XII - Obchód dorocznego Komerszu „Arkonji”
Fil. Gustaw Woysbun-Paszkiewicz (c. 1893)
OBCHÓD DOROCZNEGO KOMERSZU „ARKONJI"
w dniu 21 maja w Kokenhuzie.
Wśród życia koleżeńskiego w „Arkonji" najdonioślejszem wydarzeniem był t. zw. Komersz, obchodzony corocznie w dniu 9 maja, w rocznicę założenia „Arkonji". Uroczystość ta pozostawiała zawsze po sobie przemiłe wspomnienia, a młodociane serca z zachwytem napawały się tą atmosferą czystą i podniosłą, jaka panowała zawsze podczas obchodów komerszowych.
Wiele już lat minęło dla piszącego te słowa od tych czasów, a jednak pamięć skrzydlata wraca do tych wspomnień, do tych ideałów wyższych i szlachetnych, krzewionych przez „Arkonję, a które wywierały tak doniosły wpływ na nasze młodzieńcze serca i umysły.
Rano o godzinie 9-ej dnia 9-go maja ulice Rygi przedstawiały ożywiony widok. Grupki „burgerów" niemieckich skupiały się na chodnikach Marienstrasse w oczekiwaniu jakiegoś radosnego widoku. Wkrótce ulica zajaśniała granatem czapek studenckich i ukazał się pochód, nią czele którego kroczył sztandar „Arkonji". Obok chorążego idzie poważnie prezydjum Koła „Arkonji" z obnażanemu rapierami i przewieszonemi przez ramiona szarfami o barwach „Arkonji". Cały pochód w świątecznym nastroju kroczy na dworzec dyneburski, aby tam siąść do dwuch wagonów, specjalnie dla nas przeznaczonych. Pary znikają we wnętrzu wagonu, młode twarze uśmiechnięte i ożywione nadzieją miłej przejażdżki gwarzą to ścicha, to głośniej, to nawet rozlegają się kaskady zdrowego wesołego śmiechu. Długoletni nasz i wierny usługujący i przyjaciel, Wincenty Rogowski [1], szlachcic ze żmudzi, przygotowuje dwa kosze piwa w wagonach.
Chwila jeszcze, pociąg wolno i poważnie rusza z miejsca, a wtedy z, młodych piersi wzbija się pieśń na cześć ukochanej „Arkonji":
„Niech z setki młodych piersi głos
W potężny chór zapieje:
Niech nam „Arkonja" w wieczny czas
Rozkwita promienieje!"
Pociąg biegnie coraz szybciej, pieśń się rozlega przez otwarte okna, nareszcie Ryga rozpływa się we mgle oddalenia. Po pieśni arkońskiej, rozbrzmiewa ulubiona pieśń akademicka: „Precz, precz smutek wszelki!", potem ktoś intonuje pieśń puławską z końcową zwrotką: „Byśmy zawsze tak śpiewali, zdrowi mogli być, o Ojczyźnie pamiętali, póki będziem żyć!", to znów polonez: „Nasz Stefan Batory Wielki gromił moskiewskie bojary!". Gdy śpiew cichnie toczy się ożywiana rozmowa między kolegami, to znów jakiś niewinny żart, to jakieś dowcipne urywkowe zdania strzelają jak race ogniste. Ruch, gwar, wesołość; majowe słońce złoci pola i lasy i uspasabia wszystkich błogo i radośnie. Od czasu do czasu strzeli korek od butelki piwa, i Wincenty napełnia szklanki płynem Gambrynusa. Wśród śmiechu i wesołości pociąg staje. Wszyscy wysypują się z wagonów, jak pszczoły z ula. To stacja Romershof, słynna z doskonałych pierożków, przekąsek i pomarańczówki.
Stu kilkudziesięciu młodzieńców zapełnia doszczętnie niewielką jadalnię; dzierżawczyni bufetu, poczciwa Niemka, zostaje usunięta wraz dwiema córkami a poza lady sklepowej, cała zawartość bufetu w jednej chwili zakupiona, i po chwili sami koledzy roznoszą pomiędzy towarzyszy ulubione serdelki, bułeczka z masłem i szynką, kawę białą i herbatę, a wszystko to wydaje się mam wprost ucztą luksusową. Maszynista pociągu daje znać, że czas już ruszać, lecz udobruchany kilkoma butelkami piwa, czeka jeszcze czas jakiś, wreszcie na dane hasło wszyscy siadają zmów do wagonów, pociąg rusza i około, godziny pierwszej w południe staje w Kokenhuzie. Oto kres podróży, koledzy opuszczają wagony, i barwnym korowodem ruszają do odległej o dwa kilometry od dworca kolejowego miejscowości. Rozbrzmiewa pieśń:
„Trójkolorowy drogi masz sztandarze!
Wiedź nas spokojnie pośród życia dróg,
Prawdą a pracą iść nam sztandar każe,
Więc idźmy śmiało naprzód, gdzie cel nasz i dług!"
Dochodzimy do przygotowanego dla naszej uroczystości komerszowej gmachu w stylu szwajcarskim, położonego na wysokim brzegu Dźwiny. Co za wspaniały widok! Srebrną wstęgą u nóg naszych wije się Dźwina, ta strażnica ziem polskich na rubieży granic Najjaśniejszej Rzeczypospolitej, obok ruiny dawnego zamku Kokenhuzy, którą ongiś zdobywał wielki nasz hetman, bohater z pod Kircholmu, Karol Chodkiewicz. Patrząc ma ruiny zamku w Kokenhuzie zdało się, że słyszymy szum skrzydeł husarskich, tętent koni, szum proporców i okrzyki rycerzy: „Jezus, Maryja!"
W takich to uczuciach i marzeniach, z takiemi myślami spoglądaliśmy na ruiny zamku, będące świadectwem naszej dawnej chwały. Z rzewnego rozmyślania, z wizji przeszłości budzą nas głosy kolegów, wzywające na posiłek. Idziemy więc i zbliżamy się do długiego drewnianego budunku, ubranego wewnątrz gałązkami świerków i jedliny; na ścianie zewnętrznej widnieje napis z zieleni: „Witajcie!". To koledzy, którzy na dwa dni przedtem wyjechali do Kokenhuzy, przygotowali wszystko. Wchodzimy do środka stoły nakryte czyściutko, Wincenty krząta się jeszcze, po chwili siadamy do posiłku. W ten sposób czas upływa nam do wieczora, kiedy to rozpoczyna się właściwa uroczystość. Wszyscy siedzimy w uroczystym nastroju wokoło stołu; wtem rozlegają się uderzenia rapierów o stoły z wezwaniem do „silenitium". Zabiera głos prezes „Arkonji" i w mowie programowej roztacza przed mami ideały nasze, wzywając nas do urzeczywistnienia tych haseł i ideałów, które nam (nakreślili założyciele „Arkonji". Po nim przemawia wiceprezes i inni. Po skończonych przemowach zaczyna się t. zw. z niemiecka „Sztychowanie" t. j. nabijanie czapeczek studenckich na rapiery przy tonach rzewnej i ładnej pieśni: „Weź w prawicę tę szklanicę, za pomyślność związku pij", i t. d., a kończącej się podniosłą przysięgą:
„Teraz śmiało Stal tę białą
Chcę do góry żwawo wnieść!
Czapkę przebić tym orężem,
Być do zgonu wiernym mężem,
Na mą, na mą poprzysięgam cześć!"
Po skończonej ceremonji następowało spożycie skromnej wieczerzy, słychać było nawoływania kolegów: „Wincenty, kawa!", „Wincenty, herbata!" i t. d. i miarowe lakoniczne odpowiedzi poczciwego Litwina: „Tak, pan!" W ten sposób czas nasz, zeszedł het za północ. Po wieczerzy rozległy się śpiewy, więc po za arkońskiemi pieśniami śpiewano: „Wiwat, wiwat nasz pancerny, wiwat nasz hetmański znak!" i t. p. różne polonezy, a potem i mniej poważne, pieśni ludowe, kujawiaki, krakowiaki i t. p. Czas nam urozmaicał i kolega Wilski, gdy śpiewał swym pięknym głosem „Czaty", „Trzech Budrysów", arje z „Halki" i „Strasznego dworu". Wtem rozlegają się wołania kolegów, aby pośpieszyć na widowisko. Wychodzimy na urwisko nad brzegiem Dźwiny i widzimy czarujące ruiny zamku, oświetlone od wewnątrz. To serdeczny nasz kolega i przemiły towarzysz zabaw naszych, przedwcześnie zgasły ś. p. kol. Wielicki roztoczył przepych różnokolorowych ogni bengalskich i strzelających w powietrzu rakiet. Mimowoli zdaje się nam, że w zamku odbywa się uczta u jakiegoś hetmana, czy wojewody, a złudzenie potęguje ciemna nabijana gwiazdami noc i gwar kolegów, znajdujących się wewnątrz ruin. O noclegu naturalnie nikt z nas nie myśli; młodość tak łatwo może obejść się bez, spoczynku. Wśród gwaru wesołości i zabaw upływa nam czas do rama. Rano śniadanie, potem przechadzki do pobliskiego lasu, czasem o ile temperatura pozwala, kąpiel w Ewikrzcie, wpadającej tu do Dźwiny, i czas nam schodzi do południa. Oto dano hasło do powrotu, i ze słowami Mohortowej piosenki:
„Czas do domu, czas
Zabawili nas!"
Idziemy znów w szyku na dworzec i wracamy do Rygi, unosząc ze sobą silne, niezatarte wspomnienia, pokrzepieni na duchu; i dziś jeszcze w epoce, gdy każdy z nas dźwiga już na swych barkach „wiek męski, wiek klęski!", gdy wielu z nas dotknął, być może, los ciężki, gdy wielu z nas przeszło straszne chwile podczas ostatniej wyzwoleńczej dla nas wojny, z jakąż otuchą myśl biegnie w owe czasy „Młodości górnej, a chmurnej", w owe czasy błogie, „gdy człowiek po świecie biegł, jak po łące, a znał tylko kwiecie miłe i piękne", w owe najpiękniejsze wspomnienia młodości!
Gustaw Woysbun-Paszkiewicz.
1. Na jego cześć wszystkich służących w „Arkonji" w Warszawie nazwano „Wincentymi".