> Strona główna > Czytelnia > Księgi pamiątkowe > Księga 50-lecia


X - „Ósmy cud świata”
Fil. Józef Koelichen - filister założyciel


ÓSMY CUD ŚWIATA...

(Z wierszów koleżeńskich
ś. p. Józefa Koelichena, fil. „Arkonji",
które są w posiadaniu Jana Koelichena).

Bal dać musim — bal koniecznie.
Tysiąc głosów zgodnie wrzasło.
Mamy się więc kłócić wiecznie?
Wszakże „jedność" nasze hasło.
Tej jedności dowieść chcemy,
Więc wydajmy bal wspaniały,
Że się choć raz me kłóciemy
Przekonamy tem świat cały.
Zresztą grosza nam potrzeba,
Bo wydatków mamy krocie:
Tylu naszych jest bez chleba
Tylu w pracy krwawym pode.
W pomoc braciom przyjść należy
Obowiązek to nasz święty.
Wszakże Niemców przykład świeży
Winien dodać nam zachęty.
Czemuż balu dać nie mamy,
Wszak nie udać się nie może:
Prawie całą Rygę znamy,
A więc naprzód w imię Boże.
Takie echa wiatr roznosi
Taki okrzyk słychać wszędy,
A po mieście fama głosi:
„Zachciało się kurze grzędy".
Dotąd we śnie pogrążony
Hałasem, co rósł dokoła,
Został zarząd przebudzony
Niby trąbą archanioła.
Więc przetarłszy oczy sennie,
Zgodne rozpoczął narady,
Setką sprzecznych rad brzemienne,
Pełne kwasów, pełne zwady.
Cztery tygodnie radzili,
Aż w długiej, burzliwej mowie
Wszyscy na bal się zgodzili:
Mądrej głowie dość na słowie".
I wybrali komisyję,
Siedmiu mężów zaufania,
Że umyślnie dałbym szyję,
Wprawnych w sztuce naciągania.
I nastały straszne czasy:
Krzyk i lament powstał wszędzie:
Gwałtu. rabują nam kasy.
Gwałtu, rabują mam kasy.
Ledwie za drzwi wytkniesz nosa,
Ledwie zrobisz kroków kilka,
„Daj pieniędzy, otwórz trzosa"
Głos na chwilę mię umilka.
Polinezja pustką stoi,
Kizerycki aż się wścieka,
Każdy pokazać się boi,
Wiedząc dobrze, co go czeka. —
W mieście także hałas wielki
W sam dzień balu już od rana.

Dzielnie pracują chemicy,
Własność eteru im znana,
Każdy przeto w tajemnicy
Przed Weberem, — w kąt się kryje,
Bandę, czapkę czyści, myje,
A gospodarz wraz z fuksami
Zdobi salę chorągwiami.

Nastał wieczór; — wnet tysiące
Drynd i karet zewsząd bieży,
Wioząc damy strojem lśniące,
I rozlicznej huk młodzieży.
U drzwi balu gospodarze
Damom ręce podawali
I do sali wprowadzali,
Bo tak obowiązek każe.
Na galerji — z jednej strony
Rżnie muzyka marsz od ucha,
Z drugiej na dół wychylony
Tłum publiki patrzy, słucha,
Co tam dzieje się na sali.
Więc tych gani, a tych chwali.
Jedno jeszcze Wam wyjaśnię,
Lecz o sekret wszystkich proszę,
Z tego mogą powstać waśnie,
No — a waśni ja nie znoszę.
Otóż poza sztandarami,
W samym kącie — wśród ciemności,
Dwuch siedziało jegomości;
Kto oni? — zgadniecie sami:
Jeden pióro trzyma w dłoni,
Drugi w koło okiem, goni.
Bal był świetny! piękne panie
Równie piękne miały stroje,
Lecz tych cudów nie jest w stanie
Opisywać pióro moje.
Polonezem bal otwarto,
Bo tak każe zwyczaj stary;
Było też to widzieć warto,
Te koleją mknące pary
Ile taktu, ile szyku,
Ile wdzięku w każdym kroku!
Tysiąc pochwal na języku
Miałeś, bracie, patrząc z boku.
Potem walczyk następuje,
Smętny taniec — tak lubiany,
Młodzież dzielnie go wiruje,
I zatacza na wsze strony;
Dalej polka — w lewo, w prawo,
Każda para wnet się kręci,
Chciałoby się dać im brawo,
Tak hulają bez pamięci,
Wnet kontredans też nadchodzi,
Powstał straszny ścisk, jak wiecie,
Lecz nikomu to nie szkodzi,
Bo gdzie ciasno — dobrze przecie!
Młodzież dzielnie sobie radzi,
Konwenanse precz odrzuca,
Damy na fotelach sadzi,
I rozmową pauzy skrócą:
Rade temu były damy,
Choć kręciły nosem mamy...
A na pauzie przed mazurem,
Gdy ucichła już muzyka,
Cala młodzież długim sznurem
Do bufetu się wymyka.
Damy pozostały w sali,
Wśród nich młokos się uwija,
Francuszczyzną swą się chwali,
Choć z akcentem wciąż się mija.
Do mazura gdy znak dano,
Osiemdziesiąt par wnet rusza,
Na pauzie nie próżnowano,
Bo młódź pełna animuszu:
Ten dziwacznie wyskakuje,
Wzrokiem zda się nieba szuka,
Ów jak wróbel podryguje,
Trzeci znów okropnie stuka,
Ordnerzy biegają, krzyczą,
Nie mogą dać sobie rady,
Raz za wiele par odliczą,
To znów mylą figur składy.
Jeden nawet w gorliwości,
Czy też z zbytniej uprzejmości,
Do tańca ciągnie kelnera,
Choć ten gwałtem się opiera;
Jakaś panna na nos pada.

Bo komisja w czynie skora,
Naciągając na rubelki,
Jeździ z rana do wieczora.
Więc gdzie imię blaskiem święci,
Gdzie tylko dostatek gości,
Tam natychmiast chmara leci
Wyfraczonych jegomości.
By większego zadać szyku,
I by lepiej wypchać kiesę,
Mimo hałasu i krzyku,
Samą spraszają noblessę.
Bo pokazać trzeba przecie,
Co my znaczym, kto nas rodzi,
Kto nie żyje w wielkim świecie
Niechaj na bal nie przychodzi.
Nadobna córa Pinckera,
Usłyszawszy wyrok taki,
Mało z żalu nie umiera.
I przez zemstę drze za kłaki.

Taką to czynność szaloną
Siedmiu mężów rozwinęło,
Którym spełnić poruczono
To herkulesowe dzieło.
Bal się udał wyśmienicie,
(Rzecz to wszystkim dobrze znana)
Pięknie, ładnie, przyzwoicie
Bawiono się aż do rana.
Młodzież dzielnie rżnie „mazurkę"
Mało dusza nie wyskoczy
I spogląda wciąż na górkę,
Skąd zerkały piękne oczy.
Panny mdleją ze zmęczenia,
Chwaląc zręczność swych tancerzy;
Ówdzie scena się odmienia:
Jakaś para w tańcu leży.
Wszystko poszło doskonale,
Bo na placu — suknie, kwiaty,
A nawet ku większej chwale
Został się szlachcic brodaty. —
Wnet świat wielką brzmi nowiną,
Że cud stal się nad cudami,
W sławetnym grodzie nad Dźwiną,
Ponoś między Polakami.
Bo na jedną chwilkę małą,
Swarów, kłótni zaprzestali
I myśl piękną, słuszną, śmiałą
Podjęli — i wykonali.
A świat, słysząc o tym cudzie,
Wnet popadł w podziw niemały,
Dziwili się wszyscy ludzie,
Lądy, morza podziwiały.
Francuzi podziwem zdjęci,
Co im aż przepełnił łona,
Wżdy w ulżenia sobie chęci
Odprawiają Mac Mahona,.
Na Anglika zdumionego
(Choć z krwi zimnej dobrze znany)
Nie tracąc czasu drogiego,
Godzą Kafry i Afgany.
Dżuma się gdzieś narodziła,
I wciąż ludziom figle pląta:
Takie to skutki sprawiła
Wieść o ósmym cudzie świata.
I cóż? panowie kłótnicy,
Czyż będziemy cale życie
Gryźć się zjadać niby dzicy?
„Oj źle dzieci się bawicie".
Dlugoż jeszcze jak pies z kotem
Żyć będziemy między sobą?
Ciskać na się jadu błotem,
Kryć się niezgody żałobą?
Długoż jeden nad drugiego
Piąć się będzie? przez głupotę
Mając się za coś wyższego,
A w innych widząc hołotę.
Miłości trzeba i zgody.
A wśród burzliwej zamieci
Złote słoneczko pogody
Znów nam wesoło zaświeci.
Wtedy wspólnemi siłami,
Silni zgodą i jednością,
Wielkiemi błyśniem czynami,
I podłą pogardzim złością.
Wtedy przepaść co nas dzieli
W poziom zamieni się gładki,
Nikt się z nas śmiać nie ośmieli,
I nikt nam nie przypnie łatki.

Józef Koelichen.