoczął studia na Politechnice Warszawskiej i tam, jako student, wstąpił do korporacji Arkonia. Sądzę, że właśnie dzięki Arkonii poznał moją matkę, Stanisławę Wędrowską, która była siostrą jego kolegi z uczelni, Tadeusza Wędrowskiego, Arkona. Pobrali się w 1925 roku. W 1926 r. urodził się mój brat, Andrzej, (który w czasie tajnych studiów podczas wojny wstąpił do Arkonii), w dwa lata po nim urodziłam się ja. Stanowiliśmy niemal jednorodną rodzinę arkońską, gdyż siostra mojej matki, Zofia Wędrowska, wyszła wkrótce za Bogusława Skotnickiego, również Arkona, a siostra mego ojca, Zofia Przedpełska - wyszła za Witolda Wyganowskiego, Arkona ryskiego.
Przez pierwsze dwa lata po skończeniu studiów Ojciec pracował w urzędzie budowlanym Magistratu m.st. Warszawy. Potem, wraz z kolegą, również Arkonem, Eugeniuszem Wellmanem, założył przedsiębiorstwo budowlane pod firmą Wellman i Przedpełski. Pracowali razem aż do kryzysu budowlanego w 1936 r. Wówczas wspólnicy się rozstali i Ojciec poprowadził firmę samodzielnie.
Po dwóch latach sytuacja się poprawiła i zaczęły napływać zamówienia budowlane. Rodzice prowadzili ożywione życie towarzyskie, którego centrum stanowiła Arkonia. Nas dwoje - mój brat i ja - chodziliśmy do tych samych szkół, co nasi rodzice - Andrzej do Górskiego, ja - do szkoły im. Cecylii Plater-Zyberkówny, czyli tak zwanej Platerki. Arkonia stanowiła nasze środowisko naturalne, do większości przyjaciół rodziców zwracaliśmy się, per "ciociu" i "wujku".
Z chwilą wybuchu wojny Ojciec zlikwidował firmę aby uniknąć pracy dla Niemców i zarabiał wykonując dorywcze prace budowlane, zlecane mu prywatnie. W 1943 r. nasza rodzina zaczęła ponosić pierwsze wojenne straty - wiosną przyszła wiadomość o odkryciu grobów w Katyniu - na liście znaleźliśmy nazwisko Tadeusza Wędrowskiego, brata Matki. W początku lipca, nagle, po wiadomości o śmierci generała Sikorskiego, umarł na serce Witold Wyganowski. Została po nim wdowa, siostra Ojca, z dwójką dzieci. Ojciec przejął wówczas opieką nad nimi a również opiekę nad firmą, którą wuj Witold Wyganowski prowadził wspólnie z inżynierem Janem Weberem. Było to duże przedsiębiorstwo budowlano-kamieniarskie, którego ośrodek stanowiła fabryka marmurów w Kielcach, z należącymi do niej dwoma kamieniołomami. Ponieważ pan Jan Weber uległ w tym czasie atakowi paraliżu, jedynym kierownikiem przedsiębiorstwa - w bardzo trudnych wojennych warunkach - stał się mój Ojciec. Musiał więć dokształcać się w zakresie kamieniarstwa, co zresztą sprawiło mu przyjemność. Zamówień było niewiele, głównym celem było zachowanie fabryki i przedsiębiorstwa do tak przez nas wyglądanych a nie określonych "lepszych czasów" - czyli do końca wojny i powrotu tego, co było przed nią.
Przyszło jednak Powstanie 1944 r., podczas którego poległ mój brat, Andrzej. Zginął 11 września na barykadzie u wylotu ulicy Pięknej na aleje Ujazdowskie. Pochowaliśmy Go na cmentarzyku - podwórku przy ul. Mokotowskiej, a Roman Daszyński, który się do nas przedostał - nałożył mu w trumnie barwy arkońskie. Ojciec ogromnie ciężko przeżył śmierć ukochanego syna - w nocy z 11 na 12 września doznał pęknięcia wrzodu żołądka i w stanie ciężkim był operowany w prymitywnych warunkach, bez znieczulenia w polowym szpitalu przy ul. Mokotowskiej 53. Matka czuwała przy Nim cały czas. Po kapitulacji uzyskałam u mojego dowódcy zgodę na wyjście wraz z ludnością cywilną, gdyż ojca musiały nieść na noszach dwie osoby. Tak wyszliśmy we trójkę z Warszawy.
Schronienie znaleźliśmy oczywiście w rodzinie arkońskiej. Wanda i Janusz Wojciechowscy, których Niemcy wyrzucili z Szybki, ich majątku na Kujawach, dzierżawili pod Błoniem folwark Ostrówek i tam u nich, pod ich opieką, przebywaliśmy póki Ojciec nie doszedł do zdrowia. Był to dla wszystkich dramatyczny okres - wujostwo Wojciechowscy czekali na znak życia od jedynego syna, Jurka, nie wiedząc jeszcze, że poległ podczas ataku na gmach Gestapo w Alei Szucha. Jurek był w tym samym, ostatnim cetusie Arkonii, co mój brat. Dwaj pozostali - Eugeniusz Krzemieniewski i Wojciech Wyganowski - również polegli w Powstaniu, obaj na Mokotowie. Ciała Wojtka i Jurka nigdy nie znaleziono. Te wszystkie wiadomości dochodziły do nas później, trudno je było akceptować, wciąż robiono sobie nadzieje, że może chłopcy gdzieś się odnajdą i dadzą znak życia. Po wyzwoleniu ruin Warszawy odnaleziono tylko tymczasowy grób Eugeniusza Krzemieniewskiego, który dziś pochowany jest w rodzinnym grobie na Powązkach.
Była już późna jesien 1944 r. kiedy pojechaliśmy do Kielc. Ojca powoli zaczęła wciągać praca związana ze specyfiką kamienia - była to mało znana specjalność, stanowiąca nowość w technice budowlanej, gdyż dotychczas stosowano ją na ogół jedynie w budowlach monumentalnych.
Wejście Rosjan i koniec wojny zastał nas w Kielcach. Ojciec miał jednoznaczny stosunek do nowych władz - uważał je za nowego okupanta, może mniej dolegliwego (z początku) niż Niemcy - ale bardzo groźnego. Myślę, że to Jemu zawdzięczam fakt całkowitego uodpornienia na "heglowskie ukąszenie", jasny obraz rzeczywistości i brak jakichkolwiek złudzeń co do treści, jaka kryła się pod rzekomo humanistycznymi i szlachetnymi hasłami. Szliśmy razem ulicami Kielc, na których wisiały biało-czerwone sztandary, tak przecież przez nas wytęsknione, a Ojciec powtarzał: - To nie są nasze sztandary, to wszystko fałsz.
Już w marcu 45 r. Matka pojechała "rzemiennym dyszlem" (częściowo na lokomotywie, częściowo jakimiś innymi środkami lokomocji) do Warszawy, na grób Jędrka, aby Go przenieść do rodzinnego grobu na Powązkach. Nasz dom przy ul. Mokotowskiej 49 został po naszym wyjściu z Warszawy spalony, nie ocalało nic. Matka oczyściła z gruzów jeden pokoik na piętrze domu, w którym mieściło się do Powstania biuro firmy Wyganowski i Weber, przy ul Trębackiej. Wchodziło się tam po drabinie, gdyż schody były zburzone. Tam, w tym pokoiku, zaczęło się nasze nowe życie w Warszawie.
Ojciec z ogromnym wysiłkiem - a również z nowym przypływem energii, gdyż chciał umożliwić Matce i mnie prowadzenie względnie normalnego życia - oddał się pracy. Usiłując ratować, co się da z firmy Wyganowski i Weber (Zofia Wyganowska wraz z dziećmi wywieziona była przez Niemców do obozu koncentracyjnego, a stamtąd dostała się do Anglii) - założył spółdzielnię pracowników firmy, licząc, że dzięki temu komunistyczne władze nie zabiorą fabryki w Kielcach. Przez kilka pierwszych lat firma doskonale prosperowała, Ojciec z ogromnym poświęceniem starał się odbudowywać dokonane przez Niemców zniszczenia, doskonalił swoją wiedzę o kamieniu budowlanym i zaczął wykładać na Politechnice Warszawskiej teorię kamieniarstwa. Bardzo lubił swoje kontakty z młodzieżą a i oni Go lubili. Ponieważ nie było żadnych podręczników kamieniarstwa ojciec napisał dla studentów "Vademecum kamieniarza". Pisywał również stale do miesięczników inżynieryjno-budowlanych.
Oddał wielkie zasługi przy odbudowie zabytków Warszawy - robił to honorowo. Odtworzył tablicę serca Chopina w kościele św. Krzyża. Restaurował - wraz ze Stanisławem Lorentzem - Bramę Krakowską Zamku Warszawskiego. Miało to szczególne znaczenie, gdyż Zamek był w gruzach a jedynie ta właśnie brama, choć również rozbita, leżała we fragmentach, które można było szybko scalić. Ojciec (t.zn. firma, którą prowadził) odbudował Bramę w ciągu kilku dni i nocy, stwarzając sytuację, w której władze musiałyby ją zburzyć, gdyby zamierzały wznieść w miejsce Zamku inną budowlę. Na pewien sposób ta trwająca Brama uratowała ruiny Zamku przed ostatecznym zrównaniem z ziemią. Brał też udział w pracach nad odbudową i rozbudową Sejmu, restaurował kolumny Pałacu Łazienkowskiego oraz tarasy Pałacu w Wilanowie. Ratował też kościół św. Anny na Krakowskim Przedmieściu, kiedy skarpa pod nim zaczęła się obsuwać i trzeba było wstrzykiwać w nią odpowiednią, utwardzającą grunt zaprawę.
W początku lat pięćdziesiątych władze upaństwowiły firmę, a Ojciec zaczął pracować w zespole architektonicznym swego przyjaciela, Bohdana Pniewskiego. Było coraz trudniej i ciężej. Cieszyła jednak Ojca praca ze studentami, cieszyły Go ambitne projekty Bohdana Pniewskiego, w których realizacji brał udział (odbudowa Opery). Cieszyły Go też wnuki, a zwłaszcza najstarszy, na którym skupił wiele uczucia, jakim niegdyś obdarzał syna. Środowisko arkońskie nie mogło funkcjonować jawnie, utrzymywały się jednak stare przyjaźnie, oparte na niezbednym w nowych warunkach zaufaniu. Roman Daszyński i Jego żona, Czesława, Jan Nielubowicz z żoną, Buykowie - Tadeusz i Zosia, młodsi od nich Ruszczycowie - wszyscy oni stanowili grono najbliższych i z nimi Rodzice spędzali wolne chwile.
Byli szczęśliwym małżenstwem. Pobrali się z miłśoci i nigdy się na sobie nawzajem nie zawiedli. Może dlatego, że bardzo prosto i dosłownie traktowali zasady uczciwości i wzajemnej, za siebie i swoje dzieci, odpowiedzialności. Byli też lubiani i szanowani przez innych - wiele otrzymali od swoich przyjaciół, ale też oddawali to z naddatkiem. Obydwoje kochali rzeczy piękne i starali się, by w ich otoczeniu estetyka grała istotną rolę, może nawet większą od wygody. Cenili sztukę, choć dla Ojca najważniejsze były piękne budowle, dla Matki - piękno drobiazgów we wnętrzu domu. Nawet w najcięższych, najprymitywniejszych warunkach starała się nadać osobisty ton przestrzeni, którą zajmowała. Tworząc swoje drugie życie po Powstaniu, w Warszawie, szukała na targowiskach, wśród staroci, rzeczy, na których mogła później z radością opierać wzrok.
Ojciec obdarzony był ogromnym urokiem osobistym i poczuciem humoru. Nigdy nie prawił nam kazań, wręcz przeciwnie, często snuł różne przewrotne opowieści, które zmuszały nas do myślenia i podważały obowiązujące stereotypy. Przyjaźnie arkońskie stanowiły dla Niego ogromną wartość - dawały mu poczucie solidarności, więzi ze wspólnotą, której się ufa. O patriotyzmie nigdy się w naszym domu nie mówiło, podobnie zresztą jak w innych zaprzyjaźnionych rodzinach. Byłoby w tym coś wstydliwego. Nie mówiło się też o uczciwości czy honorze. Tak, jak się nie mówi o powietrzu, którym się oddycha.
Anna Przedpełska-Trzeciakowska
Dziadek
Do opisu mojej Mamy chciałem dodać trochę własnych wspomnień o dziadku Przedpełskim. Nazywałem Go Bibiś, co w dziecięcym języku oznaczało Zbigniew. Dziadek zmarł gdy miałem zaledwie 10 lat.
Pamiętam Bibisia jako eleganckiego pana z laseczką, pamiętam wieczorny ceremoniał pastowania butów (robionych zawsze na zamówienie). Mieszkałem z dziadkami na Prokuratorskiej przez kilka lat - na brydżowe wieczory przychodzili przyjaciele Bibisia: Tadeusz Buyko, Stefan Wilski, Władek Thun, Roman Daszyński, Jok Nielubowicz. Wtedy pierwszy raz usłyszałem o tajemniczej Arkonii. Obserwacja silnych związków Dziadka z przyjaciółmi zafascynowała mnie do tego stopnia, że wiele lat później podjęliśmy z kolegami z rodziny Arkońskiej pierwsze próby przedłużenia istnienia stowarzyszenia.
Dziadek był zapalonym wędkarzem - wakacje zwykle spędzał na dużej dębowej motorówce z kabiną. Często w tych wypadach uczestniczyli wujostwo Nielubowicze i przyjaciel Dziadka pan Nowierski, pułkownik RAFu, uczestnik bitwy o Anglię. Mnie było żal złapanych ryb i kiedyś wypuściłem Bibisiowi z siatki pięknego szczupaka; jakoś mi to uszło na sucho, bo jak można karać dziecko za dobre serce... Pamiętam też wyprawy na grzyby, gdzie Bibiś żartował sobie z Babci podkładając pod grzyby monety. Babcia znajdowała grzyby i nie mogła wyjść ze zdumienia, skąd pod każdym prawdziwkiem 50 groszy.
Dziadek dostał kiedyś od pana Mazarakiego dębową baryłkę starki z 1914 roku. Nalał z niej do trzech butelek które zalakował i przypieczętował herbowym sygnetem. Na butelkach napisał imiona trzech swoich wnuków: Witka, Andrzeja i Jasia z przeznaczeniem na nasze wesela. Moja butelka czekała najdłużej - dopiero w 2000 roku zdobyłem się na tę trudną decyzję i po moim ślubie na Jasnej Górze otworzyliśmy butelkę starki pod nadzorem prezesa ZFA! Zbyszka Tyszki i młodych filistrów: Olka Gubrynowicza i Witka Wilińskiego. Zawartość butelki zostala przez wyżej wymienionych oceniona bardzo wysoko, a pamięć filistra Przedpełskiego została uczczona licznymi toastami.
Fil. Witold Trzeciakowski (cetus 1982)
Karcer Politechniki Ryskiej
W budynku dawnej Politechniki Ryskiej do tej pory zachował się karcer, w którym rektor miał prawo więzić studentów winnych przewinień regulaminowych. Tak wyglądała w praktyce autonomia akademicka.
Pozostawione rysunki dowodzą, że Arkoni nie zawsze należeli do zdyscyplinowanych studentów i nie omieszkali tego uwiecznić, za pomocą przemyconego do karceru węgla i kredy. 48 godzin zarobił nawet przodek fil. fil. Andrzeja, Kazimierza i Piotra Jeleńskich, Józef. W prawym dolnym rogu "marzenie studenta". Jak widać - od lat bez zmian.
Zdjęcia wykonałem z bratem podczas wakacyjnej wycieczki na Litwę i Łotwę w 1998 r.
Karcer znajduje się w dawnym budynku politechniki, przy bulwarze Raina 19 (nie mylić z nową Politechniką Łotewską).
Bartłomiej Kachniarz (cetus 1995)
Z pożółkłych biuletynów: troski dawnych Arkonów
Fil. Antoni Wejtko
Fil.Fil. Roman Sroczyński, Mieczysław Chodakowski
i Edward Ruszczyc podczas komerszu w roku 1984
I. Kilka uwag o komerszach
Coroczne wewnętrzne obchody komerszowe, będące pięknym wyrazem przywiązania do Korporacji, prócz pogłębienia tradycji i zaakcentowania doniosłego w życiu Stowarzyszenia momentu, mają niezawodnie na celu zacieśnienie węzłów koleżeństwa oraz uświadomienie sobie stanu Korporacji oraz dróg dalszej jej pracy.
Mam wrażenie, że będę wyrazicielem opinji znacznej ilości kolegów, jeśli powiem, że przy obecnym sposobie urządzania obchodów dla uczczenia rocznicy założenia Korporacji, nie spełniają one tych najważniejszych zadań, wywierając niejednokrotnie wręcz odwrotny skutek już nietylko na starszem pokoleniu filistrów, ale nawet na wielu najmłodszych kandydatach, którzy biorąc w nich po raz pierwszy udział, doznają nieraz przykrego rozczarowania.
Fil. Antoni Wejtko
Zdaniem mojem, przyczyn szukać należy w niedostatecznem uświadomieniu sobie faktu, że do serdecznego obcowania koleżeńskiego i wytworzenia się podniosłego nastroju niezbędne jest jednak dostarczenie pewnych koniecznych warunków, których ciasna kwatera, przy braku miejsca i swobody, w duszności i wielogodzinnem siedzeniu przy stołach, nawet przy usilnych staraniach ze strony czynnej części Korporacji, dać bezwzględnie nie może. Wydaje mi się, że należałoby:
Powrócić do tradycji urządzania komerszów poza miastem, na tle pięknej przyrody, z wyjazdem, który sam już posiada wiele uroku, daje niezliczone możliwości organizacyjne i momenty zdrowej rozrywki i wesołości. Może to być miejscowość podmiejska, odseparowana od obcych, z ogródkiem, lub majątek niezbyt odległy od miasta. Argumenty przeciwników: duży koszt i niewygoda starszych filistrów nie wydają mi się poważnemi. Przecież nie chodzi tu o luksusową zastawę lub przyjęcie. A ileż zyskujemy dla wytworzenia miłej atmosfery, beztroskiej radości i oderwania się od codzienności, uroku i piękna całej uroczystości.
Cały komersz powinien być starannie przygotowany nietylko pod względem kulinarnym lub dekoracyjnym, ale, co ważniejsze, duchowym. A więc część oficjalna, przemówienia i toasty, chór i wymiana listów. Uświęcony porządek przemówień i pieśni jest słuszny, muszę jednak wystąpić przeciwko szablonowi treści. Dotychczasowy system ogólników lub samochwalstwa powinien być zastąpiony głębszą myślą, troską o losy Stowarzyszenia, zobrazowaniem momentów ogólnych, najbliższych zadań obywatelskich i aktualnych zagadnień akademickich. Jest to wdzięczny temat dla komisji ideowej Korporacji i delegatów do czynnego Stowarzyszenia. Przygotowana być winna część nieoficjalna, tak często staczająca się do poziomu wulgarnej knajpy, bezładnego krzyku lub stukania. Chodzi tu przecież o harmonijne spędzenie czasu w miłem gronie najbliższych kolegów. Popisy, śpiewy solowe lub wesołe deklamacje mogą ożywić nastrój, który nigdy nie powinien być wymuszony lub uniemożliwiający spokojną rozmowę tych, co przecież w tym celu na zjazd przyjechali.
Sposób sztychowania winien być nakoniec ustalony. Piękny ten zwyczaj, dzięki ciągłym zmianom, coraz bardziej się zniekształca lub zatraca swą głęboką i wzniosłą treść. Symbolistyka może być uproszczona tak, by nie nużyła, jednak należałoby utrwalić jej formy i treść przez opisanie samego obrzędu i obowiązków zeń wypływających.
Należałoby pomyśleć o zbliżeniu się z kolegami na prowincji, przechowywaniu pamiątek komerszowych, zbieraniu ciekawszych przemówień i udostępnianiu uchwał dla kandydatów - szczególnie tak często zaniedbywanych.
Kreślę te kilka uwag w nadziei, że staną się one tematem rozważań już na początku przyszłego roku akademickiego, a więc zawczasu, aby przyszły komersz mógł uwzględnić te z nich, które będą uznane za słuszne.
A.[ntoni] Wejtko [cetus 1914]
II. Bibljoteka
Od szeregu lat bibljoteka Arkonji stoi bezużytecznie prawie i pomimo sporadycznie objawianej chęci poszczególnych kolegów, by stan ten uległ zmianie, dotąd sprawa ta była w zapomnieniu. Przyczyn, które się na to składały, było wiele, że wymienić: brak odpowiedniego pomieszczenia, brak dobrych bibljotekarzy wśród czynnych Arkonów, wreszcie powojenny objaw ogólnie znany braku zainteresowania dla książki w dobie radja i kinematografu.
Zarząd Związku, wychodząc z założenia, że bibljoteka nasza przedstawia wartość nietylko jako dowód dorobku narodowego, ale wprost jako ksiągozbiór, postanowił zająć się tą sprawą przy sposobności ubezpieczania wszystkich ruchomości, a łącząc utile cum dulci, zaangażował fachowego rzeczoznawcę, który nietylko oszacuje nam autorytatywnie naszą bibljotekę, ale również ją uporządkuje, posegreguje, słowem, uczyni użyteczną.
A wobec tego, że czynna Arkonja w b. semestrze wznowiła od szeregu lat zaniedbane uzupełnianie bibljoteki dziełami aktualnemi naukowemi, można rokować, zdaje się, niepłonną nadzieję, że bibljoteka Arkonji, z której siły czerpali ojcowie nasi na obczyźnie, odżyje i niejednemu jeszcze pokoleniu arkońskiemu na pożytek służyć będzie.
III. Z czynnej Arkonji
Zmiana systemu studjów, wprowadzenie rygorów na wyższych uczelniach i co zatem idzie, skrócenie czasu studjów, musiało wywrzeć wpływ na życie Arkonji. Rok ubiegły był bodajże pierwszy, w którym ten wpływ specjalnie się uwydatnił.
Z drugiej strony duża ilość kolegów zapóźnionych w studjach, mających za sobą wojnę i inne przerwy w nauce, w roku ubiegłym ukończyła wyższe uczelnie. Zabrakło więc wielu starszych, doświadczonych kolegów, młodsi nie mogli tak dużo czasu poświęcać Stowarzyszeniu, musząc intensywniej, niż to było parę lat temu, studjować na uczelni.
To wszystko musiało spowodować trudności w życiu wewnętrznem, pewne usterki w funkcjonowaniu tych czy innych organów. Mimo jednak tego, że Koło składało się przeważnie z ludzi stosunkowo młodych, że nie było tylu wybitnych jednostek, jak w pierwszych latach warszawskich, prace ideowo-wychowawcze przeważnie stały na wysokości zadania.
I chociaż wskazuje to, że nawet dość znaczne i raptowne zmiany w składzie członków nie wywołują jeszcze żadnych kryzysów w życiu Stowarzyszenia, nie należy zamykać oczu na te braki i niedociągnięcia, które istnieją. Zapobiec im nie byłoby tak trudno. Rola tu przedewszystkiem dla Filisterjatu. Częstsze bywanie filistrów na Kołach, na zebraniach wydziałów i komisyj, przy głębokim szacunku i przywiązaniu, jakie ma czynna Arkonja do starszych pokoleń arkońskich, mogłoby mieć duży i korzystny wpływ. Szybkie naogół kończenie uczelni przez arkonów jest objawem ze wszech miar dodatnim, pociąga jednak to za sobą, że koledzy, będąc krótko w czynnej Arkonji, nie zawsze mogą doświadczenie, które nabyli, w dostateczny sposób przekazać młodszym pokoleniom, Brak ten wyrównać może jedynie doradcza współpraca filistrów.
Jeżeli chodzi o życie wewnętrzne, to Koło wraz z Prezydjum przykładało wiele starań, ażeby poziom ideowy się nie obniżył, a praca wychowawcza nie traciła na swej intensywności. Nie wszystkie zamierzenia w czyn zostały wprowadzone, jednak obszerne dyskusje na te tematy i powszechne zainteresowanie się niemi, dają rękojmię, że ogół członków zdaje sobie sprawę z wielkości i szlachetności celów.
Z prac poszczególnych wydziałów wspomnieć należy o pracy wydziału wychowawczego, który przykładał dużą wagę, ażeby program wychowania był całkowicie wypełniany. Zajmował się wydział również sprawą wychowania fizycznego cetusu (zorganizowano np. lekcje pływania dla fuksów).
Podkreślić również należy żywszą działalność wydziału naukowego, która wyraziła się w zorganizowaniu szeregu zebrań dyskusyjnych na tematy ideowe, w zapoczątkowaniu nowego działu bibljoteki, składającego się z książek ogólnokształcących (z dziedziny ekonomicznej, politycznej, społecznej i t.p.), wreszcie w uporządkowaniu kroniki, fotografij, pamiątek i t.p.
Jeżeli chodzi o życie zewnętrzne, to Arkonja brała udział w zjeździe ogólnokorporacyjnym, dążąc, w myśl swoich zasad, do zneutralizowania wpływów partyjnych na terenia Z.P.K.A. oraz w pracach Prezydjum Z.P.K.A. Trzech arkonów wybranych zostało na wiceprezesów Bratnich Pomocy na uczelniach warszawskich, inni na liczne urzędy wielu organizacyj akademickich. W turnieju strzeleckim o mistrzostwo W.K.M. zajęła Arkonia 2 miejsce, w turnieju szermierczym, również o mistrzostwo W.K.M. 1 i 2 miejsce, przyczem organizacja tych ostatnich zawodów spoczywała w rękach Arkonji.
Trudności finansowe, spowodowane przedewszystkiem kryzysem gospodarczym, uniemożliwiły dostateczne zorganizowanie życia kwaterowego praz utrudniły utrzymanie w dostatecznym porządku kwatery (zwłaszcza wobec jej ciasnoty), również inicjatywa wydziałów często była ograniczona trudnościami technicznemi.
Być może, że ten czy inny punkt mojego krótkiego sprawozdania ująłem za mało krytycznie, wina to przedewszystkiem tego, że tak rzadko spotykamy się ze strony filistrów z krytyką, opartą na znajomości naszego obecnego życia. Te uwagi krytyczne, które nas spotykają, spowodowane są najczęściej obserwacją pojedyńczego faktu czy zdarzenia, stąd wnioski wyciągnięte niejednokrotnie są niesłuszne, a czasem nawet krzywdzące. Krytyka, wynikająca z bliższej obserwacji życia czynnej Arkonji, zawsze przyjmowana jest przez nas z prawdziwą wdzięcznością. Większe zainteresowanie filistrów Stowarzyszenia spowoduje niewątpliwie to, że Arkonja nietylko w pewnych okresach swojego istnienia, ale stale i nieprzerwanie będzie wzorem organizacji, przynoszącej krajowi prawdziwy pożytek.
M.[ieczysław] Chodakowski, prezes [cetus 1927]
Pierwotnie ukazało się w "Biuletynie Arkońskim" nr 4, z 15 czerwca 1931 r.
Pożegnianie nad grobem śp. filistra Tadeusza Tabora (zm. w Warszawie 12.04.2000 r.)
Przybyliśmy, aby pożegnać śp. filistra Arkonii Tadeusza Tabora. Tego, który w swym dorosłym życiu żył Arkonią, dla którego dewiza "Prawdą a pracą" była drogowskazem w życiu.
Śp. filister Tadeusz Tabor pochodził z zamożnej warszawskiej rodziny związanej z przemysłem zapałczanym, mającej też majątek Boża Wola pod Błoniem i kamienicę w Warszawie. Ukończył renomowane gimnazjum im. Zamojskiego i następnie rozpoczął studia na Wydziale Mechanicznym Politechniki Warszawskiej. Do Korporacji Akademickiej Arkonia został wprowadzony przez przyjaciela Romana Nowickiego. Śp. Tadeusz Tabor został w 1937 roku przyjęty w poczet członków Arkonii, związał się z nią na całe życie, a Roman Nowicki został jego oldermanem. Studia były odzwierciedleniem jego zamiłowań. Pasjonował się motoryzacją - był miłośnikiem samochodów. Przedwojenni koledzy pamiętają go jako wyjątkowego w ówczesnych czasach studenta. Miał własny samochód i z zamiłowaniem nim jeździł. Był to sportowy kabriolet Aero.
Studia przerwała mu wojna. Był członkiem Armii Krajowej. W czasie Powstania Warszawskiego walczył w Śródmieściu. Udało mu się - nie dostał się do niewoli niemieckiej. Po wojnie znalazł się wśród ok. 20-u Arkonów na Wybrzeżu. Pracował w Dyrekcji Przemysłu Motoryzacyjnego. W 1947 roku przeniósł się do Warszawy. W 1952 roku ukończył na Politechnice Warszawskiej przerwane studia na Wydziale Mechanicznym. Swe życie zawodowe związał z motoryzacją pracując m.in. od 1964 roku aż do przejścia na emeryturę na początku lat osiemdziesiątych w Instytucie Badawczym Dróg i Mostów. Niestety ciężko chorował na gościec. W tym czasie żona kosztem wielu wyrzeczeń otaczała go wyjątkową opieką.
Śp. filister Tabor już od końca lat 50-tych brał czynny udział w nieoficjalnych wówczas spotkaniach - głównie towarzyskich - kolegów Arkonów. Tak było aż do 100-ej rocznicy istnienia Arkonii w 1979 roku. Następnie uczestniczył w naradach zmierzających do przedłużenia życia Arkonii w PRL-u i m.in. przy jego udziale do Arkonii zaczęto przyjmować na początku lat 80-tych potomków przedwojennych Arkonów.
Gdy po odzyskaniu niepodległości stało się możliwe oficjalne odrodzenie Arkonii był jednym z 25-u przedwojennych Arkonów rejestrujących 10 lat temu Stowarzyszenie Arkonia. Organizacja ta powoli zmieniała swój charakter - ewoluowała i stała się korporacją akademicką. Filistrzy-seniorzy w 1995 roku zarejestrowali oficjalnie Związek Filistrów Arkonii. Śp. Tadeusz Tabor był sekretarzem Zarządu i udzielił zgody na oficjalne zarejestrowanie Związku w jego mieszkaniu.
Nasz brat Arkon, śp. Tadeusz Tabor, pozostanie w naszej wdzięcznej pamięci. W imieniu całej Arkonii - Związku Filistrów i Korporacji Akademickiej - składam najszczersze kondolencje Rodzinie śp. Tadeusza.
Cytując słowa komerszowej "Pieśni otwarcia" chcę powiedzieć:
Bratu po życia znoju
Wieczny spokój, wieczna cześć
Zbigniew Jan Tyszka Cetus 1982
Mowa wygłoszona na pogrzebie śp. Heleny Ostromęckiej (zm. 6.07.2000 r.)
Przypadł mi w udziale zaszczyt powiedzenia w imieniu Rodziny Arkońskiej kilku słów pożegnania śp. Heleny Ostromęckiej.
Śp. Helena była członkinią Koła Filistrowych i Filistrówien Arkonii. Z Arkonią - jej barwnym studenckim życiem lat trzydziestych - zetknęła się w okresie swych studiów w Szkole Nauk Politycznych. Członkami Korporacji Arkonia byli m.in.: Jej brat Stefan Deskur (cetus 1936) oraz późniejszy mąż Mirosław Ostromęcki (cetus 1933). Do Arkonii od 1982 roku należy także Jej syn Andrzej.
Życiowe losy śp. Heleny Ostromęckiej były charakterystyczne dla Jej pokolenia, dla losów Polski. Szczęśliwa młodość, wykształcenie i praca w odrodzonej Polsce lat międzywojennych zakończyły się wraz z wybuchem II wojny światowej. Przyszedł czas walki, konspiracji i borykania się z trudami codziennego życia. Były jaśniejsze okresy osobistego szczęścia - ślub z Mirkiem Ostromęckim, urodzenie dzieci. Ale i to zakończyło się wraz z wybuchem Powstania Warszawskiego i następnie z nastaniem Polski Ludowej.
Po wojnie śp. Helena Ostromęcka osiadła z dziećmi we Wrocławiu. Wkrótce mąż Mirosław został aresztowany i skazany za działalność niepodległościową na karę śmierci. Śp. Helena interweniowała gdzie tylko można było. I u płk. Różańskiego w Ministerstwie Bezpieczeństwa Publicznego i poprzez osoby znane a wpływowe w Polsce, np. kard. Sapiehę czy poetę J. Tuwima. Wywalczyła ułaskawienie - zamianę kary śmierci na więzienie. W tym czasie Rodzina Ostromęckich żyła we Wrocławiu w utajnieniu - śp. Helena uchodziła za wdowę. Pracowała by nakarmić swą matkę i dzieci, zapewnić dzieciom wychowanie i wykształcenie.
Późniejsze życie ułożyło się lepiej. W okresie odwilży lat pięćdziesiątych mąż został zwolniony z więzienia. Śp. Helena objęła stanowisko Dyrektora Biura Prezydialnego Komisji Antropometrii przy PAN-ie. W PAN-ie pracowała do emerytury robiąc już pod koniec swej pracy zawodowej w 1973 roku doktorat.
Wraz z mężem uczestniczyła w życiu Arkonii - najpierw w sposób tajny, a w latach 90-tych jawnie. Po reaktywowaniu Koła Filistrowych i Filistrówien Arkonii stała się jego członkinią. Pamiętam, iż Filistrostwo Ostromęccy, mimo wieku i kłopotów zdrowotnych, zawsze byli obecni na arkońskich uroczystościach czy spotkaniach. Także - podobnie jak w latach trzydziestych - na tradycyjnych arkońskich balach.
Odeszła od nas Filistrowa Arkonii, zasłużona Polka, wspaniała Matka. W imieniu całej Rodziny Arkońskiej żegnam Ją, a dzieciom śp. Zmarłej i ich rodzinom składam najserdeczniejsze wyrazy współczucia.
Niech śp. Filistrowa Helena Ostromęcka po swym trudnym pracowitym życiu na tej ziemi odpoczywa w pokoju.
Zbigniew Jan Tyszka (cetus 1982)
Z imperium na ty
Z pochodzenia Rusin z książecego rodu Rurykowiczów, po babce Szkot z klanu McDonald, Litwin z majątku Syłgudyszki, a przy tym wszystkim - jako Arkon - prawy Polak i patriota.
Filister Mieczysław Pierejasławski-Jałowiecki. Filister Jałowiecki pozostawił po sobie kilkanaście tomów wspomnień. Jego wnuk, Michał, mieszkający dziś w Australii, wybrał z nich najciekawsze fragmenty i opublikował w warszawskim "Czytelniku". Tak powstała książka "Na skraju Imperium", pod wieloma wzgledami książka niezwykła.
Fil. Jałowiecki nie decydował osobiście o losach świata, ale przez długie lata był w centrum wydarzen. Spotykał się z najważniejszymi postaciami w cesarstwie rosyjskim. Jego spojrzenie na przedrewolucyjną Rosję jest głeboko osobiste. O rodzinie carskiej wyraąał sie per "trzeciorzędna arystokracja niemiecka", Mikołaja II miał za człowieka osobiście przyzwoitego, ale ograniczonego, zaś carycę uważał za uosobienie bezguścia.
Na początku wieku jako pracownik Wileńskiego Banku Ziemskiego objechał całą północną cześć Kresów, taksując majątki. Wojnę spędził w Petersburgu i opisał wahania nastroju - od euforii po rozpacz, gdy rosyjskie wojska dowodzone przez generałów o niemieckich nazwiskach zostały przez Niemców rozgromione na Mazurach. Uważał, że celem Niemców jest podbicie Rosji na wzór angielskich wówczas Indii. Był świadkiem rewolucji i chaosu, jaki po niej nastąpił. Opisał, do jakiego stopnia rewolucja spowodowała eksplozję zła i zobojętnienia; jak szybko ludzkie życie traciło wartość. Wybór wspomnień doprowadzony jest do końca I wojny światowej i początku wojny polsko-bolszewickiej.
Dla Arkona najciekawsze oczywiście bedą szerokie opisy Arkonii ryskiej, tego jak nasi poprzednicy angażowali sie w życie uczelni, jak świętowali komersze. Wydaje mi się jednak, że jak na kilkanaście tomów wspomnien troche tego mało. A może by tak ktoś nawiązał kontakt z filisterskim wnukiem w Australii i wydobył od niego całość wspomnień?
Bartłomiej Kachniarz (cetus 1995)