XIII - Jak „Arkonja” zakpiła z oberpolicmajstra miasta Rygi Własowskiego.
Fil. Antoni Skarzyński (c. 1883)
Działo się to w maju 1889 roku, gdy od roku już władze rosyjskie rozpoczęły ostrą kampanję w krajach nadbałtyckich przeciwko Niemcom, oraz ich instytucjom, a właściwie przeciw pewnej przewadze, jaką Niemcy jeszcze tam posiadali.
A więc zmieniano sądownictwo, administrację, rugowano język niemiecki, zmieniano na rosyjski, jednem słowem ruszczono a jednocześnie kokietowano Łotyszów, otwierano szkoły łotewskie, teatry, stowarzyszenia i wzniecano nienawiść przeciwko Niemcom. W Rydze jako stolicy zaprowadzono nowe porządki kasowano dawne swobody a wprowadzano rygory i przepisy policyjne moskiewskie jakie np. już dawno były w Warszawie.
Odbiło się to także ma życiu korporacyjnem; dotąd korporacje miały kompletną swobodę i mogły na przykład nazewnątrz występować ze swym sztandarem, odbywać pochody i t. p.
Gdy „Arkonja" 9 maja 1889 roku obchodziła uroczyście dziesiątą rocznicę swego założenia, postanowiła na Komersz wewnętrzny wyjechać za Rygę do Kokenhuzy, miejscowości ładnej i górzystej, gdzie znajdują się wspaniałe ruiny zamku nad Dźwiną. Na przejście korporacji w pochodzie ze sztandarem przez miasto należało uzyskać pozwolenie policji.
Wówczas oberpolicmajstrem Rygi był nowomianowany specjalnie dla niszczenia miasta niejaki Własowski, wielce zasłużony „Diejatiel" z Warszawy, figura wstrętna, typ satrapy o twarzy mongolsko-kozackiej - głupiej, a chytrej.
Zgłaszającemu się o pozwolenie na pochód Własowski postawił veto na przenoszenie sztandaru „Arkonji" w pochodzie z kwatery na dworzec kolejowy, i oświadczył, że jeżeli jest to koniecznem, to może się zgodzić tylko na przewiezienie sztandaru, i oto jak „Arkonja" wykonała ten nakaz.
Wynajęto wspaniałe lando, a fuksy wyłowiły z całej Rygi co najlepsze dryndy parokonne t. zw. „zweisspannery" w liczbie blisko stu. Gdy to wszystko zajechało przed Kwaterę stowarzyszenia na ul. Wiedendamm, odległej od dworca około trzech kilometrów, prezydjum razem z chorążym z rozwiniętym wspaniałym naszym sztandarem wsiadło do landa, zaś czynni członkowie z filistrami, których zjazd był bardzo liczny, razem blisko 300, zapełnili dorożki.
Droga z kwatery do dworca prowadziła przez najładniejszą cześć miasta tak zwane bulwary, lecz były przedłużone umyślnie i przez główną ulicę miasta Kalkstrasse.
Ekwipaże wówczas nie były na gumach, lecz na obręczach żelaznych a jezdnie nie były asfaltowane lub drewniane, lecz brukowanie, zwyczajnemi kamieniami i gdy setka pojazdów ruszyła z miejsca wyciągniętym kłusem, powstawał taki hałas, łoskot, huk, że całe miasto zostało poruszone, zdziwione i przerażone co się dzieje? Jak gdyby jakie wojsko, setki armat pędziły cwałem. Przerażonym licznym przechodniom i mieszkańcom w oknach kamienic ukazuje się niezwykły widok pędząca chorągiew a. za nią sznur dorożek z deklami arkońskiemi. Twarze przerażonych mieszczan wnet zamieniły się w serdeczny uśmiech i radość na widok nowego tak niezwykłego „Gunze-marszu" wspaniałego nowego wybryku bujnej fantazji „bursza" a jeszcze jakiego Polaka, który zaskarbił sobie wielką sympatję mieszczan, a szczególnie Niemek to też uśmiech i oklaski rzęsiste towarzyszyły nam przez cała drogę, bawiąc nas i tak już bardzo rozbawionych a dziwnych, że tak gorliwie wykonujemy rozporządzenie władz.
Gdy się to dzieje sławny oberpolicmajster, chcąc się przekonać, jak „Arkonja" rozkaz jego spełnia, wyszedł w otoczeniu policji na ulicę Trohnfologerboulvar i tam między politechniką a dworcem wyczekiwał przewiezienia sztandaru.
I o dziwo najpierw słyszy zdala jakiś dziwny niezrozumiały szum, który zamienia się w łoskot, huk, który coraz więcej i silniej potężnieje, jak gdyby setki armat do niego z impetem się zbliżały, i o zgrozo!!! widzi na czele wspaniały rozwinięty nasz sztandar pędzący i setki dekli arkońskich, za nim mknących.
Blady, chwiejny na nogach z wściekłości, skulony, jak gdyby chciał pod ziemię się schować, wzrokiem wściekłym a bezradnym, wpatrywał się w to straszne zjawisko, jak gdyby dzikie wilczysko osaczone w kniei.
Pamiętam doskonale tę postać dziką i ten wzrok ponury, a wściekły o, gdyby mógł wtedy kartacze na nas sypnąć, jaki byłby szczęśliwy.
Na drugi dzień po powrocie z Kokenhuzy wzywa p. oberpolicmajster prezesa „Arkonji" i robi mu gwałtowne wymówki jak: mogła korporacja coś podobnego zrobić, naruszyć spokój miasta i mieszkańców Rygi! — no i jego osobisty i t. d. i t. d.
Na to prezes spokojnie mu odpowiada: wypełniliśmy tylko życzenia Pana, wszak nie pozwoliłeś przenieść sztandaru a kazałeś go wieźć, więc też zastosowaliśmy się do Pańskiego życzenia Panie Oberpolicmajstrze.
Oto w ten sposób została ukarana głupota i pycha wielkiego „diejatela" i oberpolicmajstra miasta Rygi, a kawał ten sprawił Arkonom dużo uciechy.
Antoni Skarzyński