IV - „Idealiści” (Początki „Arkonji”)
Fil. Kazimierz Szafnagl – filister założyciel.
„Młodości — ty nad poziomy wylatuj!"
(Mickiewicz, „Oda do młodości").
Artykuł p.t. „Idealiści" pióra jednego z najczynniejszych członków Kółka Idealistów i wybitnych założycieli „Arkonji" ś.p. Kazimierza Szafnagla, ogłoszony poraz pierwszy w NN. 19 - 36 „Dziennika Wileńskiego" za rok 1906, znajdował się w zagubionej w okresie wojennej zawieruchy „Księdze Pamiątek" wraz z innemi cennemi przyczynkami do historji korporacji.
Odnaleziony w pozostałych aktach w formie wycinków wymienionej gazety, naklejonych starannie w oprawnej książce i zaopatrzony w uwagi nieznanego Arkona, prawdopodobnie ś. p. Ignacego Morgulca, a w każdym razie jednego ze współczesnych autora zostaje ponownie wydrukowany w całości wraz z dopiskami, które prostują niektóre nieścisłości jako żywy a zawsze świeży obraz. Równolegle podane są również komentarze fil. K. Przewłockiego, który prostuje pewne nieścisłości, dotyczące niektórych szczegółów tego cennego artykułu.
Uwagi te znajdują się w odnośnikach: Morgulca, oznaczonych cyframi, Przewłockiego literami.
Komitet Redakcyjny.
I.
Przed laty niespełna trzydziestu młodzież polska tłumnie jeździła do kraju Bałtyckiego dla zdobycia tam wiedzy. Tamtejsze szkoły średnie, Uniwersytet Dorpacki, Politechnika Ryska przepełnione były Polakami. Przyjmowano ich tam gościnnie, a względna wolność, panująca naówczas w tym kraju, pozwalała i naszej młodzieży odetchnąć tam swobodniejszem życiem koleżeńskiem, które wydawało się rajem, wobec ucisku rusyfikacyjnego i policyjnego, jaki w kraju naszym naówczas panował.
To też młodzież korzystała z tych warunków, by się zorganizować w kółka i stowarzyszenia.
Pamiętajmy, że było to pierwsze podrastające pokolenie po strasznym kataklizmie 1863 - 64 roku, o którem można się wyrazić, że podniosło się jako feniks z popiołów, ze zgliszcz i ruin narodowego mienia i sprawy narodowej.
Jako świadectwo żywotności ducha polskiego służyć może to, że w tych młodych sercach ogień miłości dla sprawy ojczystej i jej tradycji nie tylko nie osłabł pod mroźnem tchnieniem ucisku i prześladowania, lecz owszem, rozbłysnął nowym jasnym płomieniem.
Zmieniły się tylko metody działania, przeistoczył się program.
Zamiast haseł doby uprzedniej, nie liczących się z warunkami, na oślep pędzących przez zawrotne uniesienia w okropną przepaść zrodziły się hasła nowe, przystosowane do okoliczności, obmyślone z rozwagą i obliczone na daleką metę, niemniej przeto porywające.
Wytworzył się program „pracy organicznej", pracy na wszystkich polach społecznej i ekonomicznej działalności, w celu podniesienia poważnie zachwianego dobrobytu krajowego, zajęcia wszystkich placówek na tym terenie, by kulturę krajową podnieść i rozwinąć.
Oświatą ludu stała się jednym z głównych dezyderatów tego programu. Lud oświecić, doprowadzić go do samowiedzy obywatelskiej i narodowej, by przy jego pomocy, a raczej przez niego, podźwignąć kraj z upadku to było ideałem programu, który, ażeby wykonać, należało samemu się uczyć i samemu pracować nad swym umysłem i moralnem udoskonaleniem.
Takie były nowe hasła, które młodzież ówczesna na sztandarze swym wypisała, by z wrodzonym jej entuzjazmem do czynu się zabrać.
Jednem z Kółek, utworzonych w owym czasie w Rydze przez młodzież polską, uczęszczającą do tamtejszej Politechniki, było tak nazwane przez inne organizacje tego rodzaju: „Kółko idealistów" [1].
By wymienić kilka nazwisk uczestników, z których się „Kółko idealistów" składało, wspomnę: Konstantego Przewłockiego i Dymitra Daszkiewicza (obaj są dzisiaj członkami Rady Państwa z wyboru) księdza prałata Jana Gnatowskiego, znanego literata i publicystę; ś. p. Bronisława Romera, przedwcześnie zgasłego, śliczną duszę, człowieka prawego przed Bogiem i ludźmi; Tadeusza Kojewskiego, wybitnego działacza społecznego w Lubelskiem; Stefana Kozłowskiego, inicjatora pierwszego Towarzystwa Rolniczego w Królestwie Polskiem (po 63 r.), w Kieleckiem; Konstantego Buszczyńskiego, znanego na polu działalności rolniczo-ekonomicznej; Wacława Giżyckiego, Kazimierza Szafnagla, Stanisława Orlikowskiego i wielu innych.
Grono tej młodzieży złączone było serdecznym węzłem przyjaźni i braterstwa, wspólnością upodobań i dążności.
Kiedy szczęśliwy traf wszystkich tych ludzi do Rygi sprowadził pośród ówczesnej studenterja polskiej panowały stosunki opłakane [2].
Młodzież to była starsza znacznie, bliższa programu popowstaniowego, nosząca jeszcze na sobie smutne cechy tych, których scharakteryzował dosadny okrzyk zwycięski starożytnych Rzymian: „vae victis!" Hasła patrjotyczne lat ubiegłych straciły już dla nich dawne znaczenie i stały się jako kosztowne szaty, okrywające niegdyś żywe ciało, a dziś zdatne tylko do przechowania, niby ukochana pamiątka.
Straciły już dla nich owe hasła znaczenie bodźca etycznego.
A nowego ideału, któryby pchnął ku odrodzeniu, ku pracy celowej w społecznem a nie tylko osobistem znaczeniu nie było. To też młodzież ta, pozbawiona wyższej idei przewodniej, żyła jak żyją ci, o których Kraszewski naówczas zawyrokował: „morituri"...
Życie nieobyczajne i hulaszcze, przechodzące częstokroć w skandal uliczny, karty, wzajemne obrazy, doprowadzające nierzadko do pojedynków, życie nad stan, nad możność, którego skutkiem były długi zaciągane na lichwę, sybarytyzm nieodpowiedni studenckiemu życiu, arystokratyzm w pospolitem słowa tego znaczeniu, nie idący w parze z koleżeńskością takim był przeciętny obraz ówczesnej młodzieży.
Rozumie się, jak zawsze, nie brakło tu wyjątków, i ówczesne dodatnie żywioły grupowały się około doskonale zorganizowanej, prowadzonej w wielkim sekrecie polskiej bibljoteki studenckiej. Prócz tego, istniał tak zwany „Związek polski", mający za zadanie załatwianie spraw honorowych studenckich [3].
Stowarzyszenie to było luźne, pozbawione poważniejszego wpływu, w którem nadto ustawiczne swary i prywaty przypominały polskie sejmikowanie z doby upadku.
„Kółko idealistów" założone zostało w roku 1876-ym [4][a].
Było to stowarzyszenie tajne, które wtajemniczało i przypuszczało do grona swego tylko tych kolegów, których tendencje, upodobania i obyczaje odpowiadały nastrojowi Kółka. Wypowiedziało ono cichą, ale stanowczą walkę wyżej opisanemu stanowi rzeczy: brak hasła zastąpiono hasłem „pracy organicznej"; hulaszczości przeciwstawiono obyczajność w czynach i mowie; karty zostały wykluczone z listy studenckich rozrywek; swarom i prywacie przeciwstawiono zgodę, braterstwo, poświecenie osobistych względów, a nawet przekonań dla celu ogólnego. Ideały filaretów, których dzieje mocno zajmowały stowarzyszonych, zakwitły na obczyźnie nowym, barwnym kwiatem, otaczając aureolą szacunku i uznania tę młodzież w oczach licznie tu naówczas zgromadzonej kolonji rodzin polskich.
Tłumy starszych kolegów dawnego autoramentu początkowo sceptyczne i drwiąco zachowywały się względem młodych przybyszów, tak różniących się od nich, trzymających się osobno i trochę z daleka, których urobić na utartą modłę im się nie udawało. Nazwa „Idealistów". nadawana właśnie była owym młodym przez tych „starych" w znaczeniu drwiącem.
Nie: szczędzono drwin nazywano Kółko nasze wręcz Kółkiem idjotów i t. p.
Ale tamci z ochotą nazwę „Idealistów" zaakceptowali i dumni z niej byli.
Stopniowo wszakże wpływ Kółka wzrastał równomiernie z wrastającą ilością jego członków i pogłębianiem się jego programu. Siła moralna i przykład robiły swoje, i zwolna, w ciągu lat kilku ogół począł się urabiać na modłę tych nowych apostołów młodzieży [5].
Życie wewnętrzne Kółka było takie: zbierano się co sobota u którego z kolegów. Przewodniczącymi bywali: Romer, Przewłocki, Rojewski.,. Rozpoczynał zebranie odczyt, do którego napisania każdy był zobowiązany po kolei. Tematem były dzieje narodowe, historja ojczystej literatury, lub własne utwory literackie [6]. Następowała dyskusja, poczem czytano różne dzieła naszych znanych autorów, bo najbliższym celem, jakie Kółko postawiło sobie, było, obok pracy obowiązkowej, fachowej, zapoznanie się z literaturą i historją kraju, owocem zakazanym na owe czasy [7].
Trzeba mieć lat 18, serce czyste i gorące, i znajdować się w gronie współbraci, by zrozumieć nastrój, jaki ogarniał uczestników zebrania, na którem odczytywano dzieje narodowe w opowiadaniach Szujskiego lub Bobrzyńskiego, albo arcydzieła starszych mistrzów słowa: Mickiewicza, Krasińskiego, Słowackiego, Pola lub Syrokomli!
A jednak takim jest owoc doświadczeń dziejowych, płomienne dźwięki tych cudownych poezyj zamiast młode serca do czynów nierozważnych pobudzać, umacniały je w przekonaniu, że program „pracy organizacyjnej" jest jedynym prowadzącym do celu; oskrzydlała go tylko blaskiem świecąca w głębiach przyszłych czasów nadzieja odrodzenia narodowego!
I mająca się wkrótce narodzić „Arkonja" miała wypisać na barwach swych dewizę: „Prawdą a Pracą".
Stopniowo zadania Kółka się rozszerzały: krajoznawstwo, kwestje ekonomiczne i społeczne pochłaniały jego uwagę. Ale ponad tem górowała zawsze myśl główna: praca nad sobą, nad swem moralnem i umysłowem wyrobieniem, by dostarczyć krajowi dzielnych i pożytecznych obywateli.
Zebrania Kółka urozmaicone bywały muzyką (mieliśmy tak wytrawnego artystę gry fortepianowej, jak Przewłocki), deklamację (doskonałym deklamatorem był Rojewski, który umiał np. całego „Pana Tadeusza" na pamięć) śpiewem solowym (Daszkiewicz i inni), a kończyły je śpiewy chóralne piosnek filareckich, z których piosnka „Hej użyjmy żywota!" była uzupełniona strofami, zastosowanemi do uczestników zebrania.
Jedynym z ulubionych śpiewów była znana: „Idzie piosnka wkoło, śpiewajmy wesoło!", przeplatana monologami, w których każdy z uczestników musiał brać udział. Tu otwierało się pole dla autorskich popisów naszych miejscowych „poetów".
Sądzę, że przytoczenie paru skomponowanych na owe czasy wierszyków da odczuć ducha, ożywiającego tych młodzieńców, wtajemniczy nas w „górny a chmurny" nastrój „Kółka Idealistów". By zrozumieć myśl przewodnią wiersza p. t. „Gloria victis", należy uprzytomnić sobie, że tym, śród których wiersz ten powstał, matki nad kolebką śpiewały do snu uroczyste: „Boże coś Polskę" i błagalne „Z dymem pożarów". Że potem zdumionemi, przerażonemi oczyma malców, patrzyli, jak ich z rodzinami wypędzano z gniazd ojczystych, a ojców wywożono na Wschód daleki; pamiętali, jak przed ostateczną rozłąką z ukochanym „tatkiem" klękali wszyscy razem, by zmówić przerywane co chwila łzami, lecz wlewające iskrę otuchy do serca Dawidowe: „Kto się w opiekę"...
Potem, w mundurkach uczniowskich, doświadczyli na sobie mąk prześladowania rusyfikacyjnego, kiedy każdy wyraz, wymówiony w ojczystym języku, zaliczony był jako ciężki występek, prześladowania, od którego młode ich serduszka drżały z lęku i oburzenia.
A gdy ich ciekawy umysł poczynał świadomie rozglądać się po otoczeniu, dostrzegał rzecz dziwną a straszną: zobojętnienie, opuszczenie rąk, beznadziejność. Ponad tem, co dokoła widzieli, unosił się rozpaczliwy okrzyk: „vae victis!"...
I w tych młodzieńcach rósł zrazu głuchy, potem coraz mocniejszy protest, aż wykrzyknęli zgodnie: „nie! nie vae, ale gloria victis!" Nie biada, lecz sława zwyciężonym, i tym, którzy ongi polegli, i tym, którzy po nich przychodzą, by naprawić błędy ojców, i dźwignąć z upadku to, co się ostało, chwała, bo cel jest wielki i święty!
I jako Grecja, pobita pod Termopilami, miała zajaśnieć wkrótce nowym blaskiem; jako idea Chrystusowa nie zmarła na krzyżu, ale stąd właśnie rozrosły się po świecie jej nieśmiertelne promienie; jak słowiańszczyzna, niegdyś zwyciężona, posyłająca ofiary swoje ku zabawie tłumu na amfiteatrach rzymskich, odrodziła się potem w szeregu państw słowiańskich tak też i Polska.
Z jej historją i literaturą wszechświatowego znaczenia, z jej ideą wolności, równości, tolerancji posiadała ona w sobie nieśmiertelne zadatki życia. I chwała tym, którzy wyrośli na mężów: pójdą z kielnią i młotem, cyrklem i wagą, z łopatą i pługiem pracować dla Niej w trudzie i uznojeniu, bo każda cegiełka tego trudu nie przepadnie, lecz, połączona z innemi, zmartwychwstanie pod postacią narodowego gmachu.
Przytaczam tu ów wierszyk, który wywołał moje uwagi powyższe:
„GLORIA VICTIS!"
„Gloria victis!" — Tak wołali
Termopilscy biali męże,
Kiedy pod mieczem konali
W dłoni ściskając oręże.
Fala wieków po nich płynie
Nie zalewa ich:
Stoją biali jak świątynie
Na grobowcach swych.
„Gloria victis" na Golgocie
W złotych się wyrazach pali;
Kona Chrystus w krwi i pocie
Stary świat się z posad wali.
Fala wieków dalej płynie:
Wstaje nad nią krzyż!
Sto pokoleń znowu minie —
Prawda będzie wzwyż!
Tam Słowianin w cyrku ginie,
Tuląc do swych piersi lutnię,
„Vae, vae, victis!" — szumi w gminie;
„Nie zginęła, !" — słowik utnie
I już skonał; Fala płynie:
Wstaje dzielny lud,
Wolność, równość mu na imię,
Przeznaczeniem — trud.
„Gloria victis" — niechaj czoło
Złotym wieńcem nasze zdobi,
Niech roztacza ducha koło,
I na męże nas wyrobi,
Bo choć kraj nasz jeszcze w grobie,
Duch — rozłamie głaz!
Zmartwychwstanie w jednej dobie
Trud każdego z nas!
Inny wiersz, zatytułowany „Pożegnanie", wygłoszony był z okoliczności pożegnalnej uczty, wyprawionej na cześć odjeżdżających kolegów z Królestwa, którzy, po ukończeniu swych studjów, do kraju wracali.
Był to już czas, gdy po kilkoletnich zabiegach, cele Kółka zostały w znacznej mierze osiągnięte, więc inicjatorom tego ruchu poczęły wyrastać skrzydła do szerszego lotu chodziło już nie o studenterję ryską tylko, ale o społeczeństwo, o kraj. Bo skoro apostolstwo udało się tu, na tym szczupłym terenie i przyniosło widoczne a zdrowe owoce, to znaczy, że prawda jest u nas i nieść ją musimy między swoich wszędzie tam, gdzie nas losy rzucą. Ale zdawano sobie dokładnie sprawę, że trudności, z któremi się tam napotka, przerastać będą wielokrotnie te, jakie przeciwstawiono nam tutaj.
Bo co innego jest działać w zjednoczeniu z towarzyszami, ożywionymi tym samym celem, wspierającymi się wzajemnie, trzymającymi się niejako za ręce, kiedy każde niepowodzenie koił balsam uścisku dłoni przyjaciela, a każde zwątpienie spotykało bodźca w koleżeńskiej zachęcie, gdzie terenem działalności było środowisko młodzieży, choć czasami błędnemi kroczącej drogami, ale niemniej w gruncie uczciwej i szlachetnej, a walka była wyłącznie ideowa. A co innego wejść nieznanym pomiędzy ludzi obcych, stanąć na wielkiem bojowisku życia praktycznego, gdzie główną sprężyną działania jest interes własny, gdzie toczy się cicha, lecz nieubłagana walka o byt, a w walce tej wszelka broń bywa w użyciu: niedowierzanie i szyderstwo, podstęp i obmowa, fałsz, zawiść lub zdrada, albo tylko kamienna obojętność.
By w tem mrowisku wrogich sił się odnaleźć, by w chaosie sprzecznych interesów nie potknąć się i nie upaść, ale uchronić nietkniętą i nieskalaną wielką myśl przewodnią, którąśmy wypiastowali i ukochali, jako kapłan, chroniący na swych piersiach Hostję Świętą, dla której ocalenia raczej życie położy, niźli ją da sprofanować: by tę myśl przewodnią nieść wysoko nad głową, aby prawdę z niej bijącą dostrzegały tłumy i szły za nią: trzeba mieć rękę i sumienie czyste, jako anieli niebiescy, serce mężne, jak dawni bohaterowie, a przekonania mocne, jak stal, okrywająca pierś rycerską.
Zdawano sobie, również sprawę z niezmiernych trudności, jakie napotka wykonanie w praktyce drugiego punktu programu: uspołecznienie ludu. Oprócz przeszkód zewnętrznych, oporu ze strony władz, wiedziano, że napotka się również obojętność, podejrzliwość, a nawet wrogie przyjęcie ze strony tego ludu, który wskutek fatalnego zbiegu okoliczności został usamowolniony i uwłaszczony nie przez nas, lecz pozornie wbrew naszej woli,a takie fałszywe mniemanie starały się. wrogie nam żywioły podtrzymywać usilnie w opinji ludowej.
Więc by uspołecznić i uświadomić narodowo lud, należało iść do niego ze słowem nie nienawiści klasowej, lecz miłości; a przez wytrwałe, taktowne i życzliwe z nim postępowanie, rozbudzić ufność do siebie i uznanie. I dopiero wówczas rozniecić w nim światło samowiedzy narodowej i narodowych ideałów.
A w krajach, gdzie lud obcy nam jest mową lub wyznaniem, żyć z nim tak, aby włościanin odczuł wartość moralną naszego ducha: sprawiedliwego a wyrozumiałego, zawsze gotowego pomóc, oświecić i przebaczyć, ducha człowieka, któremu nie wstrętna chłopska sukmana, który, gdy ściska twardą dłoń chłopską, to czyni to z poczuciem wewnętrznej pokory wybrania losu, co, obdarzony dostatkiem i wiedzą, modli się do swego stwórcy słowami: „wszystko mi dałeś, co dać mogłeś, Panie", i ze czcią chyli głowę przed tym synem ziemi, który z woli Bożej i niezłomnych praw ekonomicznych od zarania dni swoich własnemi rękoma ziemię tę obraca, by się z plonu jej pożywić i w cichości czyni to do deski grobowej, na którą się kładąc, ufny i z poczuciem wypełnionego żywota, zasypia, szepcząc: „ot, jakoś przeszło życie"...
A gdy włościanin odczuje naszego ducha, szczerze i z przekonania demokratycznego, ducha, który lud kocha, bo to jest lud maluczkich, o których Pismo Święte powiada: „Błogosławieni ubodzy duchem, albowiem ich jest Królestwo Niebieskie", - to on i nas uszanuje i pokocha i wyrzeknie do nas: „my z wami!"
Aby sprostać tak pojętym zadaniom pracy obywatelskiej i narodowej, należało walczyć, ale nie z bronią w ręku, jak tego chciał Słowacki, gdy mówił: „A przed narodem nieście oświaty kaganiec, na śmierć idąc po kolei, jak kamienie przez Boga rzucane na szaniec!" Nie, nie na śmierć, bo ciężkie doświadczenie nauczyło nas, że „nie tędy droga", ale na życie, na pracę, może trudniejszą, bo codzienną i dozgonną, na niwie społecznej, pracę która nieraz będzie ofiarą własnych sił i własnego interesu, własnych upodobań, wstrętów i ambicji, a więc bez przesady rzec można: „ofiarą ze krwi ducha". I jako kapłani z powołania idą w świat, czyniąc ze siebie ofiarę dla służby Bożej, tak wy idźcie śród ludzi, poświęcając siły swoje pracy narodowej. A jako apostołowie, zasłyszawszy od Mistrza swego wielką nowinę, która ma świat zbawić, idą ogłaszać je ludowi, tak i wy, poznawszy nowe hasło „pracy organicznej", która szła kraj odrodzić, idźcie, dając przykład ze siebie, oznajmiając ją rodakom swoim.
Taką jest przewodnia myśl „Pożegnania", pośród strof którego drga wyraźnie jeszcze ton jeden: przyjaźń, krzepka a dozgonna.
POŻEGNANIE.
(Oda do młodzieży).
Chciałbym mą lutnię uczynić drgającą
Sposępnionemi tony pożegnania,
I pieśń wam rzucić ostatnią, gorącą
Od zestrzelonych promieni kochania,
W jeden ostatni błysk widzialny oku,
A nieśmiertelny we wrażeń natłoku.
Przy pożegnaniu to człowieka czoło
Obłoki myśli otaczają wieńcem,
I, jakby gnane wichrem, wkoło,
Czasem nadziei zapłonę rumieńcem,
Czasem się kupią czarne, groźne, zwarte,
I rozlatują piorunem rozdarte...
Lecz ja nie będę żałobliwą mowę
Rozstania żalem załzawiał wam oczy:
Rzymskiej przyjaźni będzie moje słowo,
Co śladem dawnych bohaterów kroczy:
Marmurem uczuć rycerskich szlachetna,
I ogniem wiary przyjacielskiej świetna.
Bo was na walkę dzwon losu zwoływa,
Która ofiarą jest ze krwi i ducha:
Kapłaństwem waszem Pan Bóg naród zmywa,
Do tętna waszych serc przykłada ucha:
Ile narodu łez serce pomieści,
O tyle zmniejszy mu kar i boleści.
Włóżcie więc szatę na siebie kapłana,
Twardą jak zbroja, a jak lilja białą;
Niech w duszy waszej nie krzepnie ta rana,
Która w matczynej głąb piersi zadana;
Wam przeistoczyć się trzeba w aniołów,
Co idą naród podnieść z popiołów!
Jak aniołowie, ze słowem miłości
Wstępując w ludu poczerniałe chaty,
Tam znicz oświaty rozniećcie w cichości,
By się rozbłysnął w wielki płomień z laty,
I by się stało, że ów naród kmiecy
Dźwignie Ojczyznę potężnemi plecy".
Jak aniołowie, wy świetni przykładem,
Idźcie, do pracy nawracając tłumy,
Nauczcie przed nią uderzać kolanem,
Rozleniwionej gardzić gmachem dumy!
Bądźcie rozumnej pierwszem hasłem sprawy,
Spopielcie dla niej laury własnej sławy!
Apostołowie gdy świątyni słowa
Kreślili ludom wyniosłe sklepienia,
Zniewalającą tem była ich mowa,
Że cnoty dali wzór i poświęcenia.
Jeśli dla braci być chcecie wymowni,
To bądźcie w pracy apostołom równi!
Niech wasza wiara będzie Chrystusowa,
Ponad mrowiskiem życia zadumana,
Przez rozkochanie w sferach ducha nowa,[8]
Perłami wiedzy na czole ubrana.
Nadziei tchnieniem bądźcie wciąż wiosenni,
A ogniem w sercu do skonu promienni!
To posłannictwem jest waszem, djamentem,
Co wam królewsko czoło opromieni!
On z skarbca polskich idei wyjętym,
I w złoto naszych oprawny pierścieni [9][10]
Idźcie! ścielemy życzeń girlandami
Rycerzy drogę i serc szkarłatami.
Kto się rozbije w kawały i pryśnie,
Kto się znikczemni, albo w lód skrysztali,
Kto samolubstwa obręczem się ściśnie,
Komu się sionce przed skonem wypali,
Temu litości garść, łza się należy,
Lub taran wzgardy niech mu w twarz uderzy!
W drogę szlachetni! Opuśćcie przyłbice!
I my za wami pójdziem przyjaciele!
Będziemy sobie świecić, jak księżyce,
Po złotych życia pędzące orbitach,
Opromienieni myśli naszej słońcem
Aż nieśmiertelnym połączym się końcem.
Takiemi były te „chansons a boire", deklamowane przy szklance herbaty lub piwa, a choć w formie nie oryginalne duchem wzlatywały wysoko, idąc za głosem Mistrza Filaretów, kiedy wzywał: „młodości, ty nad poziomy wylatuj!" Słychać w nich dalekie echa niedawno przeżytej grozy, niedolę chwili współczesnej i entuzjazm idealistów dziewiętnastoletnich, którego ci, co przekroczyli przełęcz życiową i stąpają osiwiali po przeciwległej pochyłości, nie zdołają już może odczuć i zrozumieć...
Ale któż odważy się rzucić wyrazy potępienia lub szyderstwa na ten zapał młodzieńczy, który w przeczuciu szarej i zimniej prozy, oczekującej tam, u wrót realnego życia, pragnął przyszłych bojowników przywdziać w królewski płaszcz ideału?
A zapał to był szczery, skoro potrafił zagrzewać tych, z których potem niejeden, po ciernistych ścieżkach żywota stąpając, zdołał te porywy w cegiełkę czynu realnego zamienić.
Na chwilę odrywam się od przedmiotu mego opowiadania, by z perspektywicznego oddalenia lat trzydziestu zastanowić się nad pytaniem: czy program pracy organicznej, urzeczywistniony przez społeczeństwo w ciągu tego długiego okresu, wydał owoce, jakich się po nim spodziewano?
Trudno dziś jeszcze na to decydująco odpowiedzieć. Przedewszystkiem, trzeba mieć zawsze w pamięci systematyczne przeszkody, stawiane na każdym kroku przez biurokrację rosyjską wszelkiej akcji społecznej. Bezwątpienia jednak, kultura i dobrobyt kraju wzrosły znacznie. Lud w Królestwie Polskiem znaczne zrobił postępy w uświadomieniu się narodowemi, czego jako niezbity dowód służyć może zwycięstwo na wyborach Demokracji Narodowej, której program jest wszakże logicznem i konsekwentnem rozwinięciem skromnego programu „pracy organicznej" w zastosowaniu do możliwości i horyzontów chwili obecnej.
Trudno dziś coś stanowczego wyrokować wobec zamętu śród którego stoimy, kiedy wrogie a potężne żywioły zwarły się ze sobą w tytanicznej walce, grożąc zagładą wszystkiemu. Ale może niedaleką jest ta chwila, gdy się chaos rozproszy, a z poza chmur zabłyśnie światło wolności i odrodzenia.
A jeśli wolność nadejdzie, to zawdzięczać ją będziemy nie tylko zewnętrznym okolicznościom, lecz i nieugiętej woli uświadomionego narodu.
II.
Wracam do mego opowiadania.
Po paru latach istnienia, „Kółko idealistów" było już tale liczne, że bez zwrócenia uwagi nie można było w jednem miejscu się zbierać, podzielono się więc na dwa, potem na trzy komplety.
Jednocześnie rozwijała się inna organizacja, z ludzi odmiennych nieco złożona z innemi upodobaniami, ale dążąca do tego samego celu. Było to „Kolko Gąsowskiego", tak zwane od inicjatora i przewodniczącego, późniejszego pierwszego prezesa „Arkonji", ś. p. Karola Gąsowskiego. Składała je młodzież przeważnie warszawska, mieszczańska, synowie ludzi fachu i przemysłu, którzy mieli już w tradycji swojej upodobania do; tych zajęć technicznych, do których „Idealiści", synowie przeważnie ziemiańscy, nietyle z zamiłowania, co z poczucia narodowego obowiązku starali się wprzęgać.
I kiedy ci ostatni na zebraniach swoich obejmowali szerokie horyzonty ideowe, lub zachwycali się dźwiękami liry ojczystej, tamci z największem zainteresowaniem słuchali referatów z dziedziny najnowszych (technicznych ulepszeń. Ożywiał ich jednak znany, gorący patrjotyzm mieszczan warszawskich i to samo hasło: „praca organiczna". Więc choć tradycje domowe były nieco różne, choć cechy zewnętrzne u „Idealistów" bardziej były „arystokratyczne", pomimo demokratycznych przekonań, gdy natomiast warszawiaków odznaczało trochę rubaszne zacięcie, oceniono się jednak wkrótce wzajemnie, porozumiano i postanowiono iść ręka w rękę ku wspólnemu celowi. Obie organizacje weszły w kontakt ze sobą, poczęły oddziaływać jedna na drugą, co im też obu wyszło na korzyść.
Aby wymienić jeszcze kilku członków Kółka Gąsowskiego, wspomnę: Stanisława Praussa, Pawła Jarnuszkiewicza, Gustawa i Jana Gebethnerów, J. Orłowskiego, E. i S. Małyszyckich, Józefa Strassburgera, J. Grossego, A. i F. Szuchów i t. d.
Wszyscy ci ludzie zajmują dziś stanowiska w handlu lub przemyśle,
Około tego czasu zrodziła się pierwsza myśl założenia polskiej korporacji [11].
A była to myśl bardzo śmiała, gdy się zważy, że na owe czasy nie istniało w całem państwie żadne legalne polskie stowarzyszenie studenckie, z wyjątkiem kilku niemieckich korporacyj w Rydze i Dorparcie. W tem ostatniem mieście istniała niegdyś korporacja „Polonja", ale została około roku 1862-go rozwiązana przez władze.
Ustrój korporacyjny taki, jakim on się w Bałtyckich prowincjach przedstawia, jest niczem innem, jak konstytucją studencką, zatwierdzoną przez władze najwyższe, a wyrażoną w statucie zwanym „Comment".
„Comment" ustanawia zasady głównie ustroju każdej poszczególnej korporacji oraz określa organizację władzy centralnej (Chargierten Convent), składającej się z przedstawicieli wszystkich korporacyj. Jest to więc jakby federacja poszczególnych związków, rządzących się pewnemi ogólnemi przepisami, przyczem każdy ze związków, czyli korporacja posiada swój statut specjalny, niejako własną autonomję.
Powtarzam, założenie polskiej korporacji było na owe czasy myślą śmiałą. Rzekliśmy jednak sobie: „andaces fortuna juvat", i zabraliśmy się do dzieła.
Ulegalizowanie zależało od trzech władz: rządowej, dyrekcji Politechniki oraz wspomnianego „Chargierten-Conventu". Chwila okazała się odpowiednią. W sferach rządowych kiełkowała już wówczas polityka antyniemiecka na tych kresach, i powstanie polskiego stowarzyszenia, jako pożądanej przeciwwagi dotychczasowemu czysto niemieckiemu charakterowi istniejących już związków, przyznano za dobre. Skądinąd władze profesorskie zdały sobie dokładnie sprawę z kierunku legalnego, jakie życie studenckie w środowisku polskiem przybrało, skłaniało się więc również na naszą stronę. Największe trudności napotkano ze strony burszerji niemieckiej, gdzie panował znany duch wyłączności i nietolerancji germańskiej, zazdrosny o swe przywileje. Ale i to zdołaliśmy przemóc: większość korporacyj przyobiecała nam poparcie [12].
Naówczas rozkryły się przed nami, zaiste, szerokie horyzonty: bo w samej rzeczy związki nasze, zamiast wieść dotychczasowy żywot w rozproszeniu na pojedyncze Kółka, zmuszone ukrywać się przed okiem władzy, miały się połączyć w jedno wielkie, jawne, legalne stowarzyszenie! Jednakie czapeczki, o jednostajnych barwach, miały okrywać nasze głowy,. jednocząc nas w solidarne grono polskie tu na tej obczyźnie, zmuszając tem samem każdego, noszącego te oznaki, pamiętać, że czynami swemi i zachowaniem, winien podtrzymywać wszędzie i zawsze honor polskiego imienia.
Otwierała się przed nami możność posiadania własnej kwatery, gdzie się zbierać mogliśmy każdego czasu dla obradowania nad naszemi sprawami; gdzie mogliśmy na szeroką skalę organizować zebrania naukowe, literackie, muzyczne, fechtunek, śpiewy chóralne; gdzie instytucja sądów studenckich honorowych mogła być należycie zorganizowaną; gdzie kasa pomocy dla niezamożnych kolegów mogła być ukonstytuowaną; a czytelnia pism polskich i bibljoteka, a wreszcie stołownia własna urządzoną!... :
Zaiste miraże były pociągające!
Poczęliśmy pisać statut. Tu jednak trafiliśmy na pewne szkopuły, dające nam dużo do myślenia. Statut „Arkonji" powinien był stosować się do normalnego typu innych korporacyj to było warunkiem jego zatwierdzenia. A te urządzenia burszerji niemieckiej, odwieczne, urobione z biegiem czasów, przystosowane do germańskiego ducha i z niego powstałe, były dla nas obce i prawie wstrętne.
Jedną z charakterystycznych cech tych urządzeń jest podział członków korporacji na dwie nierówno uprawnione grupy: „burszów" i „fuksów".
Gdy bursze posiadają pełnię praw prawodawczych i administracyjnych, zarządzają całą instytucją, są gospodarzami stowarzyszenia, fuksy, czyli „kandydaci", rekrutujący się z młodych, świeżo wstępujących członków, pozbawieni są tych praw i uważani za że tak powiem niepełnoletnich. Winni oni ulegać rozkazom koła burszów, a nawet i pojedynczych jego członków (w zakresie spraw stowarzyszenia), i dopiero w miarę uznania Koła, kierującego się tu stopniom wyrobienia kandydata, przystosowania się jego do środowiska, i przylgnięcia do kierowniczych jego zasad są wprowadzani do grona aktywnych członków stowarzyszenia i mianowani burszami.
Instytucja ta wydała się nam zrazu niesprawiedliwą i przedewszystkiem niezgodną z naszem polskiem pojęciem braterstwa, równości i niezależności.
Ale gdyśmy głębiej wniknęli w ten wytwór germańskiego ducha, w jego wychowawcze znaczenie, gdyśmy objęli głębokie perspektywy powodzeń i trwałości germańskich urządzeń społecznych otworzyły się nam oczy [b].
Zrozumieliśmy, że Niemcy zawdzięczają w znacznej części swoje sukcesy owej gimnastyce społecznej, opartej na zasadzie, ż«, zanim nauczysz się rozkazywać, naucz się słuchać; zanim głosić będziesz prawa, naucz się je spełniać; i że nie może być dobrym oficerem, kto wprzód nie był żołnierzem.
I gdyśmy porównali niemiecką solidarność i niemiecką karność obywatelską z tem, co się u nas działo, nie tylko w środowisku studenckiem, ale na szerokim obszarze życia społecznego, gdzie ustawiczna waśń, prywata i koteryjność, grupująca się koło jednostek, a nie programów, utrudniały wszelką robotę organizacyjną; gdyśmy następnie, objąwszy mysią głębsze horyzonty dziejowe, dostrzegli tę wielką naszą narodową wadę - indywidualizm wybujały, dumny a ambitny, który w kontakcie z podobnemi sobie indywidualizmami, wyradzał się w anarchję i stał się jedną z głównych przyczyn naszego politycznego upadku gdyśmy to wszystko zważyli, myśl jasna zabłysła przed nami. Trzeba zwalczyć, pomyśleliśmy, ten grzech pierworodny naszego charakteru narodowego swawolę, trzeba nauczyć ludzi szanować nie cudze, lecz własne autorytety; trzeba przytrzeć rogów niesfornej jaźni polskiej, nauczyć ludzi karności.
I instytut „kandydatów" (fuksów) został już nie tylko z musu adoptowany, lecz z przekonania.
I dziś, gdy tysiące „filistrów" „Arkonji" i „Welecji" rozproszonych jest po kraju poznać ich zwykle można przy każdej obywatelskiej robocie: są oni społecznie wyrobieni.
Zatwierdzenie polskiej korporacji miało pociągnąć za sobą jeszcze jeden skutek. Oto stać się miało odtąd wytyczną kierunku działania legalnego.
Gdy statut był już prawie gotowy i korporacja zdawała się być w przededniu zawiązania nastąpił fakt znamienny: chwilowy rozłam całej młodzi, biorącej udział w tej robocie, na dwa wrogie obozy, został zakończony ślicznym aktem pojednania, o którym dla przykładu i pokrzepienia serc pokrótce tu opowiem [c].
Działo się to tak:
Pierwotny projekt założenia korporacji powstał w gronie „Idealistów" z inicjatywy Giżyckiego, kółko zaś Gąsowskiego udziału w tem nie brało. Otóż, gdy przyszło do dyskusji nad projektem statutu, okazało się, że grupa, dająca inicjatywę, była zdania, iż do zakładającej się korporacji nie należy zrazu przyjmować wszystkich, życzących sobie należeć, ale utworzyć ją z „elity" tej młodzieży, a dopiero po założeniu na prawach „kandydatów" przyjmować lub nie, tych co się będą zgłaszali.
Motywowane to było dość poważnemi względami: korporacja, utworzona od razu z całego kompletu młodzieży ówczesnej, może nie być dość jednolitą, mogą się w niej znaleźć żywioły, które ujemnie oddziaływać będą na kierunek, jaki przyjąć chciało stowarzyszenie, i byt jego przez to narazić. Zresztą, tak liczna korporacja, zdawało się, może utracić charakter korporacyjny, oparty na ścisłej solidarności wchodzącej do nich żywiołów i nabrać niepożądanego charakteru klubu.
Przebijała w tem wszystkiem pewna żyłka arystokratyczna, pewna wyłączność szlachecka, z nieufnością odnosząca się do żywiołów bardziej demokratycznych z wychowania lub pochodzenia.
Przeciw takiemu projektowi powstała od razu zrazu pojedyncza, potem coraz liczniejsza opozycja, która twierdziła słusznie, że skoro korporacja tworzy się na gruncie już istniejących związków (Idealiści, Gąsowszczyzna), które już teraz połączone są ze sobą pewną organizacją związkową, to będzie nie po koleżeńsku zakładać korporację tylko dla „wybranych", pozbawiając resztę dobrodziejstw korporacyjnych i zdając ich na przyjęcie lub nieprzyjęcie.
Opozycja dowodziła, że trzeba stanąć na gruncie szczerze demokratycznym, przyjąć wszystkich, którzy zechcą należeć: starszych na prawach burszów, młodszych na prawach „kandydatów", ale wszystkich! Można to było zrobić tem śmielej, że kilkoletnia wychowawcza praca obu kółek spełniła już swoje zadanie i dostatecznie uspołeczniła i uświadomiła wszystkich z naszym programem.
Na punkcie tych sprzecznych poglądów powstał rozłam i gotowy już projekt korporacji spełzł na niczem, pozostawiając po sobie niesmak i gorycz rozdwojenia. I nastała apatja i jakby zdrętwienie w tem tak bujnie rozwijajacem się życiu studenckiem.
Ale zbyt już podatnym był grunt dla tej roboty, zbyt dojrzała myśl założenia korporacji, aby projekt na zawsze miał upaść.
Wkrótce też, już z łona Gąssowszczyzny, w porozumieniu z tym odłamem Idealistów, który uprzednio opozycję wywołał, powstał nowy projekt, tym razem demokratyczny. Opierając się na większości, doprowadził on dzieło do skutku.
„Arkonja" została założną dn. 9 maja 1879 roku.
Jednak w liczbie jej członków nie znalazły się nazwiska uprzednich projektodawców, którzy, mimo próśb i nalegań, wręcz odmówili udziału. A była wśród nich istotnie „elita" młodzieży ówczesnej.
Więc gdy pierwsi Arkoni zebrali się po raz pierwszy po włożeniu oznak korporacyjnych w kościele, by uprosić Boga o błogosławieństwo dla dobrej sprawy smutno im było na duszy, bo nie spotkali się tu w komplecie, bo nie było tych, z którymi lat kilka przeżyło się, bo ci „Idealiści", tak wysoko noszący sztandar jedności i zgody, w chwili krytycznej nie zdołali wpisanych na nim haseł w czyn zamienić.
Ale nie długo to trwało. W gronie tych, co odmówili udziału w założeniu „Arkonji", rozpoczęła się żywa robota myśli i serca.
Przyczyną ich odmowy była zrozumiała chęć pozostania przy własnem raz powziętym zdaniu; uraza z powodu nie dojścia do skutku ich uprzedniej roboty, a wreszcie zadraśnięta ambicja.
Wszystko to były motywy silne, pobudki zda się nieprzezwyciężone, biorące swe źródło w głęboko zakorzenionych tradycjach charakteru polskiego, które już nieraz, w dawnych i nowszych dziejach naszych, bywały przyczyną niepowodzenia najlepiej obmyślanej akcji politycznej lub społecznej.
Ale czasy były inne: kilkoletnia praca duchowa, dokonywająca się w Kole Idealistów, zrobiła już swoje ulepiła te młode dusze w kształt nowy, podatny do niespodzianych wzlotów i postanowień.
I ludzie ci, we dwa dni po założeniu „Arkonji" zgromadziwszy się na krótka naradę, postanowili wszyscy w komplecie wstąpić do nowozałożonej korporacji bez stawiania warunków, w charakterze zwykłych „fuksów".
Pierwszy rzucił tę myśl Dymitr Korybut-Daszkiewicz. On to w gorącem przemówieniu wezwał współtowarzyszów da zrobienia ofiary ze siebie, ze swoich przekonań, miłości własnej, a może i dumy do zrobienia ofiary na ołtarzu dobra publicznego.
„Bo obecność nasza — mówił — jest tam potrzebna, bo „Arkonja" bez nas nie posiada dość sił dla krzepkiego rozwoju. Dajmy przykład solidarności i karności społecznej! Wszak nie napróżno badaliśmy dzieje, doszukując się przyczyn naszego upadku, nie napróżno wysuwaliśmy nowe hasła. Dziś, nadszedł dzień próby, dzień czynu! Bracia — wołał — w imię naszych, ideałów wzywam was, abyście dali żywy dowód, iż nasze słowa nie są „jako cymbał brzmiący", ale potrafią się w obywatelski czyn zamienić!"
I poszli, i zapisali się wszyscy, a „Arkonja" ich od razu do Koła swego na prawach „burszów" przyjęła, wnosząc datę owego dnia znamiennego do księgi swoich najdroższych pamiątek [d].
* * *
Był to uroczysty wieczór majowy, słowiki w gąszczach parku zamiejskiego śpiewały, blaski zachodu iskrzyły się na falach Dźwiny, zmrok cicho zapadał kiedy długi korowód młodzieńców, przybranych w czapeczki i wstążki o barwach nieznanych jeszcze, trzymających się parami pod ręce, przewijał się zwolna śród zieleni, a oczy wszystkich iskrzyły się weselem, a usta śpiewały „Pieśń do barw Arkońską" [13].
Pieśń ta była, nie jak owe dawne: „górne a chmurne", co powstały w uprzedniej epoce wytężonej roboty myśli i ducha, w tej „Sturm und Drang Periode" Idealistów.
Teraz brzmiała pieśń inna: raźna, wesoła, tryumfująca z pokonania przeszkód i ze zwycięstwa nad sobą:
Rzućmy troski i mozoły,
A zanućmy śpiew wesoły
Odrodzenia śpiew.
Dawniej bracia gorzej było,
Siła złego się przeżyło,
Dyszał w sercu gniew!
Lecz „Arkonja" nas złączyła,
Ona braci pogodziła,
Dziś na sercu lżej.
Ona mądre dała prawa,
A więc bracia —cześć i sława,
Cześć i sława jej!
Teraz w sercach młodość gości,
Teraz w szczęściu i radości
Słodko spływa czas.
Między braćmi kwitnie zgoda,
Wolność myśli, zdań swoboda
W łańcuch spaja nas!
Wspólna braci łączy praca,
Która umysł nasz wzbogaca,
Wyszlachetnia skroń.
Ona to szybkiemi loty
Z więzów wyrwie nas ciemnoty,
Skruszy wrogów broń.
Jedno wielkie tworzym ciało,
Zawsze naprzód kroczym śmiało,
Nie damy się zgnieść!
A choć droga tak daleka
Słodka nas nagroda czeka,
Tą — rodaków cześć!"
Już wszystkie zorze na niebie pogasły, mroki zaległy dokoła, ale nie ciemne, jeno nasycone jakiemś tajemniczem światłem tego kraju północy widne, przezroczyste, a pieśń gromka brzmiała dalej:
W herbie naszym napis gore:
„Veritate ac labore";
Każdy pojmie wraz:
Prawda w sercu, prawda w mowie,
Praca w myśli, czynie, słowie,
że cechuje nas!
Jedne, bracia, mamy cele,
Polskie serce nosim w ciele,
Polską w żyłach krew.
Nim Ojczyzna nas powoła,
Niechaj każdy w pocie czoła
Chłonie wiedzy siew!"
*
I długo w noc przeciągnęły się rozhowory rozentuzjazmowanych młodzieńców, którzy okiem proroczem, zabiegając w przyszłość, widzieli mnogie pokolenia synów polskiej ziemi, przybywających z kraju rodzinnego, uwolnionych z kleszczów szkolnych, co im duszę katowały i zwyradniały, przyjętych tu na łono do tego braterskiego stowarzyszenia, które im będzie koić zadane rany, prostować ścieżki ich myśli, rozgrzewać serca, wskazywać gwiazdę przewodnią nowej myśli polskiej.
I było im raźno na duszy, tym pierwszym założycielom „Arkonji".
*
A gdy w późną noc Daszkiewicz przymknął wreszcie znużone przebytemi wrażeniami dnia tego powieki myślę, że usłyszał głos, który mu szeptał do ucha: „Błogosławieni pokój czyniący na ziemi, albowiem nazwani będą synami Bożymi".
*
Na tem kończę moje opowiadanie. Nie było moim zamiarem opisywać szczegółowych dziejów założenia „Arkonji", chodziło mi tylko o nakreślenie wytycznych punktów ruchu ideowego, który tam, na obczyźnie, przed trzydziestu laty się zrodził i, szczęśliwym zbiegiem okoliczności, ukoronowany został powodzeniem, bo w czyn konkretny a pożyteczny się wcielił.
Analogje z tego, com tu opowiedział, ze stanem aktualnym na szerokim horyzoncie politycznym niech sobie każdy zestawi, a może błyśnie mu myśl, że może zdarzyć się i analogja z epilogiem.
Co daj że nam, miłosierny Boże!
Kazimierz Szafnagl.
r. 1906.
1.
„Kółko Idealistów" nie od razu jako takie istniało. Pierwotnie grupa młodzieży, uczęszczającej do szkół średnich w Rydze, a mieszkającej na znanej tam wówczas stancji uczniowskiej pastora W. von Hubbeneta, czując potrzebę samokształcenia, zorganizowała się w Kółko i co sobota na wspomnianej stancji urządzała wspólne czytanie przeważnie z dziedziny historji i literatury ojczystej. Od jesieni r. 1875 I. Morgulec opuścił stancję pastora von Hubbeneta i zamieszkał sam na tak zwanym. wolnem mieszkaniu i zaproponował, by się u niego zbierano.
Skład Kółka w owym czasie był następujący: Kazimierz Czerwiński, Kazimierz i Izydor Czosnowski, Edmund Chlebowski, Jan Gnatowski, Ignacy Morgulec, Stanisław Orlikowski i Konstanty Podhorski, wszyscy rodem z Ukrainy, Podola i Wołynia.
Pierwszym, który się przyłączył od wakacyj do wyżej wymienionych był Kazimierz Leszczyński (sandomierzanin), a niebawem, bo zaraz po rozpoczęciu wykładów w Politechnice Kazimierz Szafnagl, kolega z jednej ławy I. Morgulca, ze szkół warszawskich. Ten, wstąpiwszy do Politechniki, na razie zamieszkał z Morgulcem i wszedłszy do Kółka stał się jego najgorliwszym działaczem. Razem z K. Leszczyńskim wprowadzono do naszej garstki Konstantego Przewłockiego, który znów wprowadził nieodżałowanego Bronisława Romera, za którym wszedł wkrótce Aleksander Giżycki. Niestety zapał pierwotnych członków Kółka Chlebowskiego, Czerwińskiego, Czosnowskich i Podhorskiego prędko ostygł i, nie mogąc nic poradzić, my cośmy pragnęli dalej rzecz prowadzić, oświadczyliśmy im, że Kółko istnieć przestało, sami zaś zbieraliśmy się dalej kompletując się nowemi członkami z pomiędzy młodzieży politechnicznej. Wtedy jako pierwsi weszli T. Rojowski, Antoni Podhorski, Wacław Giżycki i inni.
2. Istotnie były opłakane. Życie umysłowe wśród młodzieży było żadne, panowały hulanki, kobiety, bilard, karty, pijatyka, przytem część zamożniejsza starała się wyróżniać od ogółu młodzieży strojem (judenroki, spodnie jak dzwony i t. p. ) oraz ekscesami, jak występy konne w cyrku i t. d.
3. To nieścisłość! „Związek Polski" młodzieży politechnicznej powstał w jesieni 1877 r., rozbił się w styczniu 1879 r. W r. 1878 wystąpił on z balem publicznym, dochód z którego poszedł na stypendja. Bal się świetnie udał i utorował drogę późniejszym balom „Arkonji". Związek powstał wskutek wykluczenia przedstawicieli wilderji, (która się składała prawie wyłącznie z Polaków) z Chargirten Conventu, a inicjatorem i pierwszym prezesem Związku był Wacław Giżycki.
4. Mylne — Kółko powstało, jak wyżej powiedziałem, w jesieni 1875 r.
(a) Co do chronologji, w całym artykule w ogóle nieścisłej, trzeba zauważyć, że podana w tekście jako data założenia Kółka cyfra „1876 r. ", musi być zapewne pomyłką druku lub przepisywania, bo Szafnagl nie mógł nie pamiętać, że, wstąpiwszy do Politechniki 1-go września 1875 r., jużeśmy, on i ja, w tym samym miesiącu należeli do Kółka, zawiązanego już przedtem, choć jeszcze luźnie, przez kilku młodzieńców, kończących gimnazjum, z którymi zbliżył Szafnagla Morgulec (vide adnotacje), a wśród których błyszczeli wybitnemi inteligencjami Gnatowski i Orlikowski. I tych to dwóch ostatnich, obu Polaków, którzy, ukończywszy świetnie gimnazjum klasyczne, mieli po wakacjach 1876-go roku udać się do uniwersytetu dorpackiego, żegnał w czerwcu Szafnagl wierszem „Pożegnanie", nie zaś, jak pisze, „kolegów z Królestwa, którzy po ukończeniu studjów do kraju wracali". W owej epoce największego rozkwitu Kółka byliśmy wszyscy jeszcze dalecy od kończenia studjów.
5. Kółko starało się mieć w swem łonie przedstawicieli najwybitniejszych wszystkich istniejących grup polskiej młodzieży tą drogą weszli tam ś.p. (K. Gąssowski, St. Watraszewski i inni.
6. Nadzwyczaj ciekawe bywały „conferences" Jana Gnatowskiego. Próbki wierszowania K. Szafnagla, w których z sarkazmem w wierszach pisanych a la Słowacki, omawiał różne sprawy nasze, i niezrównane jego improwizacje. T. Rojewski często deklamował ustępy z „Pana Tadeusza", „Mohorta" i inne utwory W. Pola, a Bronisław Romer czytał, jak nikt Krasińskiego „Irydyona" i t. p. Po programowem zebraniu, w końcu którego zawsze był punkt: sprawy gospodarcze i statutowe, następowała gawędka, K. Przewłocki a potem i L. Pohl zasiadali do fortepianu, by nam uprzyjemnić czas melodjami Chopina czasem rozbrzmiał śpiew, a wszystko to bez kropli alkoholu!
7. W kwestjach ekonomicznych, społecznych a szczególniej dotyczących podniesienia moralnego i umysłowego ludu naszego przodował przedwcześnie zgasły Stefan Kozłowski.
8. W znaczeniu zawsze odradzająca się w duchu.
9. Członkowie Kółka Idealistów zamienili pierścionki, na których była wyryta data przyszłego zjazdu za lat dziesięć; zjazd ów w swoim czasie przyszedł do skutku.
10. Zjazdy te, stosownie do uchwały, powziętej na 1-m zjeździe (po przejściu pierwszego dziesięciolecia), miały się powtarzać co lat 10. Ostatni odbył się w dn. 18/31 maja 1908 r. w Warszawie. Zebrało się nas 11-u, osiwiałych, ale zawsze młodych.
11.
Nieścisłe! Pierwsze próby zrzeszenia się są o wiele starsze! Pierwszą była Concordia Rigensis a nawet Bałtyka, do której założycieli należeli Polacy. Concordia w chwili założenia miała tylu, jeśli nie więcej, Polaków jak Niemców, ale się tych wyzbyć nie mogła a tamci się usunęli.
Potem już, gdy piszący był w Rydze, powstał projekt polskiej korporacji pod nazwą „Ferronii" mieli inicjatorowie jej myśl wyrabiania ludzi z pomocą kar piwnych i nader ostrej, po burszowsku pojętej, fukserki, lecz podanie ich nie uzyskało zatwierdzenia, a założyciele o ile zawczasu nie opuścili Rygi, wsiąkli w niemieckie stowarzyszenia (do Concordii: Leszek, Piecek, Jasiński, do Rubonii: Koelichen, Kadłubiński, Jurkowski i inni) lub wprost utonęli w piwie.
Ostatnim projektem polskiej korporacji przed „Arkonja" był powstały w Kółku, ale który upadł wskutek protestu jednego z jego inicjatorów K Szafnagla, który po dojrzałym namyśle, przyszedł do przekonania, ze Kółko, jako takie, w korporację przeistaczać się nie powinno, bo korporacja winna być ogólnopolską a nie kółkową.
Myśl tę nieco później wcieliła „Arkonja", niestety nie na długo!
12. To nieścisłe! Wszystkie korporacje, oprócz Rubonii, oświadczyły się za zatwierdzeniem „Arkonji". Gdy w Chargirten-Convencie przeszło nasze podanie Ruboni pierwsi zbliżyli się do nas i oświadczyli, że aczkolwiek z przyczyn zasadniczych, t. j., uważając, że formy korporacyjne, jako niemieckie, są odpowiednie tylko dla Niemców, głosowali przeciwko zatwierdzeniu „Arkonji", dziś wobec przegłosowania ich w C. C., pierwsi nas w swem gronie serdecznie witają. Ten rycerski krok zjednał nas dla Rubonii i później długie lata trwały serdeczne stosunki z tem stowarzyszeniem.
(b) Najbardziej wołającą o sprostowanie pomyłkę popełnia Szafnagl w ustępie o podziale członków korporacji na burszów (czł. Koła) i fuksów (kandydatów). Odwieczny ten instytut w korporacjach niemieckich każe fuksom wykonywać rozkazy „koła burszów a nawet pojedynczych jego członków" bynajmniej nie tylko „w zakresie spraw stowarzyszenia", ale w zakresie wszelkich posług, nawet osobistych, choćby najniższych. Sam byłem wraz z liczną publicznością świadkiem, jak na ślizgawce bursz, któremu się łyżwa odpięła, brutalnie zawołał, podnosząc nogę: „fuks! przypiąć!" — i fuks to skwapliwie uczynił. Otóż tylko to rozciągnięcie zależności kandydatów aż do obowiązku spełniania posług osobistych wydało się założycielom „Arkonji" „niesprawiedliwem i niezgodnem z polskiem pojęciem braterstwa". Cały więc dalszy ustęp, mówiący o wniknięciu w zalety owej „gimnastyki społecznej", powinien się stosować nie do całokształtu „germańskich urządzeń" w korporacjach, ale tylko do tej ich części, którą „Arkonja" umiała z nich mądrze wyłuskać, z wadliwych narośli oczyścić i za zasadę dla siebie przyjąć; „Arkonja" bowiem zachowała ten niewątpliwie wyrabiający społecznie obowiązek posłuszeństwa kandydata względem członka Koła, ale tylko „w zakresie spraw Stowarzyszenia", t. j. przy posługach dla ogółu, a odrzuciła od razu niemieckie narzucanie fuksowi uległości względem bursza, przypominającej stosunek ordynansa do oficera.
(c) Rozłam studenterji polskiej na dwa obozy jest niedokładnie przedstawiony. Nastąpił on bynajmniej nie wówczas dopiero, „gdy statut był już prawie gotowy", lecz na przeszło rok przedtem. I nie był to wcale rozłam „chwilowy", ani rozłam „młodzi, biorącej udział" w zakładaniu korporacji, lecz trwające od dawna wśród ogółu młodzieży rozbicie na dwa obozy z sobą głęboko powaśnione, z których jeden zakładał „Arkonję", a drugi nie chciał do „tej roboty" ręki przyłożyć. Objaśniając rozłam, Szafnagl mówi tak, jak gdyby sobie przypominał istnienie tylko „Gąsowszczyzny" i „Kółka idealistów", a nie wspomina ani słowem o tym odłamie, który ja nazwałem prawicą, a który był głównym czynnikiem rozdwojenia. W ogóle całe opowiadanie o rozłamie, jego przyczynach i jego zakończeniu przez pogodzenie, tak jest chaotyczne i nieścisłe, że może dać o tych faktach zupełnie mylne pojęcie. Należałoby niemal każde zdanie objaśniać lub prostować, co utworzyłoby zbyt długą i nużącą polemikę; wolę więc odesłać czytelnika do podanego w moich wspomnieniach opisu omawianych wydarzeń, bardziej szczegółowego, i jak mniemam, jak nawet jestem przeświadczony, dokładniejszego, co się łatwo objaśnia tem, że ja wszystkie przejścia i przeżycia grupy 11-omajowej dzieliłem, podczas gdy Szafnagl, pochłonięty był pracą organizacyjną w tworzącej się korporacji, grając w tej pracy pierwsze skrzypce.
(d)
Stało się to 11 maja 1879 r. Fakt dla każdego, co z jednej lub z drugiej strony brał w nim udział, na wieczne czasy zostawił w sercu ślady.
„Graliśmy i przegraliśmy", powiedział wtedy w swem przemówieniu do kolegów Daszkiewicz, lecz się omylił, bo, przeciwnie, „wygrali", poświęcając swe zdanie dla ogólnego dobra!
Wreszcie słowa: „i „Arkonja" ich (wstępujących 11-go maja) od razu do Koła swego na prawach burszów przyjęła" są zupełnie nieścisłe. Sam nosiłem przez jakieś trzy tygodnie znak kandydacki, mając usta zakneblowane „prawem kagańcowem". Tu więc znowu muszę odesłać czytelnika po sprawozdanie dokładne do własnych wspomnień moich.
13. To nie pieśń do barw ta jest inna! tę nazwano Pieśnią Zjednoczenia!