> Strona główna > Czytelnia > Księgi pamiątkowe > Księga 50-lecia


II - Moje wspomnienia z życia studenckiego w Rydze.
Fil. Tadeusz Rojewski - filister założyciel.


Przyjechałem do Rygi 8 Maja 1875 r. Konieczność uzyskania praw ulgowych dla służby wojskowej, zmusiła mnie do opuszczenia szkoły realnej w Poznaniu (dziś Szkoła Bergera) przed jej ukończeniem i skierowania starań ku uzyskaniu przyjęcia do Politechniki Bałtyckiej w Rydze, ponieważ ta była jedynym wyższym zakładem naukowym w Rosji z językiem wykładowym niemieckim, którym władałem wcale nieźle, gdy język rosyjski był mi prawie zupełnie obcym. Ponieważ nie posiadałem świadectwa dojrzałości, więc miałem tylko 2 sposoby dostania się do Politechniki: albo przez wstąpienie na kursy przygotowawcze, do t. zw. Vorschuli albo przez złożenie egzaminu wstępnego, odpowiadającego egzaminowi maturalnemu gimnazjów realnych, który wówczas można było składać na początku każdego semestru. Wybrałem ten ostatni sposób i zaraz zacząłem pracować nad przygotowaniem się do egzaminu.

W Rydze nie miałem znajomych prócz Zygmunta Brzezińskiego, kolegi z Poznania, który z tych samych, co ja, powodów równocześnie ze mną do Rygi się przeniósł, jednak różnica wielka usposobień, zapatrywań i charakterów sprawiała, że nas nigdy nie łączyły bliższe stosunki.

Prócz tego znałem ze słyszenia Konstantego Przewłockiego (już od stycznia 1875 r. studenta na I kursie Politechniki), do którego miałem listy od jego rodziców i z którym też zaraz pierwszego dnia po przybyciu do Rygi zawarłem znajomość, mającą się zarazem w serdeczną i dozgonną przyjaźń zamienić. Zamieszkałem przy rodzinie pp. Podrezów, wygnańców - sybiraków, amnestjowanych bez prawa powrotu na Litwę.

Zacna ta rodzina gorących patrjotów darzyła mnie przez cały czas mego pobytu w Rydze swoją przyjaźnią i życzliwością; u nich zawsze znajdowałem ciepło rodzinnego ogniska, którego brak na obczyźnie tak silnie zawsze odczuwamy. Pierwszym moim nauczycielem - korepetytorem był Florjan Wyganowski, student na II kursie Politechniki. Przez te osoby zacząłem powoli poznawać mały światek ówczesnej ryskiej młodzieży polskiej. Wśród tego świata dawało się rozróżnić kilka kategoryj, z których żadna nie przedstawiała jednak jakiejś zbiorowej myśli, czy to społecznej, czy politycznej. Byli więc starsi studenci, kończący lub już ukończeni, jak Abakanowicz, Szystowski, Knapski, przeważnie zdolni, czujący po polsku, ale nie interesujący się sprawami studenckiemi. Drugi odłam stanowili studenci poważniejsi, traktujący serio swoje obowiązki, dobrzy Polacy, studjujący sumiennie, szanowani przez Niemców-korporantów i utrzymujący z nimi stosunki bardzo poprawne i grzeczne, ale dość etykietalne; tu należeli Chludziński Józefat, Horodecki, Andrzeykiewicz, Witkowski Józef, Kościałkowski, Durasewicz, Draling, Giecewicz, Giżycki Wacław. Wśród tej grupy można było zauważyć dążenie do zorganizowania studentów Polaków i wywalczenia dla nich jakiegoś wyraźnego stanowiska wśród ogółu studenterji ryskiej. Szczególną odznaczali się pracą w tym kierunku Chludziński, a później Giżycki. Ta grupa kierowała biblioteką studencką, ona stanęła na czele ruchu t.zw. „dzikich" w przeciwstawieniu do korporantów i doprowadziła do zawiązania t. zw. „Związku Dzikich" (Wilderverband), którym kierowała, posiadając większość w Zarządzie; ona wreszcie spowodowała założenie Związku Polaków, który utorował drogę do założenia „Arkonji". Dalej była grupa młodzieży wesołej, hulającej bez myśli o czemkolwiek poza zabawą, grająca w karty, goniąca za dziewczętami. Grupa ta, najgłośniejsza i najliczniejsza, skutkiem tego najwięcej rzucająca się w oczy, dała powód do zjadliwego wierszyka Bartelsa (1874) i do demonstracji w cyrku przeciw kilku występującym tam studentom-Polakom (1874). Wreszcie na końcu stała nieznana prawie zupełnie mała grupka najmłodszych studentów i uczniów najwyższych klas szkół średnich. Tu należeli Przewłocki K., Jeles B., Świątecki Stan., Podihorski A., Szafnagl K., Romer Bronisław, Gnatowski Jan, Morgulec I., Orlikowski St., Czosnowski, Leszczyński K. i inni. Ci, wychowani na wzorach więcej romantycznych, stronili od hulaszczego życia większości studenterji ówczesnej i starali się na swoich bardzo zakonspirowanych zebraniach dopełnić swoje niedostateczne wykształcenie w historji, literaturze polskiej, przez czytanie książek i dyskusję na tematy z tej dziedziny.

Wszystkie jednak grupy podlegały bardzo wyraźnemu wpływowi opinji, dość licznie reprezentowanych w Rydze, domów polskich, w których młodzież polska chętnie była przyjmowana i mile widziana. Byli to już to Sybiracy amnestjowani, którym powrót do stron rodzinnych był wzbroniony, już to ludzie, którzy z powodu swej działalności w czasie powstania utracili majątki i, przeniósłszy się do Rygi, zarabiali na życie jako urzędnicy, handlujący i t. p., wreszcie ludzie zamożni, mieszkający czasowo w Rydze dla wykształcenia dzieci. Wszyscy oni mieli w świeżej pamięci straszne Murawjewowskie prześladowania, wszyscy cierpieli mniej lub więcej za Ojczyznę, wszyscy też odznaczali się niezwykle gorącym patrjotyzmem, cechującym każdy ich czyn i każdą rozmowę i stwarzającym atmosferę, panującą w ich domach i promieniującą na każdego, który się do nich zbliżył. Szczyttowie, Szemiothowie, Burniewierowie, Łopacińscy, Benisławscy, Wasilewscy, Podrezowie, Horodeccy, Ciorkiewiczowie, Malińscy, Przeciszewscy, Mikuliczowie, Manteufflowie, jakkolwiek często wcale pomiędzy sobą nieznajomi i nie utrzymujący stosunków towarzyskich, jednak mimo woli byli najzupełniej zgodnymi propagatorami idei narodowej pomiędzy młodzieżą. Również gorący patrjotyzm cechował też miejscowe duchowieństwo katolickie z ks. Hryniewieckim i ks. Zatsem na czele, ci jednak mało mieli z młodzieżą studencką styczności i pośrednio tylko na jej poglądy oddziaływać mogli .

Tak się przedstawiało społeczeństwo studenckie w Rydze w roku 1875. W tym czasie przygotowywałem się do egzaminu wstępnego, który też zdałem b. pomyślnie w pierwszych dniach stycznia n.s. 1875 r. Wówczas już ogólna fizjonomja społeczeństwa studenckiego zaczęła się zmieniać pod wpływem coraz silniejszego napływu Polaków do Politechniki [1].

Wobec braku jakiejkolwiek ściślejszej organizacji, społeczeństwo studenckie zaczęło się grupować według sympatji, tradycji rodzinnych i wychowania. W tym pierwszym semestrze mego życia studenckiego poznałem wielu kolegów, początkowo nie wchodząc z nikim w ściślejsze stosunki. Dopiero około Wielkiejnocy zacząłem częściej bywać u Bronisława Romera, gdzie spotykałem się z Gnatowskim, Szafnaglem, Przewłockim, Giżyckim Wacławem i Aleksandrem, Orlikowskim, Morgulcem i Podhorskim Ant. i wszedłem niejako w ich towarzystwo. Równocześnie utrzymywałem nieco bliższe stosunki ze Świąteckim Stanisławem, Jelcem, Zwolińskim, Messingiem, Brossmanem i Nieniewskim. Z tą ostatnią grupą wyjeżdżałem razem na wakacje 1876 r. i wówczas po raz pierwszy spotkałem się z Karolem Gąssowskim. Wesoła ta podróż, urozmaicona wspólnym śpiewem, deklamacjami i t. p. zbliżyła nas ze sobą i wpłynęła na dalsze stosunki w następnym roku akademickim.

Tu muszę odstąpić od opowiadania historji ugrupowań studenckich, w których przyjmowałem czynny udział, a skreślić choćby najbardziej ogólnikowo historją oficjalnych stosunków studenckich i polityki menerów studenterji polskiej w latach, poprzedzających założenie „Arkonji", gdyż to ułatwi prawdopodobnie zrozumienie ewolucji, która ostatecznie do tego obchodzącego nas tu głównie wypadku doprowadziła.

Jakkolwiek od czasu stłumienia powstania polskiego upłynęło już było lat 11-cie, to jednak surowe antypolskie prawa, przepisy i rozporządzenia obowiązywały jeszcze w całej pełni, a wszelka organizacja młodzieży polskiej, choćby najniewinniejsza, była jak najsurowiej wzbraniana. Wprawdzie w prowincjach Nadbałtyckich prześladowanie Polaków nigdy nie było wykonywane tak bezwzględnie jak w Królestwie Polskiem, na Litwie i Rusi, wprawdzie policmajster ryski Reinhardt, pół-polskiego pochodzenia i z Polką żonaty, odnosił się do młodzieży polskiej z wielką życzliwością, a różne jej wybryki i wykroczenia przeciw przepisom policyjnym traktował pobłażliwie i prawie po ojcowsku, ale gdy chodziło o najmniejsze podejrzenie organizacji o charakterze narodowym, stawał zawsze na gruncie obowiązujących praw i gotów był do najsurowszych wystąpień. W tych warunkach wszelka organizacja polska musiała być otoczona najściślejszą tajemnicą. Dlatego też jedyna łącząca studentów-Polaków w Rydze organizacja, zresztą bardzo luźna, a mianowicie studencka Bibljoteka Polska, zakonspirowana była nadzwyczaj starannie. Założona około 1869 r., liczyła już w roku 1876 kilka tysięcy tomów w ogóle wartościowych, odnoszących się w bardzo przeważnej liczbie do historji i literatury polskiej [2]. Do organizacji przyjmowani byli członkowie nowi z wielkiemi ostrożnościami, po dokładnem poznaniu przez co najmniej 2-ch członków i przyjęciu przez nich moralnej odpowiedzialności za nowowstępującego. Nowowstępujący przyjmowany był na specjalnem posiedzeniu Zarządu, gdzie prezes objaśniał go o całej organizacji i przyjmował od niego uroczyste zobowiązanie co do zachowania najściślejszej tajemnicy. Statutu pisanego żadnego nie było, a również zabronionem było spisywanie członków, o których liczbie ogólnej wiedział tylko Zarząd. Każdy członek znał tylko nazwiska 3-ch członków Zarządu i bibljotekarzy. Wyrazu „bibljoteka" nie wolno było nikomu wymówić. Nazywała się ona „apteką", książki „lekarstwami", Zarząd „warsztatem", prezes „kowalem", bibljotekarz „aptekarzem" i t. d. Tych nazw stowarzyszeni obowiązani byli odżywać pod groźbą wyłączenia ze Związku. Bibljoteka podzielona była na 5 działów, z których każdy znajdował się u osobnego bibljotekarza (aptekarza), który miał obowiązek 2 razy na tydzień dyżurować po 3 godziny w celu wymiany książek. Zebranie ogólne, mające na celu otrzymanie sprawozdania o zużyciu pieniędzy i stanie apteki oraz wybór kowala, warsztatu i aptekarzy, odbywało się tylko raz na rok, równocześnie w kilku mieszkaniach, tak, aby nigdzie nie było zgromadzonych więcej jak 12 — 15-stu. Wybierano też komisję rewizyjną, która obowiązana była całą bibljotekę skontrolować, wszystkie tomy osobiście zliczyć i o książkach brakujących lub zdefektowanych Zarząd zawiadomić.

Wszyscy członkowie opłacali składki według pewnej określonej skali dość skomplikowanej a bardzo zbliżonej do obecnych obliczeń podatku dochodowego. W roku 1876/7 kowalem był Józefat Chludziński a jego zastępcą Wacław Giżycki, w następnych dwóch latach kowalem był W. Giżycki.

Ustrój studenterji był w pierwszych czasach mego pobytu w Rydze [3] następujący: 2, a następnie 3 istniejące korporacje [4]: „Baltica", „Concordia" i „Rubonia", jakikolwiek stanowiące mniejszość studentów jednak, dzięki swej organizacji oraz poparciu władz politechnicznych, wywierały przemożny wpływ na całą studenterję. Studenci niemieccy, o ile nie należeli do korporacji, mieli możność albo przypisać się do nich w charakterze gości (Fochtbodist), albo wstąpić do Zw. Dzikich („Wilderverband") i wraz z całym tym związkiem poddać się prawu studenckiemu A.P.C. (Das „Allgemeine Polytechniker Coment"), albo wreszcie pozostać poza tem prawem, ale w takim razie być narażonym na bezustanne zaczepki, prowokacje i lekceważące traktowanie ze strony korporantów. W Związku Dzikich, organizacji bardzo luźnej, rej wodzili Polacy, jakkolwiek nie wszyscy do niego należeli. Zatwierdzenie Wilderverbandu udzielone zostało przez C.C. (Chargirten Convent), najwyższa władza studencka, składająca się z delegatów korporacyj, po 3-ch z każdej. C.C. występował wobec wszelkich władz jako jedyna uprawniona reprezentacja ogółu studentów. On też zatwierdzał i przedstawiał władzom politechnicznym do zatwierdzenia wszelkie organizacje studenckie w nadziei, że wstąpią tam wszyscy Polacy i zaakceptują A.P.C., przez co położony będzie koniec niemiłym z nimi zatargom i ciągłemu stanowi wojny, który w końcu stawał się uciążliwym. Wilderverband założony został głównie z inicjatywy Polaków, którzy też mieli większość w Zarządzie i dzięki temu mogli się jako tako bronić przeciw korporantom, i dlatego Zarząd dążył do wciągnięcia wszystkich Polaków do tego Związku, jakkolwiek tenże miał swoje b. ujemne strony.

Przedewszystkiem zmuszony był przyjmować wszystkich, którzy się do niego zgłosili bez żadnego wyboru, a że z pomiędzy Niemców, wszyscy kulturalniejsi i inteligentniejsi wstępowali do korporacyj, więc dla Związku pozostawały wybiórki wcale nieosobliwe, a Związek jaka ciało zbiorowe ponosił odpowiedzialność za ich częste bardzo niepoprawne postępowanie; dalej w częstych a licznych zajściach honorowych, członkowie Związku zmuszeni byli stosować się do przepisów korporacyjnych i przyjmować walkę na rapiery, nie mając możności uzyskania jakiegokolwiek wyszkolenia w fechtunku, ponieważ Związek nie posiadał własnej kwatery. Skutek był taki, że ze spotkania wilder zawsze wychodził mniej lub więcej pokaleczony, a korporant nietknięty. Stąd dążenie Polaków do uzyskania prawa wyboru broni z ewentualnem pierwszeństwem dla menzury pistoletowej (Filisterrecht). Dążenie to spotykało się jednak z oporem nawet w łonie samej wilderyi, a szczególniej ze strony Żydów, którzy wcale nie mieli ochoty narażać się na wyniki bądź co bądź śmiertelnej walki.

Dlatego też znaczna część Polaków nie chciała należeć do Wilderverbandu i odmawiała podpisywania „Coment". Ten odłam Polaków przybierał wobec korporantów groźną postawę, a w razie nie załatwienia zajścia honorowego, groził przejściem do prawa kija czyli t. zw. „Holzcoment". Na tem tle doszło do rozdziału, a w końcu do zupełnego rozwiązania Związku Dzikich w r. 1876/7, poczem, gdy stosunek z ogółem Polaków stał się dla korporacyj nieznośnym, dopomagali oni do uzyskania pozwolenia władz na założenie bardzo luźnej organizacji pod nazwą „Polenverband" w r. 1877. Był to wielki krok naprzód na drodze do zdobycia równouprawnienia Polaków.

Jakkolwiek organizacja była nadzwyczaj luźna, gdyż Związek nie miał prawa posiadania własnego lokalu ani urządzania innych zebrań jak tylko ogólne dla wyboru Zarządu i rozpatrywania spraw, dotyczących ogółu studentów, to jednak samo uzyskanie zezwolenia na oficjalną nazwę „Związku Polaków" było wielką zdobyczą, gdy się przypomni, że aż do owego czasu żadna organizacja polskiej młodzieży nie mogła być w obrębie państwa Rosyjskiego pod żadnym pozorem dozwoloną. Przy Związku założono kasę stypendjalną w celu wspierania niezamożnych członków Związku. Związek w stosunku do reszty studentów uzyskał prawa dość znaczne, a przedewszystkiem: sądzenie spraw honorowych przez t. zw. „Schiedsgericht", a nie przez „Ehrengericht", dawanie pierwszeństwa menzurze pistoletowej, jeśli jej jedna ze stron zażąda, przyjmowanie przez swoich delegatów udziału w sądzie studenckim („Bursicheingericht").

Zaznaczyć należy, że sukces ten był rezultatem niezwykle rozważnej i ostrożnej a jednak stanowczej i świadomej celu polityki dwóch wpływowych ludzi: Chludzińskiego Józefata, który ją zapoczątkował, stwarzając „Wilderverand" i kierując nim jako prezes, i Wacława Giżyckiego, głównego inicjatora i prezesa Związku Polskiego. Giżycki, wyzyskując swój dobry stosunek z wpływowymi filistrami i czynnymi członkami „Bałtyki" potrafił przez nich usposobić i urobić przychylnie dla studentów polskich w Rydze nie tylko władze politechniczne, ale i wpływowe osoby w Petersburgu, gdzie, jak wiadomo, baronerja kurlandzka i inflancka trzymała pierwsze skrzypce za czasów Aleksandra II-go. Osiągnąwszy tak piękny rezultat, Giżycki nie spoczął na laurach, ale wytrwale pracował dalej nad odpowiedniem urobieniem opinji C.C. [5]) i czynników miarodajnych, aby im wpoić przekonanie, że spokojne i lojalne zachowanie się studentów Polaków w Rydze najlepiej może być zagwarantowane przez założenie polskiej korporacji, przyjmującej czynny udział w samorządzie studenckim na prawach równych z innemi korporacjami i jak one poddanej kontroli władz i instytucji koleżeńskich. Giżycki marzył o przetworzeniu Związku Polskiego na korporację, co jednak połączone było z wielkiemi trudnościami z powodu zasadniczej różnicy ustroju tych stowarzyszeń, a głównie z powodu konieczności przyjęcia w takim razie do korporacji wszystkich bez wyjątku członków Związku.

Założenie korporacji przez jakąś niewielką grupę studentów, uważał Giżycki przez długi czas za niewskazane, gdyż zdaniem jego taki krok pociągnąć musiałby za sobą rozdwojenie Polaków i rozbicie z tak wielkim trudem osiągniętego zjednoczenia, które jedynie dawało gwarancję skutecznej obrony praw Polaków wobec zachłannej, jak zawsze, polityki Niemców. Z czasem zdanie Giżyckiego w tym względzie uległo zasadniczej zmianie, i stał się on zwolennikiem korporacji ścisłej, złożonej z odpowiednio dobranych żywiołów.

Tak przedstawiały się w ogólnych zarysach sprawy studenckie na początku pierwszego semestru 1878/9 roku. Związek rozwijał się pomyślnie, kasa stypendjalna dzięki poparciu filisterji polskiej rozporządzała wcale poważnymi środkami. Pierwszy bal polski, urządzony przez Związek Polski, osiągnął sukces wprost niebywały zarówno w środowisku polskiem jak również wśród miejscowej arystokracji niemieckiej i ogromnie się przyczynił do spopularyzowania myśli o możności udzielenia Polakom prawa założenia własnej korporacji [6].

A teraz wracam do wspomnień o prądach i kierunkach myśli, nurtujących wśród młodzieży ryskiej od chwili, kiedy ja w jej życiu zacząłem czynny udział przyjmować t. j. od początku roku akademickiego 1876/7.

Po wakacjach 1875 r. zamieszkałem z Nieniewskim w t. zw. pałacu. Był to domek o jednym pokoju na roku Nicolai i Muhlenstr.. W tem samem podwórzu mieszkał Kareński. Punkt był tak dogodny dla mieszkających w tamtej dzielnicy kolegów, że każdy, przechodząc, mimowolnie o niego zawadzał, stąd też i koło moich znajomych znacznie się rozszerzyło. Wkrótce po przyjeździe zostałem wprowadzony do „Kółka", organizacji wówczas jeszcze bardzo nielicznej i drobnej, która później pod nazwą „Idealistów" doszła do wielkiego rozwoju i wycisnęła swoje piętno na organizacji „Arkonji"' oraz na cechujących tę korporację dążeniach i celach. W chwili, gdy powierzono mi w największej tajemnicy wiadomość o istnieniu Kółka i zaproponowano należenie do niego, składało się ono z 12 — 15 członków. Prezesem był Jan Gnatowski [7], ton i kierunek nadawali głównie studenci: Szafnagl, Przewłocki, Giżycki, W. Romer, należeli również Świątecki Stanisław, Podhorski Antoni, Nieniewski, Żukotyński Stanisław, Jelec oraz uczniowie gimnazjów i Vorschuli: Orlikowski, Giżycki Aleksander, Morgulec, Leszczyński Kazimierz.

Podniosły i szlachetny nastrój i gorący patrjotyzm, panujący w tym zespole, pociągnął mię od razu w kierunku nakreślonym przez Kółko i uczynił jego szczerym i gorliwym współpracownikiem. Zbieraliśmy się początkowo u Szafnagla w malutkim pokoiku, zajmowanym przez niego w mansardzie parterowego domku na Muhlenstr. Kółko było już wówczas zżyte i skonsolidowane, świadome swoich celów, a skutkiem tego dążące do ekspansji, w rezultacie czego jeszcze w ciągu tegoż semestru (I — 1876/7) przyjęci zostali: Pohl, Karoński, Doruchowski Teodor, Bąkowski Stanisław. Kierunek i dążenia Kółka zostały tak doskonale scharakteryzowane i opisane przez Szafnagla w jego szkicu p. t. „Idealiści", że nie będę się kusił o dodanie ze swej strony czegokolwiek, chyba jedynie zaznaczyćbym powinien specjalny kult dla tradycji filareckich, jaki w kółku panował. Podkreślam go dlatego, że wydaje się on sprzecznym do pewnego stopnia z naczelnem hasłem „pracy organizacyjnej" tak bardzo realnem, gdy życie filareckie było na wskroś przesycone romantycznym idealizmem.

A jednak tak było, gdyż uczucia, tradycja i serce ciągnęły ta pełną zapału młodzież ku wzniosłym hasłom filareckim, gdy rozum nakazywał iść droga pracy realnej. Z pewnem więc poświęceniem przyjęto tę ostatnią drogę jako wskazanie życiowe, zachowując jednak zawsze kult dla wszystkiego, co piękne i wzniosłe, a specjalnie dla wzorów posuniętej do ostatnich granic ofiarności w imię miłości Ojczyzny, które to uczucie pielęgnowano jak najdroższy i nietykalny skarb i nad którego rozwojem w sercach kolegów czuwano jak najstaranniej. Zresztą wśród członków Kółka można było rozróżnić przedstawicieli obu kierunków. Przedstawicielami romantyzmu byli: przedewszystkiem Gnatowski - człowiek o zdolnościach wielkich filozoficznych i estetycznych, który zupełnie przypadkowo znalazł się w politechnice, zakładzie zupełnie nie odpowiadającym ani jego upodobaniom ani zdolnościom. Już wówczas, jako człowiek najwyżej 20-letni, wyróżniał się wielkiem oczytaniem i znajomością literatury i historji polskiej, a również obznajomieniem z zasadami filozofji. Wkrótce też znalazł swoją drogę, wstąpił do uniwersytetu w Krakowie, gdzie wydział filozoficzny ukończył jako doktor filozofji, a po kilku latach oddał się studjom technicznym i został księdzem.

W chwili gdy go poznałem, był prezesem Kółka, człowiekiem wykwintnych manier, ugrzecznionym do przesady, nieznoszącym jakiejkolwiek trywialności czy to w zachowaniu, czy w stylu lub mowie, a że posiadał dar prawdziwie pięknej wymowy i dowcip w razie potrzeby uszczypliwy, więc w szermierce słownej był niepokonanym i jako wybitna indywidualność narzucał do pewnego stopnia kolegom swój sposób myślenia. Drugim był Romer pochodzący ze starej szlacheckiej zamożnej rodziny, syn wygnańca z 1863 r., wychowany w tradycjach arystokratycznych i religijnych, wśród potomków filaretów, a przytem posiadający niezwykły dar ujmowania sobie ludzi zarówno miłem i serdecznem obejściem, jak otwartym i szlachetnym charakterem i wesołem zawsze usposobieniem, był ulubieńcem wszystkich. Kochał serdecznie wszystkich i wszyscy go również serdecznie kochali. Po wyjeździe Gnatowskiego w końcu 1876 r., został prezesem Kółka i prowadził je w tym samym duchu do wakacji 1877 r., gdy, ukończywszy gimnazjum w Rydze, wstąpił do Instytutu Rolniczego w Puławach, skąd po upływie roku przeniósł się na powrót do Rygi na politechnikę na wydział rolniczy.

Trzecim był Szafnagl Kazimierz, indywidualność wprost niepospolita. Pochodził ze spolonizowanej niemieckiej rodziny kupieckiej, która przez umiejętne i uczciwe prowadzenie wielkich sklepów a raczej bazarów towarowych w Berdyczowie, doszła była do bardzo znacznego majątku, który potem utraciła, składając go w r. 1863 na ołtarzu miłości Ojczyzny. Ojciec Kazimierza umarł na Syberji. W znacznej mierze opiekowała się nim ciotka Radziwiłłowa z Annopola. Kazimierz, obdarzony wielkiemi zdolnościami, ukończył, mając lat 17 ze złotym medalem gimnazjum realne w Warszawie i, mając zaledwie lat 18, wstąpił do politechniki w Rydze na wydział chemiczny. Umysł miał ruchliwy i niespokojny, przerzucający się często z jednej ostateczności w drugą. Wnioski wyprowadzane w głowie na podstawie już to rzeczy przeczytanych, już to przez siebie wysnutych myśli usiłował natychmiast w czyn wprowadzić, narzucał je sobie i starał się narzucić innym z największą bezwzględnością. Posiadał wybitny talent literacki (choć, rzecz dziwna, pisał do końca życia nieortograficzne), i starał się myśli swoje wyrażać wierszem. Wiersze jego, jakkolwiek pod względem myśli piękne i często prawdziwie głębokie, nie miały jednak nigdy gładkości i potoczystości i były pod względem formy raczej twarde i chropawe, jednak na braci idealistów wywierały potężne wrażenie, a o to głównie, jeśli nie wyłącznie, autorowi chodziło. W roku 1876/7 Szafnagl był romantykiem – idealistą, trochę bajronistą, wielbicielem Słowackiego, zwolennikiem swobody indywidualnej, a stąd nieprzyjacielem wszelkich form i ceremonij, w skutku więc nieprzyjacielem korporacyj z ich formami, które uważał wprost za głupie. Z czasem nastąpiła w jego pojęciach zupełna ewolucja. Zastanawiając się nad wadami charakteru polskiego, przyszedł do przekonania, że właśnie nasz wybujały indywidualizm powinien być zwalczany przez dobrowolne poddanie się pewnym choćby przykrym i krępującym formom, że do tego celu nadaje się właśnie najlepiej ustrój korporacyjny, i stał się najgorętszym zwolennikiem założenia polskiej korporacji.

Czwartą wybitną jednostką był Wacław Giżycki. Wiekiem i studjami najstarszy w Kółku, posiadał też najwięcej wyrobiony charakter i najbardziej ustalony pogląd na stosunki studenterji polskiej w Rydze i na politykę, jaką tak wśród Polaków jak również przez ogół Polaków wobec Niemców prowadzić należy. Bardzo przystojny, zawsze zrównoważony i panujący nad sobą, pod względem form zewnętrznych, ubioru, zachowania się, mowy, zawsze „correct". Dobry kolega i chętnie każdemu przychodzący z pomocą, ale posiadający w obejściu pewną wyniosłość, nie dopuszczając do zbytniej poufałości, przytem zamknięty w sobie i nieskory do wywnętrzeń i zwierzeń; w dyskusji dowcipny i zręczny, łatwo podchwytujący wszelkie słabe strony przeciwnika był ogólnie szanowanym i cenionym, ale mniej kochanym. Szanowano go tem bardziej, że wiedziano ogólnie o jego zasługach przy prowadzeniu wilderji, a następnie przy założeniu i prowadzeniu Związku Polskiego. On sam ocenił Kółko zawczasu, jako najwięcej obiecującą część studenterja polskiej, i dlatego pomimo różnicy wieku i wyrobienia do niego wstąpił i wytrwale w niem pracował, że spodziewał się za jego pomocą przeprowadzić możliwie jak najlepszą organizację całego polskiego społeczeństwa studenckiego. Za ideał tej organizacji, do której dążył, uważał korporację długi czas jednak wahał się nad wyborem pomiędzy korporacją ogólną, jednoczącą wszystkich Polaków, ale skutkiem tego organizacyjnie słabsza, a korporacją ścisłą, założoną wśród wybranych skutkiem tego mniej liczną, ale jednolitą i organizacyjnie silną; ostatecznie wybór jego padł na tę ostatnią, ale los zrządził, że teren przygotowany przez niego, został przez kogo innego wyzyskany i zużytkowany.

Poza temi czterema najwybitniejszemi osobistościami wyróżniał się uzdolnieniem i talentem Przewłocki. Bardzo starannie wychowany w otoczeniu gorącego partjotyzmu, posiadający przytem zdolność myślenia samodzielnego i szybkiego obejmowania dyskutowanych kwestyj, jednak niewyrobiony jeszcze wówczas charakter i pewna nieśmiałość, czy może wstrzemięźliwość w wyrażaniu sądu stawiały go na drugiem miejscu. Z maturzystów odznaczał się zdolnościami i zaletami charakteru Stanisław Ortókowski, a gorącem sercem i zapałem Morgulec. Reprezentantem kierunku realnego był Stanisław Świątecki starszy nieco od innych, zdolny i pracowity; niezamożny i w znacznej części o własnych siłach pracujący nad zdobyciem wiedzy stąd często w ciężkich warunkach materjalnych odznaczał się jednak usposobieniem pogodnem, wesołością i zawsze dobrym humorem. Zdawał sobie sprawę, że w przyszłości czeka go ciężka walka o byt, której wynik zależny będzie od przygotowania i pracy, stąd też uważał tę pracę zawodową za najważniejsze swoje a równie i kolegów zadanie. Był wyznawcą programu „pracy organicznej" ze szczerego i głębokiego przekonania. Przy nim grupowali się chętnie: Karoński, Bąkowski, Nieniewski, czasem Orlikowski, Dwa te kierunki nie doprowadzały jednak do żadnych konfliktów i antagonizmów. Wszyscy ożywieni byli jednem gorącem pragnieniem: przygotowania się do życia tak, aby być pożytecznymi dla Ojczyzny, aby polskość od zguby obronić, i zmartwychwstanie Polski, w które wszyscy niezłomnie wierzyli, przyśpieszyć.

W tym semestrze (I — 1876/7) wprowadzony zostałem do „Apteki" przez Szafnagla i Przewłockiego. Z końcem roku kalendarzowego wyjechał z Rygi Gnatowski a na jego miejsce prezesem został Romer.

Po Nowym Roku 1877, zbliżywszy się więcej z Karolem Gąssowskim, zaproponowałem przyjęcie go do Kółka i wprowadziłem go tam a nawzajem przez niego zapoznałem się bliżej z gronem kolegów, stanowiących jego bliższe otoczenie. Grono to, wówczas jeszcze niezorganizowane, przetworzyło się w następnym roku w Kółko, pracujące nad udoskonaleniem i rozszerzeniem wśród członków .wiedzy technicznej, przez kolegów od głównego reprezentanta nazwane „Gąssowszczyzną". Należeli do niego oprócz 2-ch braci Gąssowskich, Karola i Tadeusza, dwaj Jarnuszkiewicze Izydor i Paweł, St. Brossman, Jul. Messing, Ludw. Manitius, Al. Polzenius, St. Dudrewicz, Stan. Wielichowski, Małyszczyccy Stan. i Edward, Nowosielski Michał, Koelichen Józef, Balbinder Abram. Rosen Józef, Kaftal Stan. i może kilku innych, trudno mi bowiem spamiętać, w jakim porządku wstępowali. Towarzystwo to niezbyt dobrane pod względem poziomu umysłowego, składało się przeważnie z Warszawian i Łodzian, lub przynajmniej z wychowańców szkół warszawskich. Ideologja ich niezbyt głęboka, ukształtowana była głównie na modłę pozytywistów warszawskich, których organem wówczas był „Przegląd Tygodniowy". Historja i literatura była u nich nie tylko w zaniedbaniu, ale nawet do pewnego stopnia w pogardzie, wszyscy natomiast gorąco się interesowali wykształceniem zawodowem, wszyscy zastanawiali się nad przyszłą swoją działalnością techniczną w kraju i pracowali gorliwie w tym kierunku. Przeważnie byli dobrymi patryjotami, niektórzy nawet (jak Gąssowski, Jarnuszkiewicze, Koelichen) traktowali te sprawy bardzo gorąco, o ile się o nich wszczęło dyskusję lub rozmowę, ale sami nigdy tematu tego nie poruszali.

Bogatych między nimi nie było; żyli skromnie, ale młodość i werwa tryskały wprost w każdem zebraniu. Wśród tego grona wyróżniał się Karol Gąssowski. Nie posiadał on ani wybitnych zdolności, ani daru wymowy, ani żadnego specjalnego talentu, lecz tylko jasny trzeźwy pogląd na wszystko, co go otaczało, uczciwy i z gruntu i nad wiek wyrobiony charakter, i niezwykle silną wolę, przejawiającą się przedewszystkiem w wielkiem panowaniu nad sobą. Bardzo pracowity, pilnością wynagradzał brak zdolności i wszystkie egzaminy zdawał dobrze, choć bez wyróżnienia. Woli swojej nigdy nikomu nie narzucał, a pomimo to wszyscy w jego otoczeniu ulegali mimowolnie jego wpływowi. Dodać należy, że jako kolega był zawsze uczynny i chętnie śpieszył z pomocą, o ile widział, że jej gdzie potrzeba.

Przed wstąpieniem do Kółka nie zastanawiał się wcale nad potrzebą i możnością ujęcia otaczającej go młodzieży w jakąś organizację, prędko jednak przyszedł do przekonania, że potrzeba taka istnieje i że żywioły z jego najbliższego otoczenia do Kółka się nie nadają. Zaczął zatem zbierać kolegów najbliższych w celach dyskutowania nad przedmiotami, wchodzącemi w zakres specjalnej wiedzy technicznej, zebrania te odbywały się jednak nieregularnie. Ustawy żadnej ani statutu nie było. Przewodniczył Gąssowski, ale nie nosił tytułu prezesa. Z członków Kółka z początku bywał na tych zebraniach tylko Świątecki, Chrząszczewski i zdaje się Karoński.

W ciągu II-go semestru tego roku 1876/7 zaczęła się silna ekspansja t zw. „Kółka Idealistów" jak i „Gąssowszczyzny" przez napływ i przyjmowanie nowych członków: do Kółka wstąpili: Włodarkiewicz, Zboiński, Chrząszczewski Karol, Podczaski, Iwaszkiewicz, Kozłowski Stefan, Bąkowski Gustaw, Buszczyński Konstanty, Zbioński Włodzimierz; zaś do Gąssowszczyzny przybyli, chociaż do niej nie wstąpili (bo z powodu braku organizacji nie było też formalnego przyjmowania członków) Schonfeld Aleks., Lewiński Ludwik., Liedtke Edward. Do organizacji jeszcze nie doszło, ale dawała się wyczuwać jej potrzeba.

Kółko Idealistów w tym czasie pracowało bardzo intensywnie, a na miejsca wybitne wysuwać się zaczęli: Kozłowski i Buszczyński. Kozłowski, zaledwie 18-letni wówczas młodzieniec uczeń Vorschuli, odznaczał się już niezwykłemi zaletami serca i charakterem tak dalece, że proponujący go jako kandydata do Kółka Chrząszczewski i Przewłocki nie mieli słów do wyrażenia zachwytu nad nim, co Romer w humorystycznym pisemku kółkowem „Babin odrodzony" uwiecznił, nazywając Kozłowskiego „Dziwozwierzem". Wprowadzony do Kółka po N. Roku 1877, wkrótce zjednał sobie serca wszystkich swoją wielką szczerością i prawdomównością, a przytem sercem oddanem dla wszystkich bez cienia egoizmu. Patrjota gorący, a zarazem miłośnik ludu, w którego uświadomieniu przez oświatę widział przyszłość Polski, z niesłychanym wprost zapałem wcielał w czyn głoszone przez siebie zasady. Z podziwu godną umiejętnością wyszukiwał robotników Polaków, zagrożonych wynarodowieniem lub narodowo nieuświadomionych, odwiedzał ich, nosił im pisma i książeczki ludowe i nas, członków Kółka do tej pracy wciągał. Korespondował z Konradem Prószyńskim (Kazimierzem Promykiem), który był dla niego ideałem działacza narodowego. Kozłowski miał zdolności więcej jak przeciętne, ale posiadał zdolność skupiania umysłu na jednym przedmiocie i wytężania myśli w jednym kierunku, co nadzwyczajnie potęgowało osiągane przez niego rezultaty. Jakkolwiek syn zamożnych rodziców, jednak w życiu nadzwyczaj skromny i oszczędny aż do abnegacji, nie żałował jednak nigdy na cele propagandy patrjotycznej i oświaty ludu. Głęboko religijny i wierzący prowadził życie czyste; kobiety interesowały go o tyle, o ile za ich pomocą można było agitować lub zjednywać ludzi dla sprawy oświaty ludu. Przeszkadzała mu w pracy nerwowość niezwykła, przybierająca niekiedy formy wprost chorobliwe, wszyscy mu jednak chętnie te objawy wybaczali, widząc zawsze podłoże pięknych intencyj, szlachetnych dążeń i najlepszej woli. Nie uprawiał żadnych sportów, dlatego też ruchy miał sztywne i niezbyt zręczne, pozbawiony był zupełnie słuchu muzykalnego, więc choć znaczenie zbiorowego śpiewu uznawał, nie mógł w nim przyjmować udziału. W stosunkach z kolegami optymista wierzący wszystkim aż do naiwności, w dyskusji jednak łatwo się zapalał i unosił. Wymowny nie był, brakowało mu często wyrazów i dlatego zacinał się, pomimo to, jeżeli tylko chodziło o dobro sprawy, gotów był z największą cywilną odwagą zabierać głos, choćby wbrew opinji ogółu. Takim był, gdy go poznałem w r. 1877. Z czasem niektóre cechy charakteru przytępiły się, nerwowość tylko z wiekiem stawała się coraz większą i doprowadziła go wreszcie do tragicznego końca.

Zupełnie inny typ przedstawiał Buszczyński, przedewszystkiem już stąd, że jako starszy (miał wówczas lat 21), a przytem znacznie więcej między ludźmi otarty był bowiem poprzednio w Krakowie i w Dreźnie, posiadał znacznie więcej znajomości ludzi i wyrobienia życiowego. Zdolny i dobrze przygotowany do studjów, nie potrzebował zbyt wiele czasu poświęcać na przygotowanie się do egzaminów, a że życie w nim kipiało, więc oddawał się życiu koleżeńskiemu z całą ochotą i swobodą. Syn znanego szanowanego partjoty i autora, miał pojęcie urobione pod wpływem ojca. Gorący patrjota z zapałem i szczerością poruszał sprawy narodowe, a że miał łatwość słowa, dużo oczytania i dosyć wprawną djalektykę, więc dyskusjom, wywołanym przez niego, nigdy końca nie było. Dowcipny i spostrzegawczy, bardzo trafnie ujmował słabe i śmieszne strony kolegów i spostrzeżenia swoje puszczał w świat w formie wierszyków, opublikowanych w pisemkach kółkowych [8]. Werwa jego młodzieńcza szukała też ujścia w różnego rodzaju mistyfikacjach, która z upodobaniem uprawiał. Pamiętam, jak kiedyś przebrany za dziada obchodził kolegów, żebrząc i zaszedł też do mnie, a kiedy ofiarowaną mu jałmużnę rzucił na ziemię klnąc, o mało co nie oberwał ode mnie, bo wziąłem się do kija i goniłem go przez całe wielkie podwórze. Poza tem dobry i uczynny kolega, chętny kompan do każdej ekscentrycznej eskapady, niczem nie zdradzał wielkich zdolności komercyjnych i organizatorskich, które mu później w życiu tak wielkie zapewniły powodzenie. Wszyscy członkowie Kółka brali wówczas nader żywy udział w jego życiu wewnętrznem i pracy, która też wy dawała pożądane rezultaty, tworząc z Idealistów zwarty hufiec młodzieży ożywionej jedną myślą, gotowej porwać się na „poruszenie z posad ziemi".

Rok akademicki 1877/8 zaznaczył się wyraźnym ruchem w Gąssowszczyźnie. Jakiś przegrany przez kogoś zakład dał powód do urządzenia we wrześniu 1877 r. w hotelu „Russie" wspólnej biesiady, na którą zaproszono (gospodarzem był Izydor Jarnuszkiewicz) również młodych, świeżo do Rygi przybyłych kolegów jak Praussa i Orłowskiego, których wówczas poznałem. Nastrój był nadzwyczaj serdeczny; wypito niezliczoną moc „Bruderschaftów" i w rezultacie nastąpiło ogólne zbliżenie, które też pociągnęło za sobą zorganizowanie się; pod koniec października (jeśli się nie mylę, bo dokładnie przypomnieć sobie daty nie mogę), zorganizowały się regularne zebrania „Gąssowszyzny". Prezesem wybrany został Karol Gąssowski. Na ten sam czas przypada upadek „wilderji" i przed Nowym Rokiem 1878 założenie Związku Polskiego.

Organizacja Gąssowszczyzny była znacznie luźniejsza, niż Kółka. Zebrania odbywały się nie w stałych terminach, ale w miarę jak się gromadził potrzebny materjał, składek stałych nie było, nie było więc i skarbnika. Jeżeli postanowiono jakiś wspólny wydatek, wycieczkę, knajpkę, lub coś podobnego, to robiono składkę „ad hoc". Nie mogę sobie również przypomnieć, czy były pisane protokóły posiedzeń i czy był wybierany sekretarz. Zdaje mi się, że protokółów nie pisano wcale i sekretarza nie było. Ja zresztą, jakkolwiek bywałem dość często ha kwaterze, zajmowanej przez Gassowskich i Januszkiewiczów, i byłem kiedyś jako gość na zebraniu odczytowem i dyskusyjnem, jednak jako członek czynny wstąpiłem dopiero pod wiosnę 1873 roku.

Na jesieni 1827 r. założona została nowa korporacja „Borystenia". Jak sama nazwa wskazuje (Borystenes — nazwa łacińska Dniepru) założoną została głównie przez młodzież pochodzącą z prawo-brzeżnej Ukrainy, a więc wychowańców szkół kijowskich, odesskich, ekaterynosławskich, charkowskich i t. d. Byli tam Rosjanie, zrusyfikowani Niemcy i przejęci rosyjska kulturą Polacy, a również Rusini. Do tego przyłączyło się trochę miejscowych Niemców, Żydów, Polaków a nawet paru Łotyszów. Z Polaków należeli tam: Sarjusz Zaleski Ksawery, Nowicki Mikołaj, Brzeziński Zygmunt, Kibort Witold, Przyszychowski Felicjan, i może jeszcze ze 2 - 3, których nazwiska wyleciały mi z pamięci.

Kompanja była bardzo niedobrana i zupełnie nie nadająca się do stworzenia korporacji o jakimś jednolitym typie. W dodatku wschodziły tam żywioły o bardzo różnych pojęciach etycznych stąd też wkrótce zaczęły się w jej łonie różne skandale. Doszło do tego, że wytoczono Borystanii formalny proces przed C.C. Proces ciągnął się przeszło rok i zakończył się zamknięciem korporacji w r. 1880. Był to wielki skandal w życiu studenckim, ale nie o to w tej chwili chodzi i nie dlatego ten fakt zaznaczam, ale po to, aby podkreślić ewolucję, jaka zaszła była już wówczas w pojęciach ówczesnego C.C.

Aż do owego czasu wydawało się, że łączenie się młodzieży politechnicznej w związki korporacyjne, jest wyłącznym przywilejem Niemców, którzy też przywłaszczyli sobie wyłączne prawo reprezentowania ogółu studenterji ryskiej. Jednak niepomyślne próby zorganizowania wilderji, której zastępy coraz bardziej się rozrastały, doprowadziły menerów korporacyjnych do wniosku, że trzeba pogodzić się z faktem różnolitości narodowej wśród studentów ryskich i że ostatecznie najłatwiej byłoby urządzić ich współżycie, gdyby zechcieli wszyscy przyjąć formy korporacyjne i poddać się decyzjom C. C., w którem większość zawsze będą mieli Niemcy, posiadający już 3 stare korporacje. Zrobiony więc został w pojęciach wyłom, przez który wkroczyła pierwsza Borystenia, wprawdzie lekceważona przez inne korporacje, ale używająca pełni praw studenckich na równi z niemi. Od chwili powstania Borystenii, założenie korporacji polskiej przestało się wydawać Niemcom czemś niemożliwem, a nawet po pewnym czasie, gdy stosunki ze Związkiem Polskim na nasadzie praw wyjątkowych stawały się niejednokrotnie przykre i uciążliwe, założenie polskiej korporacji wydało im się i w ich własnym interesie. Tym też motywom przypisać należy współdziałanie w celu uzyskania zezwolenia ze strony władz rządowych i politechnicznych dla zatwierdzenia "Arkonji"

Tadeusz Rojowski



1. W końcu roku akademickiego było w politechnice Polaków w roku:

1873
1874
1875
1876
1877
1878
1879

38 % (55 przy ogól.liczb. 142)
32.8% (66 przy ogól.liczb. 201)
38.4% (91 przy ogól.liczb. 237)
36.0% (103 przy ogól.liczb. 286)
35.5% (120 przy ogól.liczb. 338)
36.2% (147 przy ogól.liczb. 406)
40.8% (183 przy ogól.liczb. 448)

2. Potrzebom technicznej literatury czyniła aż nadto zadość bardzo bogata bibljoteka politechniczna.

3. Od 8.V.75 do wakacji 76 r.

4. „Rubonia" założona została w lutym 1876 r.

5. W tych zabiegach był głównie pomocnym Giżyckiemu Ivan Spolir, kilkoletni senior Bałtyki — od 1.7.1877 r. filister, zachowujący jednak swój wpływ na Baltykę. Człowiek b. poważny i zdolny, szanowany przez Dyrektora i profesorów, do których zbliżył się, zostawszy od 1.9.77 asystentem stacji doświadczalnej przy politechnice. Posiadał również zaufanie członków „Verwaltungsrath'u" jak: Ed. Hollander, bar. Ludw. v. Wolff, v. Grunewaldt, bar. Carl v. Buxhoovden, bar. F. v. Meyendorff, T. v. Helmersen, E. Barclay de Tolly i inni,

6. Bal ten opisany został przez J. Koelichena w wierszu p. t. „Ósmy cud świata".

7. Znany w Warszawie prałat; zmarł około roku 1920,

8. Pisemka te: „Idealista" i „Babin odrodzony" przechowywane były w archiwum kółkowem, którego strzegł zazdrośnie Przewłocki. U niego też w Woli Gałęzowskiej uległo ono zniszczeniu w czasie rabunku dworu przez wojska austrjackie w r. 1914.