XV - Luźne urywki
Chcąc podzielić się z Czytelnikami żywemi, lecz nie stanowiącemi zakończonej całości materjałami, przytaczamy na tem miejscu wyjątki, które posiadają jakieś ciekawsze lub miłe dla każdego Arkona szczegóły.
Komitet Redakcyjny.
Wyjątek z mowy ś. p. K. Gąssowskiego — Prezesa — w dniu otwarcia „Arkonji”
Znamy myśl przewodnią, która doprowadziła do założenia „Arkonji": znamy jej statuty, które nam tę myśl rozwijają i wraz z symboliczną nazwą i dewizą cele jej tłumaczą.
Znamy to wszystko, lecz, czy rozumiemy? Czy zaślepieni formą zrozumieliśmy ducha? Nie dla zewnętrznych oznak, nie dla burszonady staliśmy się członkami korporacji, nasz cel to wytworzenie jedności, to wspólna praca. Kto tego nie uznaje, komu brak wiary w możność uskutecznienia tego celu, niech zawczasu opuści, niech milczącą opozycją i malkontentyzmem nie kłóci naszej harmonji, niech nam nie zawadza na naszej i tak trudnej drodze. Każdy musi żyć, musi działać, nie chcemy członków honorowych u nas chcemy siły. I wytworzywszy siłę, gdy wszyscy jako jeden mąż do walki z przeciwnościami staniemy, gdy każdy z nas będzie pilnował praw i ich wykonania, a pracując dla ogółu i dla siebie, będzie postępował drogą prawdy i honoru. Tak idąc dojdziemy do tego, że związek „Arkonja", będzie się rozwijać i kwitnąć, będzie ogniskiem braterstwa i pracy, a członkom swym korzyść i dobre imię w oczach narodu przyniesie.
(Z Księgi Pamiątek „Arkonji" Hr. K. Zabiełły).
Wyjątki z mowy Kazimierza Szafnagla wice-prezesa — w dniu otwarcia „Arkonji”
... Posłuchajcie: Pierwszym naszym filarem powinna być solidarność, drugim rozsądek, trzecim praca.
„Arkonja" wsparta na tych trzech kardynalnych cnotach obywatelstwa, będzie żyła, rozwijała się i kwitła.
Solidarność — cnota to obywatelska pierwszego znaczenia, jest ona szeroka, bo mieści w sobie wiele innych cnót pomniejszych, a wszystkie one są nieodzownie potrzebne dla bytu każdej bez wyjątku instytucji społecznej. Bez solidarności wszelkie instytucje, wszelkie społeczeństwa, wszelkie narody upadają, zamierają, giną, lub wchodzą w skład drugiego narodu, bardziej pod tym względem uprzywilejowanego. Solidarność więc jest warunkiem sine-qua-non dla bytu „Arkonji", bez, niej ona upadnie. Cóż więc rozumiemy pod ową solidarnością, bez której życia niema? Rozumiemy: primo: poczucie się wszystkich członków stowarzyszenia jednem ciałem, którego dobro nas najszczerzej i przedewszystkiem obchodzić powinno, secundo: gotowość każdego ujęcia się w każdej chwili za honor, dobre imię i całość stowarzyszenia, choćby z narażeniem własnego interesu lub bezpieczeństwa; tertio: poświęcenie własnej ambicji, prywaty przekonań dla woli ogółu, quarto: zaniechanie wszelkich party; i pokątnych agitacyj: quinto: uznawanie i popieranie w duchu i czynie autorytetów ustanowionych; sixto: gotowość niesienia usług w każdej chwili dla stowarzyszenia; septimo: baczność na swoje postępowanie, tak, aby ono dobrej sławie stowarzyszę nią szkodzić nie mogło, bo ludzie z jednostek sądzą o ogóle W tem leży cała treść owej niezbędnej solidarności.
Rozsądek. Pojęcie to ma szerokie bardzo znaczenia, musimy więc je ograniczyć i przystosować do naszych stosunków.
Rozsądnie więc postępowanie „Arkonji", wyrażać się po winno:
1. W umiejętnem utrzymaniu równowagi pomiędzy duchowymi a fizycznemi życia objawami.
2. W utrzymaniu należnego nam stanowiska między korporacjami (niemieckiemi).
3. W działaniu tylko w granicach legalności.
Praca. Wielkie to słowo, Panowie. Przez pracę wszystko dobre na świecie powstaje, a bez niej wszystko marnieje i w proch się rozsypuje. Niech praca nie tylko dewizą naszą będzie, ale i czynem. A pracujemy podwójnie, jako studenci technicy i jako członkowie „Arkonji".
Co do pierwszego nie potrzebuję się rozszerzać: każdy zna swoje obowiązki jako technika-obywatela; powiem tu tylko o pracy dla „Arkonji". Pierwszym naszym celem, Panowie, jest kształcenie umysłu i charakteru. Charakter kształcić będziemy przez stosunki wzajemne, a umysł przez wymianę zdań i posiedzenia naukowe. Otóż na te posiedzenia, Panowie, zwracam waszą uwagę. Każdy z nas ma obowiązek jeden napisać odczyt, ale to mało ożywiać te zebrania: powinniśmy przyczyniać się do ich zapełnienia zajmującą i pouczającą treścią. Nie traktować tego po macoszemu, ale szczerą chęcią się przykładać. Zebrania te są jednem z największych dobrodziejstw naszych i jedną z największych przyjemności, jaką nam korporacja daje, umiejmy więc je należycie ocenić. Wiem ja, że ciężko jest nieraz zabrać się do napisania czegoś, ależ praca, Panowie, wszak to nasza dewiza i ona ma być głownią naszą zaletą. Nauczymy się pracować, byśmy potem dla społeczeństwa jednostkami dodatniemi a nie pasożytami być mieli.
Nie jest to możliwe, aby wszyscy z sobą byli w przyjacielskich stosunkach, jedni z drugimi są bliżej lub dalej, ale staraniem naszem być powinno zapoznać się z sobą, o ile możności żyć w zgodzie i mieć tę miłość ogółu, co to bez różnicy kocha każdego dlatego, ze on jest w tem stowarzyszeniu, ma te same cele. Bez tego cementu nic nie będzie; jeżeli poczniemy dzielić się na koterjie, wówczas źle się stanie, „Arkonja" zachwiać się może, starajmy się więc zbliżyć jedni do drugich i w zażyłe wejść stosunki. I dowiedziemy ludziom, że Polacy potrafią żyć w jedności i zgodzie, a te stosunki, co nas tutaj złączą, te nie zachwieją się nigdy, one na całe pozostaną życie. Arkon z Arkonem, gdy na stare zajdą się lata, to się uścisną wzajemnie, jak starzy bracia, prawie rodzeni, boć „Arkonja", to jakby druga Matka nasza: wstępujemy do niej niemal dziećmi, a wychodzimy ludźmi.
(Z księgi Pamiątek „Arkonji" hr. Karola Zabiełły).
Wyjątek z mowy filistra Konstantego Buszczyńskiego, wypowiedzianej dnia 2 lutego 1900 r. w dniu XX rocznicy założenia „Arkonji”
... „Arkonja", postawiwszy sobie za zadanie wykorzenienie zastarzałych wad narodowych: niesforności, nieładu, uznawania siebie jako kryterjum najwyższego a niespełniania najbliżej leżących obowiązków, musiała na naczelnem miejscu postawić uświadomienie jednostek, że najskuteczniej służą zadaniom wyższym przez, skrupulatne spełnianie włożonych obowiązków, przez jednolitość i ciągłość trudu, przez zespolenie drobnych, lecz stałych wysiłków, poświęcając swój wybujały indywidualizm, wygórowaną ambicję osobistą, podporządkowując nawet swoje osobiste (zapatrywania dla zasady wyższej, ładu, karności i Zjednoczonej pracy. I dlatego przyjęła ścisły i surowy ustrój korporacyjny, życie jednostki i życie społeczeństwa nie tworzy się z wielkich wypadków, poświęceń i bohaterstw, ale jest integrałem (niezmiernie drobnych, szarych, codziennych wysiłków. Uświadomić potrzebę tego wytrwałego spełnienia obowiązków, uświadomić wspólny wyższy cel, ku któremu współdziałać mamy trudem i poświęceniem samego siebie, jest zadaniem wychowawczem „Arkonji".
Wznoszę toast, by nas „Arkonja" zawsze pod tem hasłem jednoczyła, by „Arkonja" kształciła charaktery: „Twarde jak zbroja, a jak lilja białe".
„Pieśń zgody” – fil. Józef Koelichen
PIEŚŃ ZGODY.
(Dedykowana ś. p. Karolowi Gąssowskiemu)
Ryga. 25 Listopada 1878 r.
Gdyśmy bracia zgromadzeni,
Słodko pędźmy czas:
Niech się żaden z Was nie leni,
Pieśń zanuśmy wraz.
Precz prywata, kłótnie, swary.
Precz i z serc i z głów:
Niech miłości węzeł stary
Połączy nas znów.
Do Was pierwsi wyciągamy,
Bracia, naszą dłoń,
I niezgodę odrzucamy
W zapomnienia toń.
A Wy, bracia, nie zwlekajcie,
Precz odłóżcie broń,
Precz nienawiść, i podajcie
Nam też Waszą dłoń.
Vivat! jedność, miłość, zgoda,
Swarów mamy dość:
Gdy brat — bratu rękę poda,
Wnet zamilknie złość.
Precz prywata, kłótnie, swary,
Precz i z serc i z głów:
Niech miłości węzeł stary
Połączy nas znów.
Józef Koelichen
Wyjątek z listu fil. B. Narolskiego
... Urodzony w Petersburgu, wkrótce utraciłem matkę; ojciec był bardzo zajęty, siostra starsza, która zastępowała mi matkę, zmarła, kiedy miałem lat 14, druga siostra była niewiele starszą ode mnie, i mieszkaliśmy u ojca. Wreszcie i druga siostra, po wyjściu za mąż za inż. Wł. Rummla, opuściła dom, i ja zostałem sam jeden, oddany do szkoły niemieckiej z prawami rządowemi, wracałem do domu tylko na nocowanie. Obracałem się w towarzystwie petersburskiem przeważnie niebardzo patrjotycznie usposobionem, nie miałem więc sposobności rozwinąć w sobie ducha polskiego, aczkolwiek dom prowadził ojciec ściśle polski. Język polski i znajomość kraju i historji zdobyłem wyłącznie na b. obfitem czytaniu polskich książek, ale to wszystko było za mało do uświadomienia sobie zasad narodowościowych. Dopiero po przyjeździe do Rygi, w bardzo krótkim czasie, zdobyłem to, czego mi tam bardzo brakowało w Petersburgu. Od razu otworzyły mi się oczy na naszą sprawę narodową polską, przejąłem się tem silnie i głęboko odczułem, czem jestem i czem być powinienem, jako Polak. Zawdzięczam to wyłącznie „Arkonji" i obcowaniu z tymi, którzy jeszcze tak niedawno, w owym czasie, „Arkonję" założyli. Ze czcią wspominam Praussa, Jarnuszkiewiczów, Morzyckiego, Wodzińskiego, Chałupczyńskiego, Wernera, Sokołowskiego, Szczęsnowicza, a szczególnie L. Bergsona, Z. Wiorogórskiego i Z. Sznuka, którzy dużo serca, wyrozumienia i życzliwości mi okazali. Nigdy tych chwil nie zapomnę i zawsze będę twierdził, że tego długu „Arkonji" nigdy spłacić nie będę w stanie. Moje szczere i głębokie oddanie się „Arkonji" ocenili koledzy i wynagrodzili w sposób niezmiernie hojny: do „Arkonji" wstąpiłem we wrześniu 1883 roku a już w styczniu 1884 r., nadspodziewanie dla mnie, zostałem przyjęty do koła, złożywszy na ręce kom. naukowej aż cztery odczyty, które mam dotąd; złożyłem cztery, bo były pewne trudności pod względem ortografji: nauki języka polskiego nie pobierałem od nikogo, prócz początków w domu. Tak, mój drogi; wszystko zawdzięczam „Arkonji" i pod względem polskości, i obywatelstwa, i poczucia honoru, i wartości osobistej, towarzyskim, społecznym, a głównie koleżeńskim. Nikt mi tego teraz nie odbierze, a zawsze wołać będę: niech żyje „Arkonia"!
Wyjątek z listu fil. ks. Jerzego Kalinowskiego
... Zaznaczę też tutaj dwa bardzo mile momenta z, naszego ówczesnego życia studenckiego. To sympatja i gościnność, jaką nas darzyła kolonja polska dojrzała, rodzinna i bardzo miły stosunek do przeważnej części profesorów, mimo różnicy narodowości. Byli dla nas życzliwi, bezstronni, owszem niektórzy z nich byli nawet lepiej usposobieni dla nas, niż dla Niemców, bo mniej burszowaliśmy, a więcej pracowaliśmy od Niemców. Dawali te mu wyraz na komerszach, bardzo chętnie bywając, przesiadując, baraszkując, każdy z nas do nich śmiało się wdawał, jak prawdziwie do swego przyjaciela i przewodnika; któryś z nich się wyraził: „Tylu was jest tu Polaków, że nasza szkoła powinna się nazywać Polen-Technikum, a nie Politechnikum".
Tak mnie dobrze i miło wpłynęły te lata, że każdemu z młodych kolegów mogę tylko życzyć podobnych...
Wyjątek z listu fil. Gustawa Woyzbun-Paszkiewicza
... Do liczby czynników, mających budzić ducha (narodowego i czuwać nad jego czystością i podniosłością, należy także t. zw. „Wieczory Mickiewiczowskie", urządzane przez „Arkonję" z niezwykłą uroczystością i z niezwykłem pietyzmem dla uczczenia pamięci naszego Wieszcza Narodowego, Adama Mickiewicza. Wieczór taki obchodzony był zawsze w najbliższą sobotę po dniu 26 listopada każdego roku, jako dniu zgonu Wielkiego Hetmana Narodu.
Oto wieczór się zbliża, sala nasza ubrana gałązkami świerków, na estradzie, wśród zieleni i kwiatów, widnieje szlachetne i zadumane o losach Ojczyzny oblicze Ukochanego Wieszcza. W dniu tym zawsze bywała zapraszana na obchód mickiewiczowski liczna kolonja polska, która zawsze tłumnie na wieczory te przybywała. Na dany znak jeden z kolegów wygłaszał słowo wstępne, w którem dawał wyraz swemu i wszystkich zgromadzonych uwielbieniu dla genjalnego poety i charakteryzował ogólne tło epoki mickiewiczowskiej i wpływy jego poezji; następnie odbywał się odczyt, dotyczący utworów poety, a następnie różne utwory muzykalno-wokalne, wykonanie przez kolegów. Po ukończeniu oficjalnej części obchodu, zawsze odśpiewaną była pieśń filaretów: „Hej! użyjmy żywota!" — i dusze nasze ulatywały wówczas nad Wilno, i zdawało się nam, że słyszymy śpiewających pieśń tę przezacnych Filomatów, Filaretów i Promienistych. Potem różne chóralne śpiewy urozmaicały obchód, a kończyła go skromna wieczerza. Obchód ten ogromnie podnosił skalę uczuć patrjotycznych w naszych sercach młodocianych, i niejeden z naszych kolegów, którzy przybyli do Rygi z głębokiej Rosji, i którym za całą polskość został tylko katolicyzm, po kilku miesiącach pobytu w Arkonji „wracał cudem na Ojczyzny łono", a drzemiące w jego piersi uczucia odnajdywały się, jak pogubione klejnoty, i składane były na ołtarzu Ojczyzny. – Dlatego też obchody te mickiewiczowskie stanowiły doniosły czynnik w krzewieniu uczuć patrjotycznych między nami, i w ogóle uczuć podniosłych i szlachetnych.
Między gośćmi znajdował się zawsze wielki patrjota, wielki przyjaciel młodzieży, zacny Gustaw Manteuffel, który zawsze szczycił się i z dumą powtarzał, że, będąc w Krakowie na złożeniu zwłok Wielkiego Poety do grobów królewskich na Wawelu, siedział w sali na uroczystem posiedzeniu, mając nad sobą tarczę, wyobrażającą herb Województwa Inflanckiego, z którego sam pochodził, bo do końca życia nie uznawał zaborów i całą Polskę dzielił zawsze na dawne województwa.
W takiej to podniosłej atmosferze „Arkonji" kształciły się i urabiały nasze dusze i charaktery, i dlatego też z całem wzrószeniem i rzewnością wspominamy sobie te chwile, w których niby młode orlęta „wylatywaliśmy nad poziomy", gdy nam skrzydła wyrastały u ramion a w piersiach czuliśmy jakąś niezwykłą siłę, zdającą się „dusić Hydry i Centaury" i „bryłę ziemską zdolną na nowe pchnąć tory!".
Wyjątek z listu fil. Stanisława Domańskiego
...Okres pobytu mego w „Arkonji" w Rydze (1884—1892) uważałem za najbardziej ożywiony pod względem życia towarzyskiego, pełnego szczerego entuzjazmu dla wszelkich objawów barwnego studenckiego życia. W dążności do łączenia się towarzyskiego ze sobą, w dążności do godziwego spędzenia wolnego czasu poza studjami, co prawda nie bardzo młodzież wówczas krępującemi co do terminów, był jakiś rozmach żywiołowy. Na kwaterze, w domku drewnianym jednopiętrowym na ul. Weidendamm na krańcach nowej części miasta, nie brakło nikogo. Roiło się codzień na dole w dużej sali jadalnej na obiadach, roiło się na górze w czytelni i w sali zebrań towarzyskich przy fortepjanie i przy szermierce rapierowej.
Gdy po godzinach południowych wszędzie już ucichło, w sali jadalnej długo jeszcze słychać było gwar, śmiech a często i śpiew. Tu się często umawiano o dalszy program dnia na kwaterze i na mieście w sympatycznych a popularnych wśród nas wówczas kellerach i lokalach: „Romkeller" naprzeciwko teatru, „Johanis-Keller", u Kroepicha, często u więcej zamożniejszych w ich mieszkaniach. Zebrania te, ożywione wspólną biesiadą, kończyły się często w popularniej nocnej taniej knajpce „Treń'a", na rogu Ziegelstrasse, gdzie każdy student był mile widziany i nawet nad ranem częstowany gościnnie przez gospodarza po kieliszku prostemi zakąskami: parówkami z mocną musztardą, kapustą i schabem.
Soboty wolne od zebrań kół przeznaczone były na zebrania naukowe i towarzyskie, które odbywały się często przy udziale zaproszonych gości z miejscowej polonji i przyjezdnych z Polski, Litwy i Kresów w ogóle.
Na jednem z takich zebrań powstała myśl utworzenia stałej orkiestry z członków stowarzyszenia. Zespoły okolicznościowe „ad hoc" były organizowane już przedtem pod kierunkiem kolegi Wilhelma Gebethnera, ówczesnego magistra cantandi przy żywym udziale kolegi Rapackiego, ale nieliczne zespoły te po skończonem widowisku rozchodziły się, aby znowu przy sposobności wypłynąć.
Jako nowicjusz w Stowarzyszeniu rzuciłem wówczas myśl zorganizowania orkiestry stałej, a będąc sam niezłym skrzypkiem podjęłem się dyrygowania. Myśli tej przyklaśnięto serdecznie, a chętny swój udział poza mną zgłosili odrazu i później, w czasie tworzenia się orkiestry i dalszego jej rozwoju, brali czyńmy udział w różnych momentach jej istnienia następujący koledzy:
Jako skrzypacy I i II: Antoni Skarżyński, Bramiński, Gustaw Szmidt, Karol Zabiełło, Feliks Morzycki i do występów solowych Alfons Lewenberg.
Altówka: Manteuffel Henryk, Chrystowski i Rudzki Tadeusz,.
Wielonczela: Hryszkiewicz, Rychlewicz Józef i następnie Leopold Anstadt
Kontrabas: Wiktor Światopełk-Mirski, Izydor Sachs, S. Bielicki.
Flet: Teodor Werner i Stefan Plewińskł.
Klarnet: Władysław Perzyński, Hemacberg Ludwik.
Basso (trąba): Benni.
Baryton (trąba): Michał Rómer.
Waltornja: Czetwertyński Seweryn, Zaleski Tomasz.
Puzon: Stanisław Mikułowski-Pomorski.
Kornety: August Dobrowolski, Józef Tyszkiewicz.
Bęben duży: Wiktor Korejwo.
Bębenek mały: Ludomir Pułaski.
Od knallefektów: Karol Weil.
Początkowo zebraliśmy mały fundusz na nabycie lichego kontrabasu, papieru nutowego oraz nut pomiędzy sobą, gdyż skrzypce posiadaliśmy, a orkiestrę uzupełniał kolega Stanisław Starczewski grą na fortepjanie, następnie jednak fundusz trzeba było wciąż powiększać, do czego przyłożyli się koledzy, miłośnicy orkiestry. W rok potem filistrzy, podczas komerszu, przy dźwiękach naszej orkiestry, już nieźle wyćwiczonej, zebrali między sobą i wręczyli nam około 300 rubli na nabycie instrumentów. Instrumenty te nabyte zostały w znanej firmie instrumentów muzycznych Rescha przy Rzymskim Hotelu. Odtąd orkiestra występowała stale na wszystkich uroczystościach. (Rys 18).
Zapał do gry był wielki, czego dowodziła frekwencja członków orkiestry na dość częstych próbach. Zapał się zwiększył, gdy, w bratniem Stowarzyszeniu „Welecja" powstała również orkiestra pod dyrekcją kolegi Przesmyckiego Tomasza. Aby się nie dać prześcignąć pracowały obie orkiestry zawzięcie. Karność na naszych próbach była nadzwyczajna. Za uwagi moje podczas dyrekcji, często nie zupełnie wersalskie, pociągano mnie do wytłomaczenia się, ale po próbie.
Orkiestra czynną była aż do końca mego pobytu w Stowarzyszeniu t. j. do roku 1892. Dalsze jej losy nie są mi znane, ale nastąpiły inne czasy i inny duch.
Ze wspomnień z czasów, gdy brałem udział w kierownictwie zebraniami towarzyskiemi na kwaterach przy ulicy Weidendam i w Bazarzie-Berga przy Marienstr., pamiętam przyjęcia przez Stowarzyszenie trzech naszych sławnych artystów, mianowicie: wszechświatowego tenora Władysława Mierzwińskiego, znakomitego pianisty Józefa Śliwińskiego oraz. wybitnego wówczas - bardzo młodego skrzypka Emila Młynarskiego, późniejszego Dyrektora Opery w Warszawie.
Władysław Mierzwiński, występujący w teatrze, oraz Józef Śliwiński - koncertant przyjmowani byli na terenie miasta entuzjastycznie, a przez nas ponadto bardzo serdecznie. Czuli się pomiędzy nami dobrze i szukali naszego towarzystwa, a Władysław Mierzwiński po występie ściągał całą masę kolegów, wśród których i ja się znajdowałem, do Romkelleru i po opróżnieniu butelek szampana demonstrował nam siłę swoich płuc, wtłaczając do butli po winie szampańskiem, którem nas częstował, swój oddech i gasząc efektownie zapaloną zapałkę, trzymaną, nad przyciśniętą palcem butelką, pędem powietrza, wychodzącego iż butli po usunięciu palca. Na kwaterze naszej obydwaj rewanżowali się za nasze serca: Mierzwinski wykonaniem. przecudnych pieśni, Śliwiński Chopinem; Emil Młynarski odwiedzał nas w Bazarze Berga, jako miły gość.
Stają mi te miłe czasy żywo w pamięci, gdy patrzę na moje skrzypce, leżące teraz trochę odłogiem, na których na górnej dece Śliwiński i Młynarski podczas miłej biesiady na(kwaterze w Bazarze Berga położyli swoje podpisy zwyczajnym gwoździem, poczem reszta kochanych kolegów w ten sam sposób umieściła swoje podpisy na dolnej desce i na bokach mego Steinera z roku 1650-go, pozostawiając mi trwałą pamiątkę.
Mile to są wspomnienia, ale i ciężkie, bo to już przeszło i pozostał żal za ubiegłem, żyjąc pełnem życiem, nie zmarnowaliśmy siebie, jak i następnie pokolenia tego nie uczyniły, gdyż jednoczeniem się, organizowaniem się oraz wspólną pracą nad sobą przygotowaliśmy się do myśli powstania naszej ukochanej Ojczyzny. To była dobra szkoła!